– Domagamy się aresztowania pana Kleina bez możliwości wyjścia za kaucją – powiedział młody prokurator. Uważamy, że istnieje ogromne ryzyko ucieczki podejrzanego.
– A to dlaczego? – zapytał sędzia, który zdawał się umierać z nudów.
– Jego brat, podejrzany o morderstwo, ukrywa się od jedenastu lat. Ponadto, Wysoki Sądzie, ofiarą była siostra ofiary.
To zainteresowało sędziego.
– Proszę powtórzyć.
– Podejrzany pan Klein jest oskarżony o próbę zamordowania niejakiej Katherine Miller. Brat pana Kleina, Kenneth, od jedenastu lat jest podejrzewany o zamordowanie Julie Miller, starszej siostry ofiary.
Sędzia, energicznie pocierający brodę, nagle znieruchomiał.
– Ach tak, przypominam sobie tę sprawę.
Młody prokurator uśmiechnął się, jakby odznaczono go Złotą Gwiazdą. Sędzia zwrócił się do Hester Crimstein.
– Pani Crimstein?
– Wysoki Sądzie, uważamy, że zarzuty przeciwko panu Kleinowi powinny być natychmiast wycofane – oświadczyła.
Sędzia znowu zaczął drapać się po brodzie.
– Proszę uznać, że jestem wstrząśnięty, pani Crimstein.
– Niezależnie od tego uważamy, że pan Klein powinien odpowiadać z wolnej stopy. Pan
Klein nigdy nie był karany.
– Pracuje w instytucji opiekującej się ubogimi mieszkańcami tego miasta. Jest statecznym obywatelem. Natomiast co do tego porównania z jego bratem, to najgorszy znany mi przypadek stosowania odpowiedzialności zbiorowej.
– Nie uważa pani, że naród ma w tej sprawie powody do obaw?
– Nie, Wysoki Sądzie. O ile mi wiadomo, siostra pana Kleina ostatnio zrobiła sobie trwałą. Czy to oznacza, że on też ją sobie zrobi?
Sala ryknęła śmiechem.
Młody prokurator usiłował ratować sytuację.
– Wysoki Sądzie, niezależnie od niemądrej analogii mojej koleżanki…
– A co w niej niemądrego? – warknęła Hester Crimstein.
– Twierdzimy, że pan Klein z całą pewnością ma możliwość ucieczki.
– To śmieszne. Ma nie większe możliwości niż ktokolwiek. Powodem, dla którego prokuratura występuje z takim wnioskiem, jest przekonanie, że jego brat uciekł – a co do tego nawet nie ma pewności. Być może nie żyje. Tak czy inaczej, Wysoki Sądzie, prokurator zapomniał o jednym istotnym fakcie.
Hester Crimstein odwróciła się do młodego prokuratora i uśmiechnęła się.
– Panie Thomson? – powiedział sędzia.
Thomson, młody prokurator, siedział ze spuszczoną głową. Hester Crimstein odczekała jeszcze moment i zadała decydujący cios.
– Ofiara tego odrażającego przestępstwa, rzeczona Katherine Miller, dziś rano stwierdziła, że pan Klein jest niewinny.
Sędziemu wyraźnie się to nie spodobało.
– Panie Thomson?
– To niezupełnie prawda, Wysoki Sądzie.
– Niezupełnie?
– Panna Miller twierdzi, że nie widziała napastnika. Było ciemno. Miał maskę na twarzy.
– I – dokończyła za niego Hester Crimstein – oświadczyła, że to nie był mój klient.
– Powiedziała, że nie wierzy, żeby to był pan Klein – skontrował Thomson. – Wysoki Sądzie, ofiara odniosła obrażenia i jest w szoku. Nie widziała napastnika, więc nie można wykluczyć, że…
– To nie jest proces, mecenasie – przerwał mu sędzia. – Pański wniosek o uniemożliwienie wyjścia za kaucją zostaje odrzucony. Kaucja zostaje ustalona na trzydzieści tysięcy dolarów.
Sędzia stuknął młotkiem. Byłem wolny.
39
Chciałem natychmiast jechać do szpitala i zobaczyć się z Katy. Squares uznał, że to kiepski pomysł. Był tam jej ojciec. Nie odstępował jej nawet na krok. Wynajął uzbrojonego ochroniarza, który stał przy drzwiach. Rozumiałem to. Pan Miller nie zdołał ochronić jednej córki. Nie zamierzał zawieść drugiej.
Zadzwoniłem do szpitala z telefonu komórkowego Squaresa, ale telefonistka w centrali powiedziała mi, że nikomu nie wolno rozmawiać z pacjentką. Zatelefonowałem do kwiaciarni i kazałem posłać Katy kosz kwiatów. Wydawało się to głupie – Katy o mało nie została uduszona w moim mieszkaniu, a ja posyłam jej kosz z kwiatami, pluszowego misia i balonik na patyku – ale tylko w ten sposób mogłem dać jej znać, że o niej myślę.
Squares jechał przez Lincoln Tunnel własnym samochodem, lazurowym coupe de ville rocznik 1968, równie nierzucającym się w oczy jak nasz znajomy transwestyta Raquel vel Roscoe na zebraniu Cór Rewolucji. Jak zwykle, trudno było przejechać przez tunel. Ludzie twierdzą, że na ulicach jest coraz większy ruch. Wcale nie jestem tego pewien. Kiedy byłem dzieckiem, nasz rodzinny samochód – wówczas jeden z tych wielkich kombi – wlókł się przez tunel w każdą niedzielę. Pamiętam powolną jazdę w ciemności i głupie żółte światła ostrzegawcze, zwisające jak nietoperze z sufitu tunelu, jakby naprawdę trzeba było kogoś nakłaniać do wolniejszej jazdy, szklaną budkę kasjera, sadzę barwiącą kafelki na kolor namoczonej w urynie kości słoniowej. Wszyscy niecierpliwie wypatrywaliśmy dziennego światła, aby w końcu wyjechać obok tych udających metalowe barierek, unoszących się na powitanie, na powierzchnię, w inną rzeczywistość, jakbyśmy przenieśli się w czasie. Jechaliśmy do cyrku Braci Barnum i Bailey albo do Radio City Musid Hall na jakiś spektakl, który oszałamiał przez pierwsze dziesięć minut, a potem nudził, lub staliśmy w kolejce po zniżkowe bilety do TKT, oglądaliśmy książki w wielkiej księgarni Barnes amp; Noble (myślę, że wtedy była tylko jedna), odwiedzaliśmy Museum of Natural History albo szliśmy na jakiś festyn uliczny. Ulubioną imprezą mojej mamy był wrześniowy wielki kiermasz książek na Piątej Alei.
Ojciec narzekał na ruch, kłopoty z parkowaniem i wszechobecny brud, ale moja mama uwielbiała Nowy Jork. Lubiła teatry, galerie sztuki, cały zgiełk i zamęt miasta. Zdołała przystosować się do podmiejskiego świata ogródków i tenisówek, lecz jej marzenia, długo tłumione tęsknoty, kryły się tuż pod powierzchnią. Wiem, że nas kochała, ale czasem, siedząc za jej plecami w tym kombi i obserwując, jak spogląda przez okna samochodu, zastanawiałem się, czy nie byłaby szczęśliwsza bez nas.
– Miałeś dobry pomysł – powiedział Squares.
– Co?
– Kiedy przypomniałeś sobie, że Sonay uczęszczała na kursy jogi w Yoga Squared.
– Jak to załatwiłeś?
– Zadzwoniłem do Sonay i wyjaśniłem, jaki mamy problem. Powiedziała mi, że QuickGo jest własnością dwóch braci, Iana i Noaha Mullera. Przedzwoniła do nich, powiedziała, czego chce i…
Squares wzruszył ramionami. Pokręciłem głową.
– Jesteś zdumiewający.
– Tak. Jestem.
Biura QuickGo mieściły się w magazynie blisko Route 3, w samym sercu północnych bagien New Jersey. Ludzie często drwią z New Jersey, głównie dlatego, że nasze najbardziej uczęszczane drogi wiodą przez najpaskudniejsze rejony tak zwanego Garden State. Jestem jednym z tych, którzy żarliwie bronią rodzinnego stanu. Większość New Jersey jest zdumiewająco piękna, ale krytycy widzą tylko dwie rzeczy. Po pierwsze, nasze miasta są mocno zaniedbane. Trenton, Newark, Atlantic City – które chcesz. Nie zasługują na podziw i się nim nie cieszą. Weźmy na przykład Newark. Mam przyjaciół, którzy wychowali się w Quincy w stanie Massachusetts. Utrzymywali, że są z Bostonu. Inni moi znajomi z Bryn Mawr twierdzą, że są z Filadelfii. Ja wychowałem się niecałe piętnaście kilometrów od centrum Newark. Nigdy o tym nie mówiłem i nie słyszałem, żeby ktoś inny się do tego przyznawał. Po drugie, nad mokradłami północnego Jersey unosi się odór. Czasem słaby, ale zawsze wyczuwalny. Nie jest to przyjemne. To nie jest naturalny zapach. Raczej woń dymu, chemikaliów i cieknącego szamba. Ta woń powitała nas, kiedy wysiedliśmy z samochodu przed magazynem QuickGo.
– Pierdnąłeś? – zapytał Squares. Obrzuciłem go karcącym spojrzeniem.
– Hej, chciałem tylko, żebyś się wyluzował.
Ruszyliśmy do magazynu. Bracia Muller byli warci prawie sto milionów dolarów każdy, a mimo to zajmowali jeden wspólny boks na środku podobnego do hangaru pomieszczenia. Ich biurka, wyglądające na kupione z wyprzedaży, stały zsunięte ze sobą. Krzesła pochodziły z preergonomicznego okresu politurowanych drewnianych mebli. Nie było tu żadnych komputerów, faksów czy kserokopiarek, tylko te biurka, wysokie metalowe szafki na akta oraz dwa telefony. Wszystkie cztery ściany były przeszklone. Bracia lubili patrzeć na skrzynie z towarami i podnośniki widłowe. Nie przejmowali się tym, kto zagląda do środka.