Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Spokojnie. Oni nie będą stali na ulicy, tylko w korytarzu, a pan reporter, nie wiem, który…

– Filipek będzie – wtrąciła Krysia.

– Filipek. No więc on będzie robił stendapa i opowiadał, że jest jubileusz, że gości przyjmujemy, takie tam. A ty masz powiedzieć ludziom, co on robi i do czego mu służą ci trzej faceci za kamerą. Proste?

– Proste. Ale nudne…

– To wymyśl coś ciekawego! Ubarw to!

– Wika, uważaj na nią, bo jak ona ci ubarwi – ostrzegawczo powiedział Maciek. – Wiesz, że jest zdolna do wszystkiego!

– Rzuć mu się znienacka na szyję – zaproponował Jędruś. – W ramach ubarwiania.

– Na szyję? Nie, na szyję nie… Już wiem, złapię go za tyłek! Słuchajcie, co mi Filip zrobi, jak go złapię za tyłek?

– Złapie cię za loki! – ucieszyła się Ela. – I zostaniesz łysa!

– Ucieszy się – mruknął Maciek – i straci wątek. Jedziemy dalej!

W przyjemnej atmosferze narada, przerywana co chwila wybuchami śmiechu (inwencja Marty nie miała granic!) skończyła się około siódmej wieczór.

– Ale nas skatowałaś – krzywił się Jędruś. – Ja nie wiem, czy będę miał jutro siły do pracy!

– Idź od razu spać – poradziła mu Krysia.

– Tylko zrób sobie maseczkę piękności do kąpieli – dorzuciła Marta. – Ty, Michał, też. Musimy być śliczni, bo nas Wika z pracy wyrzuci i więcej nie da zarobić!

– Teraz też nie dam wam zarobić – powiedziałam lekko. – Nie wiecie jeszcze, że praca ze mną jest nieopłacalna?

– Ale przynajmniej bywa śmiesznie – oznajmił Michał, który jest młodym entuzjastą zawodu. – Ja tam z tobą lubię, Wika. Zarobię sobie gdzie indziej.

– Dziękuję ci, kochany Michałku. Jesteś słodki. A Marta jest interesowna harpia.

– Ja też jestem interesowna harpia – mruknął Jędruś. – Wiecie, ile byśmy za takie prowadzenie zarobili w ogiepie?

– A z dziesięć razy tyle – rzuciła wesoło Martusia. – Wiem, bo prowadziłam. Zapomnij, Jędrek. Jutro jesteśmy harcerze.

I trąbiąc przez nos jakiś okropny harcerski sygnał, poszła sobie, machając nam jeszcze ręką na pożegnanie.

Ewa, również obecna na odprawie, bo w razie czego miała przejąć moją fuchę, podrapała się w głowę i poprosiła:

– Wika, zrób to dla koleżanki, nie rozkracz się jutro.

– Nic się nie martw – odpowiedziałam jej beztrosko. – Nawet jeżeli padnę na posterunku, to to wszystko już będzie się samo pasło!

Niedziela, 22 kwietnia

Program miał się zacząć równo w południe, ale już od dziewiątej rano przelatywałyśmy z Krysią ulicę i korytarze naszej firmy, sprawdzając wszystkie miejsca, które miały się stać naszymi planami zdjęciowymi. Co chwila wpadałyśmy przy tym na Szymona, ganiającego tą samą trasą w towarzystwie kilku swoich ludzi, sprawdzających, czy wszystko się świeci należycie i czy kamery nie będą miały za ciemno. Ganiał też Maciek z operatorami, pokazując im plany i udzielając wszelkich wyjaśnień. Ganiał Marcin w obstawie dwóch techników z kablami i mikrofonami. W studiu ganiała z maszynistami scenografka, pilnując ustawiania sceny i urządzania kawiarenki dla gości. W podziemiach ganiały rozmaite osoby przysłane przez zaprzyjaźnioną restauratorkę, szykując zaplecze gastronomiczne dla załogi, czyli możliwości wypicia kawy i zjedzenia kanapki w przerwie między częściami programu.

Ganiało jeszcze tysiąc osób i załatwiało tysiąc spraw jednocześnie.

O jedenastej czterdzieści ulica zapchana była stoiskami z żarciem, na scenie, ustawionej u wylotu ulicy, trwały ostatnie przygotowania do występów artystycznych, na schodach przed firmą kłębił się tłum szczecinian spragnionych zobaczenia telewizji od wewnątrz, ochrona za drzwiami miała oczy na słupkach, bo nikt się nie spodziewał takich dzikich tłumów, przewodnicy wycieczek szykowali sobie zgrabne teksty o tym, jaki to u nas Hollywood.

Maciek zapędził już wszystkich na stanowiska. Ja jeszcze biegałam po korytarzu na piętrze, sprawdzając, czy wszyscy koledzy przewidziani do pokazania „przy pracy” siedzą tam, gdzie powinna ich zastać kamera. Krysia oblatywała w kółko ulicę i scenę. Bartek odhaczał ludzi przy stolikach w studiu, porównując ze scenariuszem. Byli wszyscy. Na scenie rozgrzewał się do grania zespół jazzowy.

Za dziesięć dwunasta dopadł mnie zdyszany Filip.

– Wicia, chcesz dwieście motocykli, żeby ci przejechały ulicą?

– Jasne, a skąd masz dwieście motocykli?!

– Dzisiaj jest w Szczecinie zjazd junaków! Do tego dochodzą harleyowcy i różni sympatycy na japońcach! O której ich chcesz? Mam ich na telefonie, mów szybko!

Zajrzałam do scenariusza. O dwunastej dwadzieścia osiem mamy z ulicy tylko scenę. Minuta. Można wywalić scenę, a dać motory. I skrócę jazz o piętnaście sekund.

– Filipku, dwunasta dwadzieścia osiem mają przejechać. Od dwunastej dwadzieścia niech czekają za rogiem, wystartuje ich ktoś z naszych ludzi. Weź od nich namiar i daj Krysi, niech od razu skontaktują się z nią telefonicznie!

Za pięć dwunasta wpadłam do przedsionka reżyserki i oniemiałam. Przedsionek, zazwyczaj pusty, zapchany był ludźmi. W pierwszej chwili pomyślałam, że ktoś wpuścił tu przedwcześnie jakąś wycieczkę, ale okazało się, że to sami nasi. Pracownicy biurowi, nie produkcyjni. Oblegali szybę, za którą widać było całą reżyserkę.

W środku, na parapecie tego okna za naszymi plecami, też przycupnęło mnóstwo ludzi.

– Ale tu kocioł – rzuciłam do Maćka, siadając obok niego.

– Wielu z nich pierwszy raz zobaczy, jak się robi program – po wiedział Maciek. – Dwójeczko, rozszerz i pokaż cały newsroom. Dobrze. Ale zaczniesz od Eli przy biurku redaktorki. Piątka, kran, nie chcę tego, zapomnij. Ajajaj, Pawełku, dobrze kombinujesz, dobrze… Ach, toczone ma te nóżki!

W reżyserce zabrzmiał chóralny pomruk aprobaty męskiej części personelu. Paweł ze smakiem jechał kamerą po nogach szczególnie urodziwej jazzmanki, podjechał wyżej i zajrzał jej w dekolt, który miała, owszem, pokazowy.

– Za minutę antena – przypomniałam, patrząc na zegar.

– Uwaga, koledzy – powiedział Maciek operatorom prosto w uszy. – Proszę już zostać na tych planach, od których zaczynacie. Za chwilę wchodzimy. Michał, słyszysz mnie dobrze?

Michał na ulicy, na tle setek ludzi szturmujących schody, kiwnął głową.

– Marta, Ela, Jędrek, wszyscy mnie słyszycie?

Potrójne kiwnięcie głowami na trzech monitorach. Tych monitorów jest przed nami zresztą dużo więcej i zawsze podziwiam Maćka za umiejętność widzenia jednocześnie, co się dzieje na sześciu albo ośmiu. Samych kamerowych, a jeszcze jest kilka, na które trzeba patrzeć, chociażby ten z anteną.

– Uwaga, Warszawa kończy, wchodzimy.

Program warszawski się skończył, weszliśmy z sygnałem naszej stacji. Po czym na ekranie oznaczonym literami pgm, program, pojawił się Michał.

– Michał, jesteś!

– Dzień dobry państwu! – ryknął Michałek, który już od jakiegoś czasu się napędzał, żeby wejść na antenę z pożądanym wigorem. – Witamy w dniu naszego święta, naszego jubileuszu…

– Uwaga, studio, dziewczyny, grać!

– Na ulicy przed studiem zebrał się wielki tłum szczecinian, którzy chcą dzisiaj zobaczyć swoją telewizję od wewnątrz, właśnie otwarły się drzwi, które pozostaną dla państwa otwarte do wieczora…

– Jedynka, jedź po tej ulicy, pokaż scenę!

– Na ulicy mnóstwo stoisk z pysznościami, jest też scena…

– Dojedź do tych panienek!

– Na scenie właśnie śpiewa pierwszy z tych wielu zespołów które dziś wystąpią…

– Uwaga, studio!

– Michał, kończ!

– Przychodźcie do nas, zapraszamy!

– Trójka, jesteś. Jedź po tym puzonie, jedź! Rozszerzaj! Czwórka, jesteś! Trójka, trzymaj dziewczyny!

– Jędrek, start!

– A w naszym studiu, zamienionym dzisiaj na kawiarnię, w której gra świetny zespół jazzowy Palace Band, zebrali się dziennikarze telewizyjni, znacie ich państwo z ekranu, to oni robią programy na naszą lokalną antenę…

– Czwórka, prowadź go! Kran, szeroko! Jak najszerzej, całe studio!

81
{"b":"100445","o":1}