Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Komandorze?

Crozier podniósł wzrok. W kajucie pozostał jeszcze stary steward z Erebusa, Bridgens, który przejął obowiązki chorego stewarda komandora Fitzjamesa. Bridgens pomagał Gibsonowi sprzątać talerze i filiżanki ze stołu.

– Och, może pan już iść, panie Bridgens – powiedział Crozier.

– Proszę dołączyć do pozostałych, Gibson zajmie się tym wszystkim. Nie chciałbym, żeby wracał pan na Erebusa sam.

– Tak jest – odrzekł stary steward. – Wcześniej jednak chciałbym zamienić z panem słówko, komandorze, jeśli pan pozwoli, oczywiście.

Crozier skinął głową. Nie poprosił stewarda, by usiadł. Zawsze czuł się skrępowany w obecności tego starego marynarza – o wiele za starego na pracę w Służbie Badawczej. Gdyby to Crozier wybierał przed trzema laty członków załogi, Bridgens nigdy nie trafiłby listę – z pewnością nie po tej prymitywnej sztuczce z zamianą cyfr w rubryce opisującej wiek – ale sir Johna bawił fakt, że na pokładzie jego statku pracuje steward starszy nawet od niego, sprawa była więc przesądzona.

– Słyszałem panów dyskusję, panie komandorze, z której wynika, że mamy do wyboru trzy możliwości; albo pozostaniemy na statkach i będziemy czekać na odwilż, albo wyruszymy na południe, do Rzeki Backa, albo przejdziemy po lodzie do Somerset i Boothii. Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, komandorze, chciałbym zasugerować czwartą możliwość.

Komandor miał coś przeciwko. Nawet taki egalitarysta jak Francis Crozier nie uważał za stosowne, by steward z mesy podoficerów udzielał mu rad w sprawach decydujących o życiu lub śmierci jego podwładnych. Odpowiedział jednak:

– Proszę.

Steward podszedł do biblioteki wbudowanej w grodź rufową, wyjął dwa wielkie tomy, przyniósł je do stołu i położył na blacie.

– Z pewnością wie pan, komandorze, że w tysiąc osiemset dwudziestym dziewiątym roku sir John Ross i jego krewniak James popłynęli na swoim statku Victory wzdłuż wschodniego wybrzeża Boothia Felix, półwyspu, który wówczas odkryli, i który dziś nazywamy półwyspem Boothia.

– Wiem o tym doskonale, panie Bridgens – odrzekł Crozier chłodno. – Znam dobrze zarówno sir Johna, jak i sir Jamesa. – Podczas pięciu lat wspólnego pobytu w lodach Antarktyki Crozier miał okazję poznać Jamesa Clarka Rossa lepiej niż dobrze.

– Tak jest, komandorze. – Bridgens, który wcale nie wyglądał na speszonego, skinął głową. – Jestem pewien, że zna pan szczegóły tej wyprawy. Spędzili w lodzie cztery zimy. Pierwszej zimy sir John zakotwiczył Victory przy wschodnim wybrzeżu Boothii, w Felix Harbour… niemal dokładnie na wschód od miejsca, w którym się teraz znajdujemy.

– Uczestniczył pan w tej ekspedycji, panie Bridgens? – spytał Crozier. Chciał, by stary steward jak najszybciej przeszedł do sedna.

– Nie miałem tego zaszczytu, komandorze. Przeczytałem jednak te dwie grube książki, w których sir John opisuje ze szczegółami swoją wyprawę. Zastanawiałem się, czy pan także znalazł czas, by do nich zajrzeć.

Crozier czuł, jak budzi się w nim jego irlandzki gniew. Stary steward przemawiał ze śmiałością graniczącą z bezczelnością.

– Oczywiście, że zajrzałem do tych książek – odparł lodowatym tonem. – Nie miałem jednak czasu, by przeczytać je w całości. Czy to ma jakiś związek z tym, co chce mi pan powiedzieć, panie Bridgens?

Każdy inny oficer, podoficer, marynarz lub żołnierz służący pod komendą Croziera natychmiast zrozumiałby, że nie jest tu mile widziany, i pospiesznie wycofałby się z kajuty, kłaniając się w pas, Bridgens jednak jakby nie zauważał irytacji dowódcy wyprawy.

– Tak, komandorze – powiedział steward. – Chodzi o to, że John Ross…

– Sir John – przerwał mu Crozier.

– Oczywiście. Sir John Ross miał ten sam problem co my, komandorze.

– Bzdura. Ich statek, Victory, zamarzł po wschodniej stronie Boothii, panie Bridgens, dokładnie tam, gdzie chcielibyśmy dotrzeć, gdyby pozwoliły nam na to warunki. Setki mil na wschód od tego miejsca.

– Tak jest, komandorze, ale na tej samej szerokości, choć dzięki Boothii oni nie mieli do czynienia z tym przeklętym pakiem z północnego zachodu. Spędzili tam jednak trzy zimy, uwięzieni w lodzie, jak my. Ludzie Jamesa Rossa przeszli ponad sześćset mil na zachód, ciągnąc sanie przez lód i półwysep Boothia do Ziemi Króla Williama, czyli zaledwie dwadzieścia pięć mil na południowy wschód od nas, panie komandorze. To właśnie James Ross nadał nazwę Victory Point miejscu, do którego biedny porucznik Gore dotarł zeszłego lata.

– Sądzi pan, że nie wiedziałem, kto odkrył Ziemię Króla Williama i Victory Point? – spytał Crozier, z trudem utrzymując nerwy na wodzy. – Podczas tej wyprawy James Ross odkrył też biegun magnetyczny. Sir James jest… był… najwybitniejszym odkrywcą naszych czasów, panie Bridgens.

– Tak jest, komandorze – odparł steward z uśmieszkiem, za który Crozier chętnie by go pobił. Komandor wiedział od dawna, że Bridgens jest pederastą, przynajmniej na lądzie. Po tym, jak mat uszczelniacz omal nie wywołał na pokładzie buntu, komandor Crozier miał dość pederastów. – Chodzi mi o to, panie komandorze, że po trzech zimach spędzonych w lodzie, kiedy jego ludzie byli zapewne tak chorzy na szkorbut, jak nasi będą latem, sir John uznał, że nigdy nie uwolnią się z lodu, i zatopił Victory w dziesięciu sążniach wody przy wschodnim wybrzeżu Boothii, na wschód od nas, po czym wyruszył na północ, do Fury Beach, gdzie komandor Parry zostawił zapasy i łodzie.

Crozier zrozumiał, że prędzej uda mu się powiesić tego człowieka, niż zamknąć mu usta, zmarszczył więc brwi i cierpliwie słuchał.

– Pamięta pan zapewne, komandorze, że łodzie i zapasy Parry’ego były właśnie na Fury Beach. Ross wziął łodzie i popłynął na północ, wzdłuż wybrzeża do przylądka Clarence, gdzie ze szczytu urwisk widzieli morze za cieśninami Barrowa i Lancastera. Mieli nadzieję, że dostrzegą tam statki wielorybnicze, ale… gruby lód ciągnął się po horyzont. Tamto lato było równie zimne jak dwa ostatnie, i być może następne.

Crozier czekał. Po raz pierwszy od czasu ciężkiej choroby, przez którą przeszedł w styczniu, miał ochotę napić się whisky.

– Wrócili do Fury Beach i spędzili tam czwartą zimę, komandorze. Ludzie chorowali ciężko na szkorbut, byli bliscy śmierci. Następnego lata, w czerwcu tysiąc osiemset trzydziestego trzeciego roku, popłynęli w małych łodziach na północ, a potem na wschód przez Cieśninę Lancastera, aż rankiem dwudziestego piątego sierpnia James Ross… teraz już sir James Ross… zobaczył żagiel. Machali, krzyczeli, wystrzelili race. Żagiel zniknął za wschodnim horyztonem.

– Pamiętam, że sir James wspominał coś o tym – rzekł sucho Crozier.

– Tak jest, komandorze, jestem pewien, że o tym mówił – odrzekł Bridgens ze swym irytującym uśmiechem. – Ale wiatr osłabł, a ludzie w łodziach wiosłowali jak szaleni i w końcu dogonili tę jednostkę wielorybniczą. To była Isabella, ten sam statek, którym sir John dowodził w roku tysiąc osiemset osiemnastym. Sir John, sir James i załoga Victory spędzili w lodzie cztery lata, komandorze – powtórzył po raz kolejny Bridgens. – Umarł wtedy tylko jeden człowiek, cieśla, niejaki Thomas, który cierpiał na niestrawność i miał nieprzyjemne usposobienie.

– I co z tego wszystkiego wynika? – spytał Crozier beznamiętnym tonem. Pamiętał aż za dobrze, że podczas tej wyprawy, pod jego komendą zginęło już kilkunastu ludzi.

– Na Fury Beach wciąż są zapasy i łodzie – odparł Bridgens. – Przypuszczam też, że ekipy ratownicze, które po nas wysłano – lub które dopiero zostaną wysłane tego lata – zostawią tam jeszcze więcej łodzi i zapasów. To pierwsze miejsce, w którym Admiralicja zostawi jedzenie i sprzęt dla nas oraz dla następnych ekip ratunkowych. Właśnie dzięki wyprawie sir Johna.

Crozier westchnął.

– Ma pan w zwyczaju myśleć to samo co Admiralicja, stewardzie Bridgens?

– Czasami tak. – Bridgens skinął głową. – Uczyłem się tego przez długie dziesięciolecia, komandorze. Gdy człowiek przebywa w towarzystwie głupców, po jakimś czasie zaczyna myśleć tak jak oni.

102
{"b":"102265","o":1}