Pistillo ciężko dyszał.
– Co się zdarzyło potem? – zapytałem. Podniósł głowę.
– Nie domyślasz się?
– Nie.
– Dopisało nam szczęście. Jeden z naszych agentów spędzał urlop w Sztokholmie. Czysty przypadek.
– O czym ty mówisz?
– Ten nasz agent – rzekł – rozpoznał na ulicy twojego brata.
– Chwileczkę. Kiedy to było? Pistillo szybko policzył w myślach.
– Cztery miesiące temu. Wciąż nie rozumiałem.
– Ken znów uciekł?
– Do licha, nie. Nasz agent nie ryzykował. Natychmiast zgarnął twojego brata. – Pistillo założył ręce na piersi i nachylił się do mnie. – Złapaliśmy go – powiedział prawie szeptem.
– Złapaliśmy twojego brata i przywieźliśmy go z powrotem.
45
Philip McGuane rozlał brandy do szklaneczek.
Ciało młodego Cromwella już wyniesiono. Joshua Ford leżał rozciągnięty na podłodze niczym niedźwiedzia skóra. Był żywy i nawet przytomny, ale się nie ruszał.
McGuane podał Duchowi brandy. Usiedli razem. McGuane pociągnął łyk. Duch chwycił szklaneczkę w dłonie i uśmiechnął się.
– Dobra brandy.
– Tak – potwierdził McGuane.
– Właśnie przypomniałem sobie, jak przesiadywaliśmy w lesie za Riker Hill i piliśmy najtańsze piwo, Jakie zdołaliśmy kupić. Pamiętasz to, Philipie?
– Schlitz lub Old Milwaukee – powiedział McGuane.
– Taak.
– Ken miał znajomego w sklepie z tanimi alkoholami.
– Nigdy nie powiedział nam, kto to taki.
– Dobre czasy – mruknął Duch.
– To – rzekł McGuane, podnosząc szklankę – jest lepsze.
– Tak myślisz? – Duch upił łyk. – Czy znasz tę teorię filozoficzną, że każdy dokonany przez ciebie wybór rozszczepia świat na światy alternatywne?
– Owszem.
– Często zastanawiałem się, czy są takie, w których jesteśmy inni, czy wprost przeciwnie, w każdym z nich jesteśmy tacy sami?
McGuane uśmiechnął się drwiąco.
– Chyba nie zaczynasz się rozklejać, co, John?
– Skądże – odparł Duch. – Jednak w takich podniosłych chwilach mimo woli zastanawiam się, czy tak musiało być.
– Lubisz krzywdzić ludzi, John.
– Lubię.
– Zawsze cię to bawiło. Duch zastanowił się.
– Nie, nie zawsze, ale ważniejszym pytaniem jest: dlaczego?
– Dlaczego lubisz krzywdzić ludzi?
– Nie tylko krzywdzić. Lubię ich zabijać. Najchętniej przez uduszenie, ponieważ to bardzo bolesna śmierć. Nie szybka jak od kuli czy pchnięcia nożem. Człowiek czuje, jak zaczyna mu brakować życiodajnego tlenu, a ja obserwuję z bliska, jak bezskutecznie usiłuje nabrać tchu. McGuane odstawił szklaneczkę.
– Musisz być duszą towarzystwa, John.
– Rzeczywiście – przytaknął Asselta. Spoważniał i powiedział: – Tylko czemu mnie to bawi, Philipie? Co się ze mną stało, z moją moralną busolą, że czuję się żywy tylko wtedy, gdy pozbawiam kogoś życia?
– Chyba nie zamierzasz winić za to tatusia, co, John?
– Nie, to byłoby zbyt proste. – Odstawił szklaneczkę i spojrzał McGuane'owi w twarz. – Zabiłbyś mnie, Philipie?
– Gdybym na cmentarzu nie załatwił twoich ludzi, kazałbyś mnie zabić? McGuane wolał powiedzieć prawdę.
– Nie wiem – rzekł. – Zapewne.
– A jesteś moim najlepszym przyjacielem.
– A ty pewnie moim. Duch roześmiał się.
– Nie ma co, dobrana z nas para, no nie, Philipie? McGuane nie odpowiedział.
– Poznałem Kena, kiedy miałem cztery lata – ciągnął Duch. – Wszystkie dzieci z sąsiedztwa ostrzegano, żeby trzymały się z dala od naszego domu. Asseltowie wywierają zły wpływ, tak im mówiono. Wiesz, jak było.
– Wiem – przytaknął McGuane.
– Kena to przyciągało. Uwielbiał chodzić po naszym domu.
– Pamiętam, jak znaleźliśmy spluwę mojego starego. Mieliśmy wtedy chyba po sześć lat. Urzekło nas poczucie władzy.
– Wykorzystaliśmy spluwę, żeby sterroryzować Richarda Wernera. Chyba go nie znałeś, wyprowadzili się, gdy byliśmy w trzeciej klasie. Porwaliśmy go i przywiązali do drzewa.
– Płakał i się zmoczył.
– A wam się to spodobało. Duch powoli pokiwał głową.
– Być może.
– Mam pytanie – rzekł McGuane.
– Słucham.
– Skoro twój ojciec miał broń, to czemu załatwiłeś Skinnera nożem? Duch potrząsnął głową.
– Nie chcę o tym mówić.
– Nigdy nie mówisz.
– Zgadza się.
– Dlaczego?
Potraktował to pytanie dosłownie.
– Mój stary zorientował się, że bawimy się jego bronią.
– Porządnie mnie sprał.
– Często to robił?
– Tak.
– Próbowałeś się kiedyś na nim odegrać? – zapytał McGuane.
– Na moim ojcu? Nie. Był zbyt żałosną postacią. Nigdy nie pogodził się z tym, że matka nas zostawiła. Myślał, że ona wróci. Przygotowywał się na tę chwilę. Kiedy sobie wypił, siedział sam na ganku, rozmawiał z nią i śmiał się, a potem zaczynał płakać. Złamała mu serce. Raniłem ludzi, Philipie, i byłem świadkiem, jak błagali o śmierć. Chyba jednak nigdy nie widziałem tak smutnej postaci, jaką był mój ojciec, płaczący po odejściu matki.
Leżący na podłodze Joshua Ford cicho jęknął. Żaden z nich nie zwrócił na to uwagi.
– Gdzie teraz jest twój ojciec? – zapytał McGuane.
– W Cheyenne, w stanie Wyoming. Przestał pić, znalazł sobie dobrą kobietę. Stał się na odmianę dewotem. Zamienił alkohol na Boga – jeden nałóg na drugi.
– Rozmawiasz z nim czasem?
– Nie – odparł cicho Duch. Pili w milczeniu.
– A co z tobą, Philipie? Nie byłeś biedny ani bity. Miałeś normalną rodzinę.
– Zwyczajnych rodziców – przytaknął McGuane.
– Wiem, że twój wuj był w mafii. To on wciągnął cię do interesu. Jednak mogłeś wybrać inną drogę. Czemu tego nie zrobiłeś?
McGuane zachichotał.
– O co chodzi?
– Różnimy się bardziej, niż sądziłem.
– Jak to?
– Ty żałujesz – odparł McGuane. – Robisz to, sprawia ci to przyjemność i jesteś w tym dobry. Uważasz się jednak za złego człowieka. – Nagle wyprostował się. – Mój Boże.
– Jesteś niebezpieczniejszy, niż sądziłem, John.
– A to czemu?
– Nie wróciłeś tu z powodu Kena – rzekł McGuane i ściszywszy głos, dodał: – Wróciłeś z powodu tej małej, tak?
Duch pociągnął łyk brandy. Wolał nie odpowiadać.
– Te wybory i światy alternatywne, o których wspomniałeś – ciągnął McGuane. – Myślisz, że gdyby Ken umarł tamtej nocy, wszystko byłoby inaczej.
– Istotnie, świat byłby inny – zauważył Duch.
– Może jednak nie lepszy – odparował McGuane, a potem spytał: – I co teraz?
– Will musi z nami współpracować. Tylko on może wywabić Kena z kryjówki.
– On nam nie pomoże. Duch zmarszczył brwi.
– Kto jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć lepiej.
– Jego ojciec? – zapytał McGuane Nie.
– Siostra?
– Ona jest za daleko – odparł Duch.
– Masz jakiś pomysł?
– Zastanów się – zachęcił Duch.
McGuane zrobił to. A kiedy znalazł odpowiedź, uśmiechnął się szeroko.
– Katy Miller.