Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Nie kręć.

– Taak, przepraszam.

Umknęła wzrokiem w bok. Ta fasada spokoju. Teraz widać było na niej pęknięcia.

– Myślałam, że będzie uszczęśliwiony.

– A nie był?

– Sądzę, że chce, żebym… – Na chwilę zabrakło jej słów. – Żebym usunęła. To zbiło mnie z nóg.

– Tak powiedział?

– Nic nie powiedział. Więcej pracuje po nocach. Wziął dodatkowe zajęcia.

– Unika cię.

– Tak.

Drzwi pokoju otworzyły się bez pukania. Squares wetknął swoją nieogoloną gębę do pokoju. Posłał Wandzie przelotny uśmiech. Odwróciła się. Squares uniósł kciuk w znajomym geście.

– Zaczynamy rock and rolla.

Nie zamieniliśmy słowa, dopóki nie znaleźliśmy się w furgonetce.

– Powiedziała ci – mruknął Squares.

Nie było to pytanie, więc nie potwierdziłem ani nie zaprzeczyłem. Wetknął kluczyk w stacyjkę.

– Nie będziemy o tym rozmawiać – zdecydował. Nie było więc o czym rozmawiać.

Furgonetka Covenant House wjeżdża prosto w trzewia molocha. Niektóre dzieciaki same przychodzą do naszych drzwi. Inne przywozimy samochodem. Nasza praca wymaga kontaktu z miękkim podbrzuszem społeczeństwa: spotykania się ze zbiegłymi z domów dziećmi i ulicznikami, często określanymi mianem „wyrzutków”. Dzieciak z ulicy trochę przypomina – wybaczcie mi to porównanie – chwast. Im dłużej przebywa na ulicy, tym trudniej go z niej wyrwać.

Tracimy wiele tych dzieci. Więcej, niż ratujemy. Zapomnijcie o tym porównaniu z chwastami. Jest głupie, ponieważ sugeruje, że pozbywamy się czegoś złego, a zachowujemy to, co dobre. W rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie. Może spróbujmy innego porównania: ulica jest jak rak. Wczesne wykrycie i podjęcie leczenia są kluczem do sukcesu.

Niewiele lepsza analogia, ale rozumiecie, co mam na myśli.

– Federalni przesadzili – oznajmił Squares.

– Z czym?

– Z kartoteką Sheili.

– Mów dalej.

– Wszystkie te aresztowania miały miejsce dawno temu.

– Chcesz o tym posłuchać?

– Tak.

Wjeżdżaliśmy w coraz ciemniejsze zaułki. Dziwki wciąż zmieniają tereny łowieckie. Często można je znaleźć w pobliżu Lincoln Tunnel lub Javitz Center, ale ostatnio policja je stamtąd przegoniła. Dziwki przeniosły się na południe, do dzielnicy licznych przetwórni mięsa po zachodniej stronie Osiemnastej. Dziś wieczorem wyległo ich mnóstwo.

Squares wskazał na nie ruchem głowy.

– Sheila mogła być jedną z nich.

– Pracowała na ulicy?

– Uciekła z domu, z małej miejscowości na Środkowym Zachodzie. Wysiadła z autobusu i wpadła.

Zetknąłem się z tym zbyt wiele razy, żeby miało mnie zaszokować. Tylko że tym razem nie chodziło o nieznajomą spotkaną na ulicy, ale o najbardziej zdumiewającą kobietę, jaką znałem.

– Dawno temu – powiedział Squares, jakby czytał w moich myślach. – Po raz pierwszy została zatrzymana, gdy miała szesnaście lat.

– Prostytucja? Kiwnął głową.

– Potem jeszcze trzykrotnie w ciągu następnych osiemnastu miesięcy. Według akt pracowała dla alfonsa, niejakiego Louisa Castmana. Podczas ostatniego zatrzymania miała przy sobie dwie uncje i nóż. Próbowali wrobić ją w handel narkotykami i napad z bronią w ręku, ale odstąpili od oskarżenia.

Wyjrzałem przez okno. Niebo szarzało, jaśniało. Na tych ulicach widzi się zbyt wiele zła. Ciężko pracujemy, żeby choć częściowo je zwalczyć. Wiem, że odnosimy sukcesy, że ratujemy ludziom życie. Mam jednak świadomość, że to, co się dzieje w tej mrocznej kloace nocy, już nigdy ich nie opuści. Pozostawia ślad. Można o tym zapomnieć i żyć dalej, ale tego piętna nie da się zupełnie zatrzeć.

– Czego się obawiasz? – zmieniłem temat, ale Squares w lot pojął, o co pytam.

– Nie będziemy o tym mówić.

– Kochasz ją, a ona ciebie.

– Jest czarna.

Odwróciłem się do niego. Wiedziałem, że nie miał na myśli tego, o co można by go podejrzewać. Już nie był rasistą. Tyle że jest tak, jak wspomniałem. Piętna nie da się zatrzeć. Znałem ich oboje i wyczuwałem panujące między nimi napięcie. Nie było tak silne, jak ich miłość, ale istniało.

– Kochasz ją – powtórzyłem. Jechał dalej w milczeniu.

– Może z początku właśnie to cię pociągało – ciągnąłem. – Jednak ona nie jest już twoim odkupieniem. Kochasz ją.

– Will?

– Taak?

– Wystarczy.

Nagle furgonetka zjechała na prawo. Światła reflektorów przemknęły po dzieciach nocy. Nie pierzchnęły jak spłoszone szczury. Wprost przeciwnie, stały, gapiąc się w milczeniu, bez zmrużenia oka. Squares rozejrzał się, dostrzegł swoją ofiarę i zatrzymał wóz.

Wysiedliśmy w milczeniu. Dzieci patrzyły na nas martwymi oczami. Przypomniała mi się wypowiedź Fontine'a z Nędzników (z musicalu, nie wiem, czy jest w książce): „Czy oni wiedzą, że kochają coś, co już umarło?”.

Wśród dzieci ulicy byli chłopcy, transwestyci i transseksualiści; były też dziewczynki. Z pewnością zostanę oskarżony o seksizm, gdy to powiem, ale nie spotkałem ani jednej klientki. Nie twierdzę, że kobiety nie korzystają z płatnej miłości. Na pewno tak. Tylko że najwidoczniej nie szukają jej na ulicach. Klienci z ulicy, zwani „frajerami”, to zawsze mężczyźni. Szukają piersiastej lub chudej, młodej, starej, nieśmiałej, niewiarygodnie zmysłowej, dorosłych mężczyzn, małych chłopców, zwierząt, wszystkiego. Niektórym nawet towarzyszą kobiety, przyjaciółki lub żony. Jednak klientami dzielnic rozpusty są mężczyźni.

Pomimo całej gadaniny o zmysłowych przeżyciach, mężczyźni przeważnie przybywają tutaj w wiadomym celu, po ten rodzaj seksu, jaki bez trudu można uprawiać w zaparkowanym samochodzie. Ma to głęboki sens, jeśli się nad tym zastanowić. Przede wszystkim wygoda. Nie trzeba szukać pokoju i za niego płacić. Zmniejsza się także ryzyko zachorowania na jedną z chorób przenoszonych drogą płciową, aczkolwiek nie da się go całkiem wyeliminować. Nie ma niebezpieczeństwa zajścia w ciążę. Nawet nie trzeba się całkiem rozbierać…

Oszczędzę wam dalszych szczegółów.

Stara gwardia – tak nazywam tych, którzy skończyli osiemnaście lat – powitała Squaresa ciepło. Znają go i lubią. Moja obecność ich speszyła. Minęło trochę czasu, od kiedy byłem na pierwszej linii. Mimo to niektórzy z weteranów rozpoznali mnie, co sprawiło mi swoistą przyjemność.

Squares podszedł do prostytutki zwanej Candi. Ruchem głowy wskazała dwie drżące dziewczyny skulone w bramie. Obrzuciłem je uważnym spojrzeniem. Najwyżej szesnastoletnie, przesadnie umalowane. Ścisnęło mi się serce. Miały na sobie superkrótkie szorty i sztuczne futerka, a na nogach wysokie szpilki. Często zastanawiałem się, skąd biorą te stroje. Czyżby alfonsi prowadzili specjalne sklepy z ubiorami dla dziwek?

– Świeże mięso – powiedziała Candi.

Squares zmarszczył brwi i kiwnął głową. Najlepsze cynki dostajemy od weteranek. Robią to z dwóch powodów. Po pierwsze, wyprowadzając nowe z obiegu, eliminują konkurencję. Na ulicy szybko traci się urodę. Szczerze mówiąc, Candi wyglądała odrażająco. Nowe dziewczyny, chociaż muszą kulić się w bramie dopóty, dopóki nie zdobędą własnego terenu, na pewno zostaną zauważone.

Po drugie, one naprawdę chcą pomóc. Nie sądźcie, że jestem naiwny. Wiem jednak, że pamiętają, co im się przytrafiło. I chociaż może nie mówią głośno o tym, że wybrały złą drogę, to zdają sobie sprawę, że dla nich jest już za późno. Nie mogą wrócić. Kiedyś spierałem się z Candimi tego świata. Uważałem, że nigdy nie jest za późno, że jeszcze mogą zmienić swoje życie. Myliłem się. Właśnie dlatego musimy dotrzeć do nich jak najszybciej. Po tym, jak miną pewien punkt, nie zdołamy ich uratować. Zmiany są nieodwracalne. Ulica pożera je i wypluwa – zniszczone, zużyte. Dla nas są stracone. Umrą na ulicy albo skończą w więzieniu czy w do – mu wariatów.

– Gdzie Raquel? – zapytał Squares.

– Pracuje w samochodzie – odparła Candi.

– Wróci?

– Tak.

Squares skinął głową i podszedł do dwóch nowych. Jedna już nachylała się do okienka buicka. Nie wyobrażacie sobie, jakie to frustrujące. Chciałoby się doskoczyć i przerwać to. Odciągnąć dziewczynę, wepchnąć rękę w gardło frajera i wyrwać mu płuca. A przynajmniej pogonić go, zrobić mu zdjęcie czy też cokolwiek innego. Nic jednak nie możesz uczynić, bo stracisz zaufanie. A wtedy staniesz się bezużyteczny.

15
{"b":"101669","o":1}