Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Sobota, 24 marca

– No i jak było? Możesz mi opowiedzieć?

Siedzieliśmy przy kawie naprzeciwko okna z lipą. Zastanawiałam się, jak by tu zacząć, i nagle doznałam olśnienia. Przypomniała mi się kaseta, którą schowałam do kieszeni. Elektroniczne dziecko Bartek ma chyba jakiś dyktafon, jemu się ostatnio nie chce notować na lekcjach; może by się dało odtworzyć.

Musiałam mieć dziwną minę, bo Tymon zapytał niespokojnie:

– Aż tak źle?

– Czekaj, muszę coś sprawdzić… Przepraszam cię na chwilę.

Wydzwoniłam siostrzeńca.

– Dyktafon? Jakiego typu?

– Nie wiem, chłopcze! Mam kasetę, taka mała.

– Kiedy ciocia potrzebuje?

– Już!

– Zaraz będę.

Tymon patrzył na mnie nieco zdumiony.

– Nagrywałaś? To dlaczego teraz nie masz na czym odtworzyć?

– Nie ja, ona nagrywała, ale niefachowo się do tego zabrała, nie wiem, czy da się tego słuchać. Chciała to zrobić po cichu, dyktafon schowała do torby, torbę otworzyła i postawiła koło mnie. Zauważyłam diodę, ona świeci na pomarańczowo, kiedy nagrywa, domyśliłam się… Co ja ci będę mówić, spróbujemy odsłuchać.

Rozległ się tętent na schodach i Bartek stanął w drzwiach. W jednej ręce trzymał zwój kabli z dyndającymi końcówkami, a w drugiej trzy różne dyktafony.

– Tymonie, to mój siostrzeniec, geniusz dźwiękowy.

Panowie skłonili się sobie uprzejmie i przedstawili według ścisłych reguł savoir-vivre’u. Po czym Bartuś zabrał się do rzeczy. Mimochodem napomknął, że te trzy dyktafony właśnie testuje, należą do jego kolegów, bo on swój będzie zmieniał na dniach na jakiś dużo lepszy.

– Kabelki przyniosłem, to podłączę cioci do jakiegoś wzmacniacza.

Mówiłam, że genialne dziecko!

Genialne oraz taktowne. Dopasował dyktafon, podłączył do mojej wieży, przewinął taśmę do początku, sprawdził jakość nagrania – kiepska była, ale z łatwością można było zrozumieć, o co chodzi – ukłonił się i poszedł sobie.

Włączyłam maszynerię.

Tymon słuchał z takim wyrazem twarzy, jaki widywałam u kolegów z ekipy, kiedy graliśmy w pokera na pieniądze i pula robiła się bardzo duża. Dopiero pod koniec zbladł i zacisnął szczęki. Ale nic nie powiedział.

Nagranie skończyło się, dalej była cisza. Irena, widać, kupiła świeżą taśmę na okoliczność audycji dokumentalnej, która miała dowieść, że nie jestem takim kotkiem, na jakiego staram się wyglądać.

Tymon nic nie mówił. Wyglądał, jakby ktoś mu tę pulę sprzątnął sprzed nosa.

– Przejąłeś się? – zapytałam.

– A jak myślisz? Nie wiem, co powiedzieć.

– Nic nie mów. Popatrz na to od innej strony: obydwie zastawiłyśmy na siebie sieci. Ona mnie podpuszczała, bo nagrywała i pewnie chciała ci podstawić pod nos, żebyś wiedział, że lecę na twoje pieniądze, a nie na ciebie. A ja ją podpuszczałam, bo wiedziałam, że nasza rozmowa jest nagrywana i wiedziałam, że ona nie wie, że ja wiem!

Z Tymona zeszło powietrze jak z przekłutego balonika.

– Ależ zamieszałaś! Ale rozumiem, chociaż z trudem. Śmieszne by to było jak nie wiadomo co, gdyby jej się końcówka nie wymknęła spod kontroli.

– Przynajmniej była szczera.

– No to już ci więcej nie muszę tłumaczyć, dlaczego się rozstaliśmy.

– Nie musisz. Chyba jej nie lubię. Jeśli miałoby ci to pomóc, pójdę z tobą do tego sądu i przysięgnę, że dziecko jest twoje. Chcesz?

– Dziękuję ci, nie chcę. Byłbym ostatnią świnią, gdybym cię narażał na stresy związane ze spotykaniem mojej drogiej Irenki. Ale chętnie bym pożyczył od ciebie tę taśmę, co ty na to?

– Masz w prezencie. Tylko niech ci się nie zdaje, że w sądzie taka taśma może być dowodem na cokolwiek. Natychmiast pani Irenka powie, że spreparowana, w końcu ja pracuję w takiej firmie, gdzie różne rzeczy z dźwiękiem można zrobić.

– Nie, nie, miałem na myśli coś innego. Zostawmy na razie ten temat, jest obrzydliwy. Posprzątam te kabelki, dobrze?

Pojechaliśmy potem do leśniczówki na obiad, ale pogodę ducha pani Irena nam zmąciła na cały dzień.

Wyjazd Tymona przyjęłam z ulgą.

Boże święty, a jak mi to zostanie?

Bez żartów, ja go kocham, ja chcę z nim być! A przynajmniej bywać jak najczęściej! On też mnie kocha! Dobrze nam ze sobą!

Czy jest możliwe, żeby taka baba potrafiła to zepsuć?

Poniedziałek, 26 marca

Bierzemy na przetrzymanie. Nastroju, oczywiście.

Tymon zadzwonił, że wyjeżdża na kilka dni. Bardzo dobrze. Ja rzucam się w wir pracy, coraz częściej przerywanej koniecznymi odpoczynkami. Jeszcze miesiąc i zostanę mamą małego Maciusia. Albo Dominisi. Tak czy inaczej, dystans do roboty jakoś samoczynnie mi się zwiększa.

Zrobię tylko ten jubileusz i przerwa na dłużej.

Dzwoniłam do Nusia, bo przez przypadek zobaczyłam w kalendarzu, że dzisiaj Emanuela. Życzenia, jakie mu złożyłam, były naprawdę bardzo serdeczne. W końcu to na jego imprezie poznałam Tymona.

Czwartek, 29 marca

A dzisiaj są moje imieniny.

Bo ja tak naprawdę nie mam na imię Wiktoria.

Mam na imię Wiktoryna.

Upiorne.

To był straszny pomysł mojego tatusia, bo jutro jest Amelii i tato chciał, żeby dziewczynki obchodziły imieniny blisko siebie. Ale z drugiej strony Amelii jest Kordula, więc już nie wiem, co lepsze. Tę Wiktorynę można jednak bezboleśnie przerobić na Wiktorię i nie przyznawać się do kompromitującej prawdy.

Tymonowi jeszcze się nie przyznałam. A rodzinne święto mamy jutro, razem z Melą, tak właśnie, jak chciał tato.

Piątek, 30 marca

Miło było.

Prezenty dostałam, oczywiście, przeważnie praktyczne związane z dzidzią.

A ja to co?

Na szczęście Krzyś z Bartkiem na spółkę wyłamali się z rodzinnego szeregu, szarpnęli się i kupili mi dzieło sztuki. W jednej takiej galerii pani marszandka przekonała ich, że obraz jest świetny i niedrogi, ponieważ artysta stosunkowo mało znany.

Jak komu.

Mnie tam artysta Bielski Emanuel, zwany Nusiem, jest znany stosunkowo doskonale! I zawsze chciałam mieć jakiś jego obraz, tylko że liczył sobie za dużo i nigdy, skubany, nie zaproponował, że mi któryś podaruje. Ja nie wiem, jak to robią niektórzy moi koledzy, że jak tylko wlezą do pracowni, to wychodzą z płótnem pod pachą. Albo rzeźbą. Kamerę włączają na pięć minut. Ale program się nazywa artystyczny. A ja trzaskam półgodzinny reportaż – i nic.

No więc powieszę sobie tego Nusia na honorowym miejscu, bo bardzo jest piękny, przedstawia wyłącznie wodę i chmury, czyli Bałtyk tuż po zachodzie słońca. Niezupełnie realistycznie, ale jak się widziało taki zachód, to się wie, co wisi na ścianie. Będę na niego patrzyła w celach relaksacyjnych. Oraz w celu zapadania w marzenia, albowiem morze kojarzy mi się ostatnio z Tymonem.

A Nusiowi powiem od niechcenia, że mam jego obraz… kupiony w galerii w Szczecinie… niech mu będzie łyso, że mi poskąpił prezentu, podczas kiedy jedna moja całkowicie głupia koleżanka, której olej kojarzy się wyłącznie z sałatką, a nie z malarstwem, wyłudziła od niego już dwie śliczne prace.

75
{"b":"100445","o":1}