Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Zostały też kości.

Taliriktug znalazł kilka kości długich, kawałek nadgryzionego kręgosłupa i jedną, pozbawioną żuchwy czaszkę. Trzymając ją w dłoni, mężczyzna zwany niegdyś Crozierem modlił się, by nie była to czaszka doktora Goodsira.

Pozbierał wszystkie te pogryzione przez nanuą resztki i złożył w grobowcu – kopcu ułożonym z kamieni. Na szczycie kopca zatknął widelec, naśladując zwyczaje Prawdziwych Ludzi i Ludzi Chodzących Z Bogiem, którzy wraz ze swymi zmarłymi posyłali do świata duchów ich ulubione przedmioty i narzędzia. Jednocześnie jednak zdawał sobie sprawę, że Eskimosi uznaliby to za nieprzyzwoite marnotrawstwo cennego metalu.

Potem spróbował odmówić jakąś prostą modlitwę.

Modlitwy w języku Inuktitut, które słyszał w ciągu ostatnich kilku miesięcy, nie nadawały się do tego miejsca i tych okoliczności. Próbując jednak nauczyć się tego trudnego języka – choć wiedział, że i tak nigdy nie będzie mógł wymówić głośno ani jednego słowa – przetłumaczył na własny użytek fragment Modlitwy Pańskiej.

Tego wieczora, stojąc przy grobowcu swych towarzyszy, próbował odmówić ją w myślach.

Nalegaumt kailaule. Pijornajatpinatuale nuname sorlo kilangme…

Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje…

Przed dwoma laty doszedł tylko do tego miejsca, teraz uznał jednak, że to w zupełności wystarczy.

Wracając do swej żony z miejsca, które niegdyś zwane było obozem ratunkowym – od czasu jego ostatniej wizyty Prawdziwi Ludzie z południa zabrali widelec i otworzyli grobowiec, rozrzucając kości zmarłych – Taliriktug pomyślał z uśmiechem, że nawet jeśli dożyje biblijnych siedemdziesięciu lat, nigdy nie opanuje języka Prawdziwych Ludzi.

Każde słowo, nawet proste rzeczowniki, miało wiele wariantów, a subtelności odmiany przerastały wyobraźnię mężczyzny w średnim wieku, który zaciągnął się na statek jako kilkunastoletni chłopiec i nigdy nawet nie uczył się łaciny. Bogu dzięki nigdy nie będzie musiał mówić głośno w tym języku. Próby zrozumienia dłuższych i bardziej skomplikowanych wypowiedzi przyprawiały go o ból głowy podobny do tego, którego doświadczał, gdy Silna zaczęła dzielić z nim sny.

Choćby Wielki Niedźwiedź. Zwykły niedźwiedź polarny. Ludzie Chodzący Z Bogiem i Prawdziwi Ludzie, których poznał w ciągu ostatnich dwóch lat, nazywali go nanuq, co było stosunkowo proste, słyszał jednak również inne wersje tej nazwy, które można było zapisać za pomocą alfabetu łacińskiego – Prawdziwi Ludzie nie znali pisma – jako nanoq, tiamwak, nannuraluk, takoaq, pisugtooq i ayualunaq. Ostatnio dowiedział się także od Inupijuka, myśliwego z południa (który w rzeczywistości wcale nie był taki głupi, jak twierdził Asiajuk), że wiele grup Prawdziwych Ludzi z południa określało Wielkiego Niedźwiedzia mianem Tornarssuk.

Przez kilka wypełnionych bólem miesięcy – wracał wówczas do zdrowia i uczył się na nowo jeść i przełykać – nie miał żadnego imienia i było mu z tym całkiem dobrze. Kiedy grupa Asiajuka zaczęła nazywać go Taliriktug – „Silne ramię” – po tym, jak podczas polowania sam wyciągnął z wody ciało zabitego niedźwiedzia, choć wcześniej nie poradził sobie z tym zaprzęg psów i trzech myśliwych (nie dokonał tego dzięki jakiejś nadludzkiej sile – po prostu jako jedyny zauważył, że lina harpuna zaplątała się między lodowymi głazami), nie miał nic przeciwko nowemu imieniu, choć równie dobrze mógłby się bez niego obejść. Asiajuk powiedział mu, że teraz nosi pamięć duszy wcześniejszego Silnego Ramienia, który zginął z rąk kabloona.

Kilka miesięcy wcześniej, kiedy wraz z Ciszą przybył do wioski, by jego żona mogła skorzystać podczas porodu z pomocy tamtejszych kobiet, dowiedział się, że jej imię w języku Prawdziwych Ludzi, Inuktitut, brzmi Silna. Imię to pasowało do niej jak ulał, gdyż podobnie jak ona sama, zawierało zarówno ducha Silny, bogini powietrza, jak i Sedny, bogini morza. Jej drugie, tajemne imię sixam ieua pozostawało mu nieznane, gdyż Silna nie chciała ani nie mogła przekazać mu go w żaden sposób, czy to w snach, czy też za pomocą sznurka.

Znał swoje sekretne imię. Podczas pierwszej, wypełnionej cierpieniem nocy, kiedy Tuunbaq zabrał jego język i stare życie, wyśnił swoje sekretne imię. Nie mógł jednak zdradzić go nikomu, nawet Silnie, którą w myślach i snach wciąż nazywał Ciszą.

***

Wioska nazywała się Taloyoak. Większość jej mieszkańców – łącznie było ich około sześćdziesięciu – żyła w namiotach, choć kilka rodzin zamieszkiwało również lodowe domy, a nawet chaty z darni, przyklejone do stromego urwiska.

Tubylcy nazywali siebie Oleekatalik, co dało się przetłumaczyć jako „Ludzie z Pelerynami”, choć skóry, które nosili na ramionach, przypominały raczej szerokie szale niż peleryny. Wódz wioski był mniej więcej w wieku Taliriktuga i prezentował się całkiem nieźle, choć nie miał już w ogóle zębów, co sprawiało, że wyglądał na znacznie starszego, niż był w rzeczywistości. Nazywał się Ikpakhuak, czyli Brudas, choć zdaniem Taliriktuga nie był wcale brudniejszy ani nie śmierdział bardziej niż jego pobratymcy.

Żona Ikpakhuaka, znacznie od niego młodsza, nazywała się Higilak, co jak wyjaśnił Asiajuk, z drwiącym uśmieszkiem na ustach, oznaczało „Dom z Lodu”. Jednak przyjęcie, jakie zgotowała Higilak niespodziewanym gościom, wcale nie było chłodne; wraz ze swym mężem podjęła ich gorącą strawą i obdarowała licznymi prezentami.

Taliriktug uświadomił sobie, że nigdy nie zrozumie tych ludzi.

Ikpakhuak i Higilak podali im umingmak, stek z mięsa wołu piżmowego, który Taliriktug zjadł ze smakiem; Silna, Asiajuk, Nauja i pozostali członkowie ich grupy przełknęli wołowinę z najwyższym trudem, wszyscy byli bowiem Netsilik, „Ludźmi Foki”. Kiedy ceremonia powitalna i posiłek dobiegły już końca, Taliriktug, wspomagany przez Asiajuka, który tłumaczył jego znaki, zdołał naprowadzić rozmowę na temat darów kabloona.

Ikpakhuak przyznał, że Ludzie z Pelerynami mają takie dary, nim jednak pokazał je gościom, poprosił, by Silna i Taliriktug pokazali wszystkim mieszkańcom wioski swe czary. Większość Oleekatalików nigdy nie spotkała sixam ieua – choć sam Ikpakhuak miał przed wieloma laty okazję poznać ojca Silny, Aja – ich wódz spytał więc grzecznie Silne i Taliriktuga, czy nie zechcieliby może pofruwać trochę wokół wioski i, być może, zamienić się w foki – byle nie w niedźwiedzie.

Silna wyjaśniła – także za pośrednictwem Asiajuka – że władcy-duchów-z-nieba woleliby tego nie robić, ale że chętnie pokażą gościnnym Oleekataliks, gdzie Tuunbaq zabrał ich języki, a jej kabloona sixam ieua mąż zaprezentuje im również swoje blizny… ślady po straszliwej walce ze złym duchem, którą stoczył przed wielu laty.

To w zupełności usatysfakcjonowało Ikpakhuaka i jego lud. Kiedy pokaz dobiegł końca, Taliriktug wrócił do tematu darów kabloona.

Ikpakhuak skinął głową, klasnął w dłonie i kazał kilku chłopcom przynieść owe dary, które później przekazał swym czcigodnym gościom.

Były wśród nich różne kawałki drewna, odłamane fragment drzewców i łodzi.

Złote guziki ozdobione motywem kotwicy, symbolem Służby Badawczej.

Fragment wyszywanego kolorową nicią podkoszulka. Złoty zegarek, łańcuszek, który niegdyś go podtrzymywał, i garść monet. Na odwrocie zegarka widniały wygrawerowane inicjały CFDV

– Charles Des Voeux.

Srebrne pudełko na ołówki, ozdobione od wewnątrz inicjałami EC. Złoty medal, który sir John Franklin otrzymał niegdyś od Admiralicji.

Srebrne widelce i łyżki z herbami różnych oficerów Franklina. Porcelanowy talerzyk z emaliowanym napisem SIR JOHN FRANKLIN.

Nóż chirurgiczny.

Przenośny mahoniowy pulpit, który człowiek trzymający go w ręce rozpoznał od razu, niegdyś bowiem należał do niego.

Naprawdę ciągnęliśmy łodzie z całym tym gównem przez setki mil?

184
{"b":"102265","o":1}