Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Przez moment myślałem, że poniosła mnie wyobraźnia, że rozmowa go przywołała. Usłyszałem, jak ojciec głośno wciąga powietrze.

– Czy to nie rozczulające? – spytał Duch.

Ojciec wysunął się przede mnie, jakby chciał mnie zasłonić.

– Czego chcesz?! – wykrzyknął. Duch roześmiał się.

– Kiedy zawiodłem w wielkim meczu – powiedział drwiąco – trzeba było całej rolki dropsów, żeby mnie pocieszyć.

Staliśmy jak wryci. Duch spojrzał w niebo, zamknął oczy i wciągnął nosem powietrze.

– Ach, liga juniorów. – Popatrzył na mojego ojca. – Czy pamięta pan, jak mój stary przyszedł na mecz, panie Klein?

Ojciec zacisnął zęby.

– To była wspaniała chwila, Will. Naprawdę. Klasyczny numer. Mój poczciwy staruszek był tak ubzdryngolony, że wysikał się tuż obok stołu z przekąskami. Możesz to sobie wyobrazić? Myślałem, że pani Tansmore dostanie zawału. Zaśmiał się głośno, aż echo tego śmiechu odbiło się od trybun i przeszyło mi serce. Kiedy ucichło, dodał: – Dobre stare czasy, co?

– Czego chcesz? – powtórzył ojciec.

Myśli Ducha już podążały własnym torem. Zignorował pytanie.

– Panie Klein, czy pamięta pan, jak pański zespól doszedł do finałów stanowych?

– Pamiętam – burknął ojciec.

– Ken i ja byliśmy chyba w czwartej klasie.

Tym razem ojciec milczał. Duch pstryknął palcami.

– Och, czekajcie. – Uśmiech znikł z jego twarzy. Omal nie zapomniałem. Straciłem ten rok, prawda? I następny również. Znalazłem się w kiciu, no nie?

– Nigdy nie siedziałeś w więzieniu – powiedział ojciec.

– Słusznie, ma pan całkowitą rację, panie Klein. Zostałem – Duch zrobił wymowny gest swymi kościstymi palcami – hospitalizowany. Wiesz, co to oznacza, Willie?

– Zamykają dzieciaka z najbardziej zdeprawowanymi świrami, jacy kiedykolwiek stąpali po powierzchni tej planety, a wszystko po to, żeby go wyleczyć. Mój pierwszy współlokator, niejaki Tommy, był piromanem. Miał zaledwie trzynaście lat, gdy zabił rodziców, podpalając dom. Pewnej nocy ukradł pijanemu pielęgniarzowi pudełko zapałek i podpalił moje łóżko. Przeleżałem trzy tygodnie na oddziale szpitalnym. Sam chętnie bym się podpalił, żeby tylko nie wracać.

Po Meadowbrook Road przejechał samochód. Zauważyłem małego chłopczyka na tylnym siedzeniu, przymocowanego do fotelika. Nie było wiatru. Drzewa stały nieruchomo.

– To było dawno temu – powiedział cicho ojciec.

Duch zmrużył oczy, jakby nadawał słowom mojego ojca jakieś szczególne znaczenie. W końcu pokiwał głową i rzekł:

– Owszem, dawno. Znów muszę panu przyznać słuszność, panie Klein. Przecież i tak nie miałem domu. Właściwie można uznać to, co się stało, za błogosławieństwo. Mogłem się leczyć, zamiast mieszkać z ojcem, który mnie tłukł.

W tym momencie zrozumiałem, że mówi o zabójstwie Daniela Skinnera, tego awanturnika, który został zadźgany kuchennym nożem. Jednak jeszcze bardziej uderzyło mnie, że jego historia brzmiała podobnie do tych, jakie opowiadają nam dzieci w Covenant House: patologiczna rodzina, wcześnie popełnione przestępstwo, psychoza. Usiłowałem patrzeć na Ducha tak, jakby był jednym z moich podopiecznych. Tylko że mi się to nie udało. Nie był już dzieckiem. Nie wiem, kiedy przekraczają tę granicę, w jakim wieku z potrzebującego pomocy dziecka przeradzają się w degenerata, którego należy zamknąć, nawet jeśli nie jest to sprawiedliwe.

– Hej, Willie?

Duch usiłował spojrzeć mi w oczy, ale ojciec nadal mnie zasłaniał. Położyłem mu dłoń na ramieniu, dając znać, że sam sobie poradzę.

– Co?

– Wiesz, że zostałem… – znowu wykonał ten gest palcami -…ponownie hospitalizowany”, prawda?

– Tak.

– Byłem w ostatniej klasie, ty w drugiej.

– Pamiętam.

– Przez cały ten czas odwiedziła mnie tylko jedna osoba.

– Wiesz, kto to był? Skinąłem głową. Julie.

– Zabawne, nie sądzisz?

– Zabiłeś ją? – zapytałem.

– Tylko jeden z obecnych tutaj jest temu winien. Ojciec znowu stanął przede mną.

– Dość tego – rzekł. Odsunąłem się na bok.

– O czym ty mówisz?

– O tobie, Willie. To przez ciebie. Zaskoczył mnie.

– Co?

– Dość tego – powtórzył ojciec.

– Powinieneś o nią walczyć – ciągnął Duch – powinieneś jej bronić.

– Po co tu przyszedłeś? – warknął mój ojciec.

– Szczerze, panie Klein? Sam nie wiem.

– Zostaw moją rodzinę w spokoju, a jeśli chcesz kogoś załatwić, to mnie wybierz.

– Nie, proszę pana. – Zastanowił się i zimna dłoń strachu ścisnęła mi żołądek. – Chyba wolę pana żywego.

Duch pomachał nam na pożegnanie i wszedł w las. Patrzyliśmy, jak kluczy między krzakami, szybko wtapiając się w gąszcz, aż znikł rzeczywiście jak duch. Staliśmy tak jeszcze minutę czy dwie. Słyszałem oddech ojca, płytki i świszczący.

– Tato?

On jednak już ruszył ścieżką.

– Chodźmy do domu, Will.

42

Ojciec nie chciał ze mną rozmawiać.

Po powrocie do domu w milczeniu poszedł do sypialni, którą przez prawie czterdzieści lat dzielił z moją matką, i zamknął drzwi. Tak wiele się wydarzyło. Próbowałem poukładać to sobie w głowie, ale nie potrafiłem. Nie byłem w stanie tego ogarnąć. Wciąż znałem za mało faktów, a przynajmniej nie wszystkie. Musiałem zebrać więcej informacji.

Sheila.

Tylko jedna osoba mogła rzucić trochę światła na tę tajemniczą postać, która była miłością mojego życia. Tak więc pod jakimś pretekstem pożegnałem się z ciotką i wujem, po czym wróciłem do miasta. Wsiadłem do metra i pojechałem do Bronksu. Niebo już ciemniało, a okolica nie należała do bezpiecznych, ale po raz pierwszy w życiu niczego się nie bałem.

Zanim zdążyłem zapukać, uchyliły się drzwi zablokowane łańcuchem.

– On śpi – oznajmiła Tanya.

– Chcę porozmawiać z panią – odparłem.

– Nie mam nic do powiedzenia.

– Widziałem panią na uroczystości żałobnej.

– Niech pan idzie.

– Proszę. To ważne.

Tanya westchnęła i zdjęła łańcuch. Żarówka w odległym kącie rzucała słabe światło. Wodząc wzrokiem po tym przygnębiającym wnętrzu, zastanawiałem się, czy Tanya nie jest tu więźniem jak Louis Castman. Patrzyłem jej w twarz. Skuliła się, jakby mój wzrok mógł ją oparzyć.

– Jak długo zamierza go pani tu trzymać? – zapytałem.

– Niczego nie planuję – odrzekła.

Nie zaproponowała mi, żebym usiadł. Założyła ręce na piersi i czekała.

– Dlaczego przyszła pani na uroczystość? – zapytałem.

– Chciałam okazać zmarłej szacunek.

– Znała pani Sheilę?

– Tak.

– Przyjaźniłyście się?

Niewykluczone, że Tanya się uśmiechnęła. Jej twarz była tak oszpecona przez poszarpane blizny biegnące z kącików ust, że nie byłem tego pewien.

– Nie znałyśmy się zbyt dobrze.

– Nie bardzo rozumiem… Przechyliła głowę na bok.

– Chce pan usłyszeć coś dziwnego?

Nie wiedziałem, co na to odpowiedzieć, więc tylko kiwnąłem głową.

– Po raz pierwszy od szesnastu miesięcy wyszłam na dłużej z tego mieszkania.

– Cieszę się, że znalazła się pani na uroczystości.

Spojrzała na mnie sceptycznie. W pokoju panowała cisza; słyszałem jej bulgoczący oddech. Nie wiedziałem, co jej dolega, czy był to skutek brutalnego oszpecenia, czy nie, lecz każdy jej oddech brzmiał tak, jakby jej gardło było cienką słomką z kilkoma kroplami płynu w środku.

– Proszę mi zdradzić, dlaczego chciała pani pożegnać Sheilę.

– Chciałam okazać zmarłej szacunek – odparła i po krótkiej przerwie dodała: – Pomyślałam również, że może będę mogła pomóc.

– Pomóc?

Popatrzyła na drzwi do sypialni Louisa Castmana. Powiodłem wzrokiem w ślad za jej spojrzeniem.

– Powiedział mi, po co tu przyszliście. Pomyślałam, że mogłabym coś dodać.

– Co mówił?

– Że był pan zakochany w Sheili. – Tanya podeszła bliżej światła. Usiadła i dała mi znak, żebym zrobił to samo. – Czy to prawda?

– Tak.

– Zamordował ją pan? – spytała Tanya. Zaskoczyła mnie tym pytaniem.

52
{"b":"101669","o":1}