***
Karmi go jakąś zupą z puszki po jedzeniu Goldnera, którą musiała zabrać z Terroru. Zupa smakuje jak krew jakiegoś zwierzęcia. Potem odcina kawałki foczego mięsa i tłuszczu, posługując się dziwnym zakrzywionym nożem o kościanej rękojeści, trzymając płat foczego mięsa w zębach i przesuwając ostrze tuż przy ustach. Przeżuwa dobrze odcięty kawałek, a potem wsuwa miękką papkę między popękane i pokrwawione wargi Croziera. Komandor próbuje je wypluć – nie chce, by karmiono go jak pisklę – ona jednak podnosi każdy odrzucony kęs i wsuwa mu ponownie do ust. Pokonany, niezdolny do walki, znajduje w sobie dość energii, by przeżuć pożywienie i je połknąć.
Potem, kołysany do snu wyciem wiatru, zasypia, szybko się jednak budzi. Uświadamia sobie, że leży zupełnie nagi między futrami – jego ubrania zniknęły – i że lady Cisza przetoczyła go teraz na plecy, ułożywszy wcześniej pod jego ciałem miękką foczą skórę, by krew nie pobrudziła futer przykrywających podłogę. Tnie i dźga jego plecy długim prostym ostrzem.
Zbyt słaby, by stawiać opór, Crozier pojękuje tylko cicho. Wyobraża sobie, jak lady Cisza kroi go na kawałki, a potem gotuje i zjada. Czuje, jak wciska pasma czegoś wilgotnego i śliskiego w liczne rany na jego plecach.
Mimo dojmującego bólu wkrótce zasypia ponownie.
***
Moi ludzie!
Dopiero po kilku dniach bólu i krótkich przebłysków świadomości, podczas których dochodzi do wniosku, że lady Cisza kroi go na kawałki, Crozier przypomina sobie, że został postrzelony.
Budzi się w mroku, rozpraszanym jedynie przez blask księżyca lub gwiazd, który sączy się przez mocno naciągnięte skórzane ściany namiotu. Eskimoska dziewczyna śpi obok niego, dzieląc się z nim ciepłem swego ciała. Oboje są nadzy. Crozier nie czuje jednak pożądania, jest zbyt obolały. Chce tylko, by było mu ciepło.
Moi ludzie!Muszę wrócić do moich ludzi! Ostrzec ich!
Po raz pierwszy przypomina sobie Hickeya, blask księżyca, strzały.
Ręka Croziera leży na jego piersiach. Zebrawszy siły, Crozier przesuwa dłoń wyżej, do miejsca, gdzie śruciny uderzyły w jego pierś i ramię. Górna lewa część jego tułowia pokryta jest w całości bolesnym obrzękiem i ranami, wydaje się jednak, że śruciny i fragmenty ubrań, które mogły wniknąć w jego ciało, zostały starannie usunięte. W większych ranach tkwi jakaś substancja przypominająca wilgotny mech lub wodorosty. Crozier najchętniej wydłubałby je i wyrzucił, nie ma jednak sił, by to zrobić.
Górna część pleców boli go jeszcze bardziej niż poranione piersi. Crozier przypomina sobie, jak lady Cisza wbijała tam nóż, zadając mu bolesne tortury. Przypomina sobie również miękki, wilgotny dźwięk, który nastąpił tuż po tym, jak Hickey pociągnął za spust, i tuż przed tym, jak eksplodowały ładunki w strzelbie – proch w ładunkach był stary i wilgotny, dzięki czemu oba strzały miały znacznie mniejszą siłę, niż powinny. Pamięta też, jak chmura śrucin obróciła go w miejscu i rzuciła na lód. Został postrzelony ze strzelby dwukrotnie, raz z przodu i raz z tyłu.
Czy ta eskimoska dziewczyna wydłubała wszystkie śruciny? Wszystkie skrawki brudnych ubrań?
Crozier mruga oczami w ciemnościach. Przypomina sobie, jak podczas jednej z jego wizyt w izbie chorych doktor Goodsir tłumaczył mu cierpliwie, że bardzo często marynarze ranni w walce umierają nie od samych ran, lecz od zakażenia, które wdaje się później w te rany.
Crozier przesuwa powoli dłoń z piersi na ramię. Pamięta już, że postrzeliwszy go ze strzelby, Hickey oddał doń później kilka strzałów z jego własnego rewolweru, a pierwszy pocisk trafił… tutaj. Crozier syczy z bólu, kiedy jego palce natykają na głęboką bruzdę w bicepsie. Rana wypełniona jest wilgotną, śliską substancją. Dojmujący ból przyprawia go o zawroty głowy i mdłości.
Odnajduje drugi ślad po kuli, na lewym żebrze. Tym razem ból jest tak silny, że Crozier traci na moment przytomność.
Odzyskawszy świadomość, Crozier uzmysławia sobie, że Cisza wydobyła kulę także z tej rany i opatrzyła ją tym samym pogańskim okładem, którym okryła niemal całe jego ciało. Ból, który czuje przy każdym oddechu, i bolesna opuchlizna na plecach świadczą o tym, że kula prawdopodobnie złamała co najmniej jedno żebro, zmieniła kierunek i utkwiła pod skórą, obok lewej łopatki. Cisza musiała ją stamtąd wyjąć.
Zmuszając się do nadludzkiego niemal wysiłku, powoli przesuwa rękę w dół, by dotknąć najboleśniejszej rany.
Crozier nie pamięta, jak został postrzelony w lewą nogę, lecz ból przenikający mięsień tuż nad i tuż pod kolanem mówi mu, że trzecia kula musiała przejść właśnie tamtędy. Czuje pod drżącymi palcami zarówno otwór wlotowy, jak i wylotowy. Dwa cale wyżej, a straciłby kolano, straciwszy zaś kolano, straciłby całą nogę, a tym samym i życie. Ta rana także wypełniona jest miękką i wilgotną substancją. Choć wyczuwa pod palcami strupy, nie wydaje się, by z rany wypływała jeszcze świeża krew.
Nic dziwnego, że jestem taki rozpalony. W którąś ranę musiało wdać się zakażenie, stąd gorączka. Niedługo umrę.
Później uświadamia sobie, że choć jest mu gorąco, wcale nie musi mieć gorączki. Futra doskonale chronią przed zimnem, a leżące obok niego nagie ciało lady Ciszy rozgrzewa go tak skutecznie, że jest mu naprawdę ciepło po raz pierwszy od… jak dawna? Miesięcy? Lat?
Crozier podejmuje kolejny wysiłek i odchyla nieco skraj okrywającego ich futra, wpuszczając pod nie odrobinę chłodniejszego powietrza.
Cisza porusza się przez sen. Przypatrując się jej nagiemu ciału, Crozier myśli, że wygląda jak dziecko – być może jak jedna z nastoletnich córek jego kuzyna Alberta.
Wspominając kuzyna Alberta i partie krokieta rozgrywane na zielonym trawniku w Dublinie, Crozier ponownie zapada w sen.
***
Lady Cisza, ubrana w futrzaną kurtkę, klęczy przed nim. W dłoniach rozsuniętych na odległość stopy trzyma sznurek spleciony ze zwierzęcych ścięgien lub jelit, który przesuwa się między jej palcami. Bawi się w kocią kołyskę, dziecięcą zabawę ze sznurkiem.
Crozier przygląda się temu tępym wzrokiem.
W sieci krzyżujących się ze sobą odcinków sznurka pojawiają się raz za razem dwa wzory. Pierwszy składa się z dwóch trójkątów zawieszonych u góry obrazu, tuż przy kciukach dziewczyny, pod którymi znajduje się podwójna pętla w kształcie spiczastej kopuły. Drugi wzór to skomplikowana podwójna pętla, która przypomina postać o czterech owalnych nogach lub płetwach i okrągłej głowie.
Crozier nie ma pojęcia, co mogą oznaczać te symbole. Powoli kręci głową, dając jej do zrozumienia, że nie chce się w to bawić.
Cisza wpatruje się weń przez chwilę, patrzy mu prosto w oczy. Potem rozplata cały wzór jednym zręcznym ruchem drobnych dłoni i odkłada sznurek do kościanej miski, z której Crozier pije zupę. Sekundę później wysuwa się na zewnątrz, rozchylając na moment poły namiotu.
Orzeźwiony podmuchem lodowatego powietrza, Crozier próbuje podczołgać się do wyjścia. Musi się dowiedzieć, gdzie jest. Nieustanne pojękiwania i trzaski świadczą o tym, że wciąż znajdują się na lodzie – być może bardzo blisko miejsca, w którym został postrzelony. Crozier nie ma pojęcia, ile czasu minęło od chwili, gdy Hickey wciągnął w zasadzkę ich czwórkę – jego samego, Goodsira i biednych Lane’a i Goddarda – ma jednak nadzieję, że było to zaledwie kilka godzin, a co najwyżej dzień lub dwa. Jeśli ruszy teraz w drogę, być może uda mu się ostrzec ludzi w obozie ratunkowym, nim Hickey, Manson, Thompson i Aylmore wyrządzą jeszcze więcej szkód.
Crozier może unieść głowę i ramiona, ale jest o wiele za słaby, by wysunąć się spomiędzy futer, nie mówiąc już o doczołganiu się do wyjścia z namiotu. Ponownie zapada w sen.