Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Na najniższym pokładzie jak zawsze było bardzo ciemno i zimno. Ostatnio marynarze rzadziej schodzili tu po zapasy – racje żywnościowe ograniczono niemal do minimum po tym, jak lekarze odkryli, że ogromna część konserw uległa zepsuciu – rzadziej też przenoszono węgiel z ładowni do kotłowni, gdyż ograniczeniu uległy również godziny ogrzewania statku, Irving był więc tutaj zupełnie sam. Drewniane belki i pokryte szronem metalowe obejmy jęczały wokół niego, gdy przeciskał się przez wąski korytarz. Światło lampy z trudem rozpraszało gęsty mrok, w dodatku widok przysłaniała para wydobywająca się z jego ust, która w mroźnym powietrzu natychmiast zamieniała się w drobne kryształki lodu.

Nie znalazł lady Ciszy w pomieszczeniach dziobowych – ani w magazynie cieśli, ani w magazynie bosmana, ani w całkiem już niemal pustym magazynie sucharów położonym tuż za tymi pomieszczeniami. Środkowa część najniższego pokładu wypełniona była niegdyś od podłogi do sufitu skrzyniami, beczkami i innymi pojemnikami z żywnością, które Terror zabrał ze sobą na morze, teraz jednak znaczna część pokładu świeciła pustkami. Tu także nie było lady Ciszy.

Irving skorzystał z klucza, który pożyczył mu komandor Crozier, i wszedł do magazynu rumu. W bladym świetle lampy widział pełne jeszcze butelki brandy i wina, zdawał sobie jednak sprawę, że poziom rumu w głównym pojemniku – ogromnej beczce – jest niepokojąco niski. Wiedział też dobrze, podobnie jak wszyscy oficerowie Królewskiej Marynarki Wojennej, że kiedy rum się skończy – kiedy marynarze przestaną dostawać swoją dzienną porcję grogu – może dojść do buntu. Pan Helpman, klark, i pan Goddard, dowódca ładowni, donieśli ostatnio, że zapasy rumu wystarczą na jakieś sześć tygodni, i to tylko wtedy, jeśli standardowa porcja alkoholu równa ćwierci pinta, którą rozpuszcza się w trzech ćwierciach wody, zostanie zmniejszona o połowę. Takie posunięcie z pewnością też nie spodobałoby się załodze Terroru.

Irving nie wierzył, by lady Cisza mogła się zakraść do zamkniętego na klucz magazynu rumu, przeszukał jednak uważnie całe pomieszczenie, zaglądając pod stoły i między beczki. Patrzył także wyżej, na rzędy kordów, bagnetów i muszkietów ułożonych starannie na półkach pod sufitem.

Przeszedł na tył statku, do magazynu amunicji, wciąż wypełnionego sporym zapasem prochu i kul, zajrzał nawet do prywatnego magazynku Croziera, zobaczył tam jednak tylko kilka ostatnich butelek whisky komandora – jedzenie zostało rozdzielone między oficerów w ciągu kilku ostatnich tygodni. Następnie przeszukał magazyn żagli, magazyn ubrań, schowki na linę kotwiczną na rufie i magazynek sternika. Gdyby to on był Eskimoską usiłującą ukryć się na statku, rozmyślał Irving, wybrałby zapewne magazyn żagli, pełen nietkniętych zwojów płótna, pościeli i nieużywanego od miesięcy sprzętu żeglarskiego.

Nie było jej tam. Irving przestraszył się nieco w magazynie ubrań, kiedy w blasku jego lampki ukazała się wysoka, przygarbiona postać stojąca w rogu pomieszczenia, okazało się jednak, że był to tylko jakiś wełniany płaszcz i czapka zawieszone na kołku.

Zamknąwszy za sobą drzwi, porucznik zszedł po schodach do ładowni.

Irving, choć ze względu na swą chłopięcą urodę i blond czuprynę wydawał się młodszy, niż był w rzeczywistości, nie zakochał się w Eskimosce tylko dlatego, że był spragnionym miłości prawiczkiem. W rzeczywistości Irving miał znacznie większe doświadczenie w obcowaniu z płcią piękną niż większość tych chwalipiętów, którzy opowiadali ze swadą o swoich miłosnych podbojach. Kiedy skończył czternaście lat, jego wuj zaprowadził go do doków Bristolu, przedstawił go czystej i miłej prostytutce o imieniu Mol i zapłacił za jego inicjację – nie za krótką przygodę w bocznej uliczce, lecz cały wieczór, noc i dzień w czystym pokoju pod dachem starej gospody z oknami wychodzącymi na nabrzeże. John Irving zasmakował wtedy w cielesnych rozkoszach, którym oddawał się potem wiele razy.

Irving nie mógł też narzekać na brak powodzenia u kobiet z towarzystwa. Zalecał się do najmłodszej córki jednej z trzech najważniejszych rodzin w Bristolu, Dunwittów-Harrisonów, i owa dziewczyna, Emily, pozwoliła mu – ba, nawet go do tego zachęcała – na intymne kontakty, o jakich większość chłopców w jego wieku mogła tylko marzyć. Przybywszy do Londynu, gdzie miał uzupełnić swą edukację w zakresie artylerii na okręcie szkoleniowym HMS Excellent, Irving spędzał weekendy na spotkaniach i flirtowaniu z kilkoma atrakcyjnymi damami z wyższych sfer, wśród których znalazła się wielce uprzejma panna Sarah, nieśmiała, lecz nieprzewidywalna panna Linda oraz prawdziwie szokująca – w kontaktach sam na sam – panna Abigail Elisabeth Lindstrom Hyde-Berrie, z którą młody oficer, ku własnemu zaskoczeniu, wkrótce się zaręczył.

John Irving nie zamierzał się żenić. Przynajmniej niejako dwudziestokilkulatek – jego ojciec i wuj uczyli go, że w tych właśnie latach powinien zwiedzać świat i używać życia – i najprawdopodobniej również nie jako trzydziestokilkulatek. Nie widział też żadnego ważkiego powodu, dla którego miałby się żenić jako czterdziestokilkulatek. Dlatego też, choć Irving nigdy nie miał zamiaru pracować w Służbie Badawczej – nie lubił zimna, a perspektywa długich miesięcy spędzonych w mrozie i śniegu wydawała mu się przerażająca – tydzień po zaręczynach uległ namowom swych starszych kolegów, George’a Hodgsona i Freda Hornby’ego, i poszedł na HMS Terror, by ubiegać się o miejsce w załodze tego okrętu.

Komandor Crozier, który tego pięknego wiosennego poranka najwyraźniej miał kaca i paskudny humor, przyglądał im się spode łba, parskał gniewnie, wyzłośliwiał się i zadawał im mnóstwo pytań. Wyśmiał ich artyleryjskie szkolenie na okręcie pozbawionym masztów i pytał drwiąco, do czego mogą się przydać podczas rejsu na statku, którego jedynie uzbrojenie stanowiły strzelby i muszkiety. Potem spytał ich surowym tonem, „czy jako Anglicy wypełnią swój obowiązek wobec ojczyzny” (Irving zastanawiał się wtedy, co właściwie miało to znaczyć, skoro ci Anglicy większość czasu spędzali na zamarzniętym morzu tysiące mil od domu), wreszcie poinformował ich, że zostali przyjęci.

Panna Abigail Elisabeth Lindstrom Hyde-Berrie była oczywiście zrozpaczona i zszokowana, że ich narzeczeństwo przeciągnie się na długie tygodnie, a może nawet lata, Irving pocieszał ją jednak, twierdząc, że pieniądze zarobione dzięki tej służbie będą im absolutnie niezbędne. Zapewniał ją także, że książka, którą napisze po powrocie z wyprawy, zapewni mu sławę i poważanie na całym świecie. Argumenty te przemawiały do rodziny panny Abigail, nawet jeśli ona sama nie czuła się przekonana. Później, kiedy zostali już sami, Irving przegnał jej łzy i gniew za pomocą uścisków, pocałunków i wprawnych pieszczot. Pocieszenie przybrało na koniec bardzo interesującą formę – Irving wiedział, że teraz może być już ojcem. Nie czuł jednak smutku, kiedy kilka tygodni później machał na pożegnanie pannie Abigail, podczas gdy Terror odsuwał się powoli od nabrzeża, ciągnięty przez dwa holowniki. Nieszczęśliwa młoda dama stała w dokach Greenhite, ubrana w jedwabną zielono-różową sukienkę, z różową parasolką w dłoni, i machała mu na pożegnanie starannie dobraną chusteczką z różowego jedwabiu, wycierając jednocześnie nos znacznie tańszą, bawełnianą chustką.

Wiedział, że sir John jest całkiem pewien, iż jeszcze tego samego roku, po przepłynięciu Przejścia Północno-Zachodniego, zatrzymają się w Chinach, a potem w Rosji, planował więc zaciągnąć się na jakiś okręt Królewskiej Marynarki Wojennej pływający po tamtych wodach, a być może nawet zrezygnować z kariery w marynarce, napisać książkę przygodową i zająć się interesami swego wuja w Szanghaju.

W ładowni było jeszcze ciemniej i zimniej niż na najniższym pokładzie.

Irving nienawidził tego miejsca. Przypominało mu – w jeszcze większym stopniu niż jego zimna kajuta lub mroczny dolny pokład – grób. Schodził tutaj tylko wtedy, gdy musiał, zwykle by nadzorować składanie owiniętych płótnem zwłok – lub części zwłok – w zamykanej na klucz Kajucie Zmarłych. Przy każdej takiej okazji zastanawiał się, czy wkrótce ktoś nie będzie tam składał jego ciała. Podniósł lampkę i ruszył w stronę rufy.

56
{"b":"102265","o":1}