Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Bylibyśmy wdzięczni, gdyby pan o tym nikomu nie mówił – kontynuował Hickey. – Wszyscy śmialiby się z Magnusa, że boi się zwykłego szczura.

Słowa te były wyzwaniem i wyrazem nieposłuszeństwa. Niemal rozkazem. Hickey patrzył bezczelnie prosto w oczy Irvinga, podczas gdy Magnus stał nieruchomo, z zaciśniętymi pięściami, wielki, głupi osiłek, czekający na następny rozkaz swego małego kochanka.

Milczenie przeciągało się w nieskończoność. Lód jęczał za burtami statku, skrzypiały deski. Szczury biegały po podłodze.

– Wynoście się stąd – powiedział wreszcie Irving. – Już.

– Tak jest, sir. Dziękujemy, sir – odparł Hickey. Odsłonił małą lampkę, która stała na pokładzie za jego plecami. – Chodź, Magnus.

Obaj mężczyźni wspięli się na wąskie schody i zniknęli w ciemnościach najniższego pokładu.

Irving stał w bezruchu przez kilka dobrych minut, nasłuchując, lecz nie słysząc odgłosów napływających doń z głębi okrętu.

Gdyby zameldował o tym komandorowi Crozierowi, doszłoby do procesu. Manson, dyżurny głupek wyprawy, cieszył się sympatią swych towarzyszy, choć nieraz wyśmiewali się z jego zabobonnego lęku przed duchami i goblinami. Magnus wykonywał pracę, którą inaczej musiałoby się zajmować trzech marynarzy. Hickey, choć niespecjalnie lubiany przez innych podoficerów i oficerów, szanowany był przez większość marynarzy, zawsze potrafił bowiem zdobyć dla swych przyjaciół dodatkową porcję tytoniu lub rumu.

John Irving przypuszczał, że Crozier nie powiesiłby żadnego z nich, jednak od kilku tygodni miał paskudny nastrój, z pewnością więc kara byłaby surowa. Wszyscy na okręcie wiedzieli, że przed kilkoma tygodniami komandor zagroził Mansonowi zamknięciem w Kajucie Zmarłych, wraz z trupem jego byłego kamrata, Walkera, gdyby wielki idiota ponownie odmówił noszenia węgla do ładowni. Zapewne nikt by się nie zdziwił, gdyby komandor wykonał teraz ten wyrok.

Z drugiej strony, rozmyślał młody oficer, cóż właściwie widział? Co mógłby powiedzieć, z ręką na Biblii, gdyby przyszło mu świadczyć przed sądem? Nie widział żadnego nienaturalnego aktu. Nie przyłapał dwóch pederastów na kopulacji… ani w żadnej nienaturalnej pozycji. Słyszał posapywanie i stękanie, jakiś przytłumiony szept, i widział, jak obaj mężczyźni naciągają spodnie i wkładają do nich koszule.

W normalnych okolicznościach wystarczyłoby to do powieszenia ich obu. Lecz tutaj, na lodzie, gdzie w ciągu najbliższych miesięcy, a może i lat nie mogli spodziewać się żadnego ratunku…

Po raz pierwszy od wielu lat John Irving miał ochotę usiąść i zapłakać. Jego życie skomplikowało się właśnie do niewyobrażalnego stopnia. Gdyby doniósł na tych dwóch pederastów, żaden z jego towarzyszy – oficerów, przyjaciół, podwładnych – nigdy już nie spojrzałby na niego w ten sam sposób.

Jeśli nie zamelduje, narazi się na nieustające akty bezczelności ze strony Hickeya. Wyczuwszy jego słabość, mat uszczelniacz być może zechce szantażować go przez długie tygodnie i miesiące wspólnej podróży. Irving wiedział też, że już nigdy nie spałby spokojnie ani nie czułby się bezpiecznie na wachcie czy też w swojej kajucie – na tyle, na ile można było czuć się bezpiecznie w obecności potwora, który zabijał ich jednego po drugim – czekając bezustannie, aż na jego gardle zamkną się wielkie białe ręce Mansona.

– A niech mnie szlag. – Irving westchnął głośno. Uświadomiwszy sobie, co właśnie powiedział, roześmiał się głośno – jego śmiech, choć słaby i krótkotrwały, zabrzmiał bardziej złowieszczo niż słowa.

Zajrzawszy do wszystkich możliwych kryjówek, prócz kilku beczek i schowka na linę kotwiczną na dziobie, gotów był zaprzestać poszukiwań, nie chciał jednak wychodzić na dolny pokład, dopóki Hickey i Manson nie znikną mu z oczu.

Irving minął puste skrzynki kołyszące się lekko na wodzie – w pobliżu dziobu, położonego niżej niż inne części przechylonego statku, lodowata woda sięgała Irvingowi ponad kostki. Wiedział, że jeśli wkrótce się stąd nie wyniesie, z całą pewnością odmrozi sobie palce u nóg.

Schowek na linę kotwiczną znajdował się na samym dziobie, w miejscu, gdzie burty łączyły się ze sobą. Nie było to pomieszczenie duże ani przytulne – za podwójnymi drzwiami wysokości trzech stóp kryła się komórka wyższa zaledwie o stopę, wypełniona w większości zwojami grubych lin kotwicznych. Na dodatek śmierdziało tu zawsze mułem, nawet wiele miesięcy po tym, jak statek wciągnął kotwicę na pokład.

Irving otworzył skrzypiące drzwi schowka i podniósł lampę do oczu. Jęki i trzaski lodu brzmiały szczególnie głośno w tym miejscu, gdzie dziób i bukszpryt tkwiły wciśnięte w przemieszczający się pak.

Lady Cisza poderwała głowę, a blask lampy odbił się w jej oczach niczym w ślepiach kota.

Była zupełnie naga – jedna warstwa biało-brązowych futer leżała na podłodze, niczym dywan, druga zaś okrywała tylko jej ramiona i plecy.

Podłoga schowka znajdowała się co najmniej o stopę wyżej niż zalany wodą pokład. Lady Cisza odsunęła liny kotwiczne na bok, urządzając sobie coś na kształt niewielkiej, wyłożonej futrami jaskini. W puszce po konserwie, wypełnionej olejem lub foczym tłuszczem, płonął ogień, który zapewniał jej światło i odrobinę ciepła. Eskimoska jadła właśnie kawał czerwonego, surowego, pokrwawionego mięsa. Cięła je na plastry krótkim, lecz bez wątpienia bardzo ostrym nożem i wkładała odkrojone kawałki do ust. Rękojeść noża wykonana była z kości lub rogu i ozdobiona jakimś wzorem. Lady Cisza klęczała, pochylona nad ogniem i mięsem, a jej małe piersi zwieszały się w dół, co przywodziło na myśl wykształconemu Irvingowi posąg wilczycy karmiącej Romulusa i Remusa.

– Najmocniej panią przepraszam – powiedział Irving. Dotknął czapki i zamknął drzwiczki.

Cofnąwszy się o krok w zimnej brei i wystraszywszy kilka szczurów, młody oficer po raz drugi w ciągu kilku minut starał się otrząsnąć z szoku i zacząć trzeźwo myśleć.

Komandor musiał się dowiedzieć o kryjówce Ciszy. Wymagały tego choćby względy bezpieczeństwa – otwarty ogień stanowił ogromne zagrożenie dla drewnianego statku.

Skąd jednak wzięła nóż? Wyglądał raczej jak dzieło Eskimosów, a nie narzędzia, które przewozili na statku. Przeszukali ją przecież dokładnie przed sześcioma miesiącami. Czy mogła wtedy coś przed nimi ukryć?

Co jeszcze mogła ukrywać?

I to świeże mięso.

Irving był pewien, że na statku nie ma świeżego mięsa. Czyżby wychodziła na polowanie? W ciemności i śniegu? I na cóż mogła polować?

Jedynymi zwierzętami, które żyły na lodzie lub pod lodem w pobliżu Terroru i Erebusa, były białe niedźwiedzie i nieuchwytne monstrum.

Nagle przyszła mu do głowy straszliwa myśl. Przez sekundę miał ochotę wrócić do Kajuty Zmarłych i jeszcze raz sprawdzić zamek.

Potem naszła go myśl jeszcze straszniejsza.

Znaleźli tylko połówki ciał Williama Stronga i Thomasa Evansa.

Porucznik John Irving ruszył w stronę rufy, ślizgając się na lodzie ukrytym pod warstwą zimnej wody, odszukał w ciemnościach schody i wspiął się pospiesznie na dolny pokład.

58
{"b":"102265","o":1}