Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Cześć, Leszku, Wiktoria Sokołowska…

– No, witam cię serdecznie!

– Ty nie bądź taki serdeczny. Powiedz mi, co do ciężkiej cholery miałeś na myśli, pisząc, że Wojtynski zafundował nam wycieczkę?!

– Ach, ty też byłaś? Gdybym wiedział, to bym się może po wstrzymał.

– Bo co, dlaczego niby miałbyś się powstrzymać? A dlaczego sam nie ruszyłeś tyłka i nie pojechałeś do tej Danii?

– Słuchaj, Wika…

– Zamknij się! I to ty słuchaj! Ta wycieczka to było trzydzieści godzin w samochodzie na tyłku, pięć godzin snu w byle jakim hoteliku plus dwie noce na naszych pięknych promach, plus osiem godzin roboty w porcie nad Morzem Północnym, gdzie diabeł mówi dobranoc, w śnieżycy, wichrze i zamieci! I płaciły za to nasze własne redakcje, zawiadamiam cię uprzejmie, że wszyscy obecni mieli delegacje służbowe! I to my zaglądaliśmy do śmierdzących ładowni i rozmawialiśmy z ludźmi, i widzieliśmy na własne oczy te szproty jak krowy! A jeżeli wydaje ci się, że można przesortować ryby w morzu, na kutrze, podczas wiejącej szóstki, kiedy się ma ładownie zapchane po brzegi, to znaczy, że w życiu na oczy nie widziałeś kutra ani szprotki, chyba że w puszce!

– No, no, moja droga, ależ ty jesteś zaangażowana osobiście.

Kutry w puszce… Czyżbym jednak miał rację? Może nawet niekoniecznie w kwestii wycieczki do Danii…

– A jeżeli myślisz, że stawać po czyjejś stronie można tylko ze względów osobistych lub komercyjnych, to jesteś gorszy dupek niż mi się do tej pory wydawało!

Przerwałam rozmowę.

Nie byłam z siebie całkiem zadowolona, bo zawsze w ramach ćwiczeń charakteru powtarzam sobie, żeby nie wdawać się w pyskówki, a zwłaszcza nie wywoływać pyskówek, ale tym razem to było silniejsze ode mnie.

Leszek to mściwe bydlę i będzie sobie teraz na mnie używał, pewnie wszyscy dookoła dowiedzą się, że Wojtynski nas przekupił, zwłaszcza mnie, ale mam to w nosie. Poszłam na przeglądarkę popatrzeć, jak też nam wyszły te dramatyczne zdjęcia. Wyszły, owszem, bardzo dobrze. Filipek był szczęśliwy jak dziecko. Zanim jeszcze rzucił okiem na materiały, zdążył je posprzedawać do wszystkich krajowych dzienników. Zdolny z niego chłopak.

A ja jeszcze tylko poprosiłam Krysię, żeby zamówiła studio, umówiłam się z Rochem na jutro na naradę bojową i pojechałam do domu. Wykąpać się porządnie i spać!

Środa, 15 listopada

Myślałam, że te wszystkie Kratkie i inne protestanty odmówią spotkania z Wojtyńskim w studiu, żeby się nie wygłupić, ale okazało się, że nie znam do końca natury ludzkiej. Z radością się zgodzili. Zamierzają dać mu łupnia. No to świetnie.

Cały dzień spędziłam na odwalaniu telefonów, aż mi ucho spuchło i zachrypłam. Jedyna pociecha, że pachniałam przy tym bardzo ładnie i rzęsy miałam jak firanki dwie… Szkoda, że mnie teraz nie widział… tylko w tej podróży, wymiąchaną, zaryczaną i ogólnie nieestetyczną.

Czwartek, 16 listopada

Pomontowałam sobie klocki do programu, napisałam szkic scenariusza i pobiegłam do pani profesor.

Jakoś ostatnie dni nie sprzyjały myśleniu o kotusiu. Ale jemu i tak jest nieźle. Buja się gdzieś w moim brzuchu, ciepło ma i bezpiecznie. Miejmy nadzieję, że mamusina huśtawka nastrojów nie bardzo go dotknęła.

Pani profesor zadowolona była za mnie średnio.

– Powinna pani trochę spauzować – powiedziała. – Nie może pani sobie zrobić tygodnia luzu?

– Wolałabym nie teraz. Od wtorku… jak pani profesor myśli?

– No dobrze, właściwie nic się takiego nie dzieje. Ale proszę pamiętać: jakiekolwiek niepokojące objawy i natychmiast dzwoni pani do mnie z meldunkiem. Bez żartów!

– Tak jest, pani profesor. To ja się kłaniam i idę spać.

Nie poszłam spać, tylko wyłożyłam się na łóżku i włączyłam taką jedną płytę, o której zrobienie specjalnie poprosiłam kiedyś Bartka. Ponagrywał mi na nią same wolne części Beethovena. Nawet adagio z IX Symfonii przycięliśmy przy końcu, żeby nie było już tego „bum”. Niech sobie teraz dziecko posłucha uspokajającej muzyki.

Odwiedzili mnie Krzysio z Bartkiem. Proponowali życzliwie małego rodzinnego pokerka, ale podziękowałam. Krzyś ponadto zatroszczył się o moje zdrowie.

– Ty się nie przemęczasz, szwagierko?

– Przemęczam się – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Ale byłam dzisiaj u mojej pani profesor i ona o tym wie. A poza tym gdybym się nie przemęczyła, to bym teraz nie miała poczucia dobrze spełnionego obowiązku.

– Ja cię rozumiem. – Mój mądry szwagier kiwnął głową. – Ale ty uważaj. A gdybyś przypadkiem potrzebowała nagłej pomocy to dzwoń do mnie na komorę, przylecę cię ratować o każdej porze. No to się relaksuj dalej.

Poszli.

Co oni wszyscy tak mnie ostrzegają?

Z drzemki wyrwał mnie dzwonek telefonu. Krysia. Podekscytowana.

– Wicia, siedzisz?

– Nie, leżę.

– A to świetnie, to cię nie powali. Słuchaj: zgadnij, co zrobił Rysio Pawłowicz?

– Ten radiowy? Ten, co był z nami w Danii?

– Ten radiowy! W Danii! To znaczy nie w Danii, tutaj.

– Nie męcz, powiedz.

– Zgaduj, zgaduj!

– Ty, Kryśka, mnie nie wolno denerwować. Co zrobił?

– Dał w mordę Leszkowi!

– Trapcowi?!!

– Tak! Spotkali się w okolicznościach neutralnych, czyli w knajpie, i Rysio powiedział, co myśli o takich insynuacjach, że wiesz, ta wycieczka do Danii, sugestia, że Tymon wszystkich przekupił. Trapiec próbował coś mówić o tobie, że tak strasznie bronisz Wojtyńskiego, że coś w tym musisz mieć, i natychmiast dostał w dziób! Aż się obalił!

– Och, nie mów! To piękne! Kochany Rysio! Kiedy mu to zrobił?

– Kwadrans temu. Paweł przy tym był i natychmiast do mnie zadzwonił, bo gdzieś posiał komórkę z twoim numerem, a mój pamiętał na pamięć.

– Ajajaj… A Trapiec parszywiec co na to?

– Nic. Coś tam chciał, ale Rysio był jak lew, a poza tym stanął za nim Pawełek i też chciał go lać, więc zmienił lokal.

– Krysia! Kochana! To najpiękniejsza wiadomość ostatniego stulecia! Są jeszcze ludzie na tym świecie… Czekaj, to ja natychmiast wysyłam sms-a do Ryśka.

– No, to ja się wyłączam. Cieszę się, że sprawiłam ci przyjemność.

– Wielką jak kamienica! Pa, do jutra.

Wystukałam na komórce: „Rysiu, jesteś wielki, wspaniały i ja cię kocham!”, po czym wysłałam wiadomość.

Po dwóch minutach miałam odpowiedź. „Cała przyjemność po mojej stronie. Ja ciebie też. Zawsze do usług”.

Poszłam spać radosna jak świnka w deszcz.

Piątek, 17 listopada

Idąc za mądrą radą mojej Krysi, udałam się do banku – nie tego mojego dotychczasowego – i założyłam sobie konto. Teraz mam dwa, w różnych bankach. Zobaczymy, jak będzie w praktyce wyglądało to przelewanie z pustego w próżne.

Ale zrobiłam w międzyczasie sondę wśród kolegów. Mnóstwo osób tak ma i uważają to za bardzo dobry patent.

Sobota, 18 listopada

Laba totalna. Pani profesor byłaby zachwycona. Siedzę w domu, przyrządzam sobie lekkie jedzonka, słucham wyłącznie pogodnej muzyki (wszystko w dur!) i rozmawiam z kotusiem.

Bardzo sympatyczne z niego dziecko.

Muszę się poważnie zastanowić nad imieniem. To znaczy nad imieniem dla panienki, bo synek będzie miał na imię po prostu Maciuś. Chcę, żeby Maciek był jego ojcem chrzestnym i chcę, żeby mój Maciuś miał po nim charakter. Matką chrzestną będzie oczywiście Krysia, ale Krystyn w naszej rodzinie jest już straszna mnogość, więc daruję sobie jeszcze jedną.

Może Marianna? Ładne i staropolskie.

Poza tym tęsknię za Tymonem.

Dobrze, dobrze, wiem, że nawet jeśli, to nie teraz, bo będzie, że nie jestem obiektywna. A ja jestem, kurczę blade! Gdyby rzeczywiście był aferzysta, to bym palcem nie kiwnęła w jego obronie, choćbym się zakochała na śmierć i życie.

Oczywiście wolę, że nie jest.

38
{"b":"100445","o":1}