Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Crozier wie już to wszystko, nadal jednak nie ma pojęcia, jak Cisza widzi fokę, w którą rzuca harpunem. Być może w blasku słońca, latem, pod lodem da się zauważyć jej sylwetkę… ale w świetle gwiazd? Nim kościana igła poruszy się, informując Ciszę o obecności foki, ta może już dawno zawrócić i zanurkować z powrotem w wodzie. Czyżby Eskimoska wyczuwała jej zapach? Może dostrzega jej obecność za pomocą jakiegoś innego zmysłu?

Jest już przemarznięty – co oznacza, że położył się na skórze karibu, zamiast na niej klęczeć – i drzemie, kiedy kościany wskaźnik Ciszy zaczyna drżeć.

Cisza podnosi harpun i wrzuca go do otworu szybciej, nim Crozier otwiera zaspane oczy. Potem odchyla się do tyłu, ciągnąc z całych sił linę, która znika w otworze w lodzie.

Crozier podnosi się z lodu – lewa noga okropnie go boli i nie chce utrzymać ciężaru ciała – i stara się jak najszybciej dokuśtykać do Ciszy. Wie, że to jeden z najtrudniejszych elementów polowania na fokę – wyciągnięcie zwierzęcia z wody, nim zerwie się z kościanego harpuna, jeśli jest tylko ranne lub zapłacze się gdzieś pod lodem, lub też opadnie na dno, jeśli jest już martwe. Prędkość, jak powtarzano mu bez końca w Królewskiej Marynarce Wojennej, to podstawa sukcesu.

Razem wyciągają ciężkie zwierzę na powierzchnię. Cisza ciągnie sznurek jedną ręką z zaskakującą siłą, drugą zaś uderza nożem w lód, powiększając otwór.

Foka jest martwa, ale nieprawdopodobnie śliska. Crozier wsuwa dłoń pod nasadę płetwy, bacząc przy tym, by nie uszkodzić rękawic o ostre jak brzytwa pazury, po czym przenosi zwierzę na lód. Uwolniony od obowiązku zachowania absolutnej ciszy, sapie ciężko, przeklina i śmieje się. Cisza, oczywiście milczy, od czasu do czasu z jej ust wydobywa się tylko głośniejszy oddech.

Kiedy foka leży już na lodzie, Crozier cofa się o krok. Wie, co teraz się stanie.

Foka, ledwie widoczna w blasku gwiazd prześwitujących między chmurami, leży na grzbiecie, jej martwe ślepia wpatrują się w niebo, z otwartego pyska wypływa strużka krwi.

Cisza klęka na lodzie, a potem kładzie się na brzuchu, tak by jej twarz znalazła się przy pysku foki.

Crozier cofa się jeszcze o krok. Nie umie tego wytłumaczyć, ale czuje się podobnie jak wtedy, gdy wraz z Memo Moirą siedział w katolickim kościele.

Cisza sięga pod kurtkę, wyjmuje stamtąd maleńką, kościaną buteleczkę i napełnia usta wodą. Trzymała butelkę przy ciele, by woda nie zamarzła.

Pochyla się do przodu i przykłada usta do pyska foki w dziwnej parodii pocałunku, rozchyla nawet wargi, podobnie jak dziwki, które Crozier widział co najmniej na czterech kontynentach.

Ale ona nie ma języka, upomina się w myślach.

Cisza pozwala, by woda z jej ust spłynęła do pyska foki.

Crozier wie, że jeśli duszy foki, zamkniętej jeszcze w jej ciele, podoba się harpun i kościane ostrze, które ją zabiło, jeśli podoba jej się spryt i cierpliwość Ciszy, a zwłaszcza jeśli smakuje jej woda, którą Cisza przelała do jej pyska, powie duszom innych fok, że powinny przyjść do tego myśliwego, by napić się takiej świeżej, czystej wody.

Crozier nie ma pojęcia, skąd o tym wie – Cisza nigdy nawet nie próbowała przekazać mu tej wiedzy za pomocą sznurka lub gestów – ale jest pewien, że to prawda. Wydaje mu się, że ma to jakiś związek z bólem głowy, który dręczy go każdego ranka.

Odprawiwszy ten ważny rytuał, Cisza wstaje, otrzepuje spodnie i kurtkę ze śniegu, zbiera wszystkie przyrządy myśliwskie, po czym oboje ciągną martwą fokę do ich lodowego domu.

***

Jedzą przez cały wieczór. Crozier nie może przestać się opychać świeżym mięsem i tłuszczem. Po jakimś czasie ich twarze są całe umazane lśniącym tłuszczem. Crozier wskazuje na swoją twarz, potem na równie brudną twarz Ciszy i wybucha śmiechem.

Cisza nigdy się nie śmieje, Crozier ma jednak wrażenie, że widzi na jej ustach cień uśmiechu, gdy wsuwa się na chwilę do tunelu i wraca – ubrana jedynie w skórzane spodnie – z garścią świeżego śniegu, którym ocierają usta, nim osuszą je kawałkami delikatnej skóry karibu.

Piją lodowatą wodę, znów jedzą, znów piją, wychodzą na zewnątrz, by się załatwić, po powrocie rozwieszają wilgotne ubrania nad płomieniem lampki, myją raz jeszcze ręce i twarze, czyszczą zęby palcami i cienkimi gałązkami, po czym wsuwają się nadzy pod niedźwiedzie futra.

***

Crozier zasypia, budzi się jednak po chwili, czując drobną dłoń Ciszy na swoich udach i męskości.

Reaguje natychmiast, sztywniejąc i podnosząc się. Nie zapomniał o bólu ani o skrupułach wobec kontaktów z tą eskimoską dziewczyną; po prostu w ogóle nie myśli o tych drobiazgach, kiedy jej drobne palce zamykają się wokół jego penisa.

Oboje ciężko dyszą. Cisza przekłada nogę nad jego udem i ociera się o nie. Crozier kładzie dłonie na jej piersiach, a potem przesuwa je w dół, by pochwycić jej krągłe pośladki i przycisnąć mocniej jej krocze do swojego uda. Jego penis jest niemal absurdalnie twardy, pulsuje na całej długości, nabrzmiały koniuszek przy każdym kontakcie z jej ciepłą skórą drży niczym pióro wskazujące obecność foki. Jego ciało zachowuje się jak ciekawska foka, płynie szybko ku powierzchni doznań wbrew temu, co podpowiada mu rozum.

Cisza odrzuca na bok skraj futra i siada na nim okrakiem. Jednocześnie wolną ręką błyskawicznie obejmuje go, ustawia we właściwej pozycji i wsuwa do swego wnętrza.

– Jezu… – szepcze Crozier, kiedy stają się jednym ciałem. Czuje, że jego penis napotyka jakiś opór, który powoli ustępuje pod jego naciskiem, i uzmysławia sobie nagle zszokowany, że posiadł właśnie dziewicę. Albo że dziewica posiadła jego. – O Boże… – szepcze ponownie, kiedy zaczynają się ruszać.

Przyciąga ją do siebie i próbuje pocałować, ona odwraca jednak twarz, przykłada ją do jego policzka, do szyi. Crozier zapomniał, że eskimoskie kobiety nie umieją się całować… choć to pierwsza rzecz, o jakiej informują świeżo upieczonych badaczy polarnych starzy weterani.

Teraz nie ma to żadnego znaczenia.

Eksploduje w niej po niecałej minucie, może wcześniej. Minęło już tyle czasu.

Cisza przez chwilę leży na nim nieruchomo, jej nagie spocone piersi tulą się do jego równie spoconego ciała. Czuje szybkie bicie jej serca i wie, że ona czuje bicie jego serca.

Kiedy może już myśleć, zastanawia się, czy Cisza jest okrwawiona. Nie chciałby poplamić tych pięknych śnieżnobiałych futer.

Lecz Cisza znów zaczyna poruszać biodrami. Wciąż siedzi na nim okrakiem, wyprostowana, wpatrzona w jego twarz. Jej ciemne sutki wyglądają jak druga para nieruchomych, zapatrzonych weń oczu. Penis Croziera wciąż jest w niej, a jej ruchy, co wydaje mu się nieprawdopodobne – coś podobnego nie zdarzyło się podczas żadnego ze spotkań z prostytutkami w Anglii, Australii, Nowej Zelandii, Ameryce Południowej czy gdziekolwiek indziej – sprawiają, że znów ożywa, znów twardnieje, a jego biodra poruszają się w rytm jej coraz gwałtowniejszych ruchów.

Cisza odrzuca głowę do tyłu i opiera dłoń o jego piersi.

Kochają się tak przez wiele godzin. Cisza opuszcza go na chwilę, jednak tylko po to, by przynieść im wodę – stopiony śnieg w puszce Goldnera zawieszonej nad płomieniem lampy – a kiedy kończą pić, zmywa z wewnętrznych części ud smugi krwi.

Potem kładzie się na plecach, rozkłada nogi i przyciąga go do siebie.

Słońce nie wschodzi, więc Crozier nie wie, czy kochali się przez całą noc – może było to nawet kilka nocy i dni bez snu i dłuższej przerwy (przynajmniej tak mu się wydaje) – w końcu jednak zasypiają. Wilgoć ich oddechów i potu kapie drobnymi kroplami z odsłoniętych fragmentów ścian. W ich małym domu jest tak ciepło, że przez jakiś czas śpią całkiem odkryci.

178
{"b":"102265","o":1}