– Myślałam, że CJIS znajduje się w Waszyngtonie powiedziała Bertha.
– Już nie. Senator Byrd kazał je przenieść.
– Porządny facet.
– Och tak.
Bertha poprawiła kaburę i wyszła na korytarz. Komisariat mieścił się w tym samym budynku co kostnica. Było to wygodne, chociaż czasem dokuczliwe. Kostnica została wyposażona w kiepską wentylację, więc co pewien czas wydobywał się z niej gęsty opar formaldehydu i rozkładających się zwłok.
Po chwili wahania Bertha Farrow otworzyła drzwi do kostnicy. Nie było tu lśniących szuflad, błyszczących stalowych narzędzi ani innych akcesoriów, jakie widuje się w telewizji. Clyde rzadko korzystał z kostnicy, gdyż – bądźmy szczerzy – nie miał tu wiele do roboty. Najczęściej ofiary śmiertelne pochodziły z wypadków samochodowych. W zeszłym roku Don Taylor upił się i przypadkiem strzelił sobie w głowę. Jego małżonka żartowała, że stary Don strzelił, bo spojrzał w lustro i wziął się za łosia. Kostnica – do licha, to zbyt zaszczytna nazwa dla dawnej stróżówki – mogła pomieścić zaledwie dwa ciała. Jeśli Clyde potrzebował więcej miejsca, korzystał z odpowiednich pomieszczeń przedsiębiorstwa pogrzebowego Wally'ego. Clyde stał przy stole, na którym leżało ciało niezidentyfikowanej kobiety. Miał na sobie niebieski fartuch i rękawiczki chirurgiczne. Płakał. Z radia na ścianie płynęła aria operowa, żałosne zawodzenie odpowiednie do sytuacji.
– Otworzyłeś ją już? – zapytała Bertha, choć odpowiedź była oczywista. Clyde dwoma palcami otarł łzy.
– Nie.
– Czekasz na pozwolenie?
Posłał jej gniewne spojrzenie zaczerwienionych oczu.
– Na razie przeprowadzam obdukcję.
– Co było przyczyną zgonu, Clyde?
– Nie będę miał pewności, dopóki nie zakończę sekcji.
Bertha podeszła i położyła mu dłoń na ramieniu, udając, że chce go pocieszyć i nawiązać bliższy kontakt.
– A wstępne sugestie?
– Została dotkliwie pobita.
Wskazał na klatkę piersiową. Bertha zobaczyła wyraźne wgłębienie. Żebra zostały wgniecione jak styropianowy kubek pod naciskiem buta.
– Mnóstwo siniaków – zauważyła.
– Przebarwienia, owszem, ale widzisz to?
Dotknął palcem czegoś sterczącego pod skórą w pobliżu żołądka.
– Złamane żebra?
– Zmiażdżone żebra – poprawił.
– W jaki sposób?
– Clyde wzruszył ramionami.
– Zapewne użyto ciężkiego młotka albo podobnego narzędzia. Domyślam się – ale to tylko domysł – że jedno z żeber złamało się i naruszyło któryś z narządów wewnętrznych. Może przebiło płuco albo żołądek. A może miała szczęście i trafiło prosto w serce?
Bertha pokręciła głową.
– Ona mi nie wygląda na taką, która miała szczęście.
Clyde odwrócił się i znów zaczął płakać. Wstrząsał nim tłumiony szloch.
– A te ślady na piersiach? – spytała Bertha. Odparł przez ramię:
– Oparzenia od papierosów.
Tak myślała. Zmiażdżone palce, oparzenia od papierosów. Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, by wydedukować, że ją torturowano.
– Zrób wszystko, Clyde. Próbki krwi, analizę toksykologiczną, wszystko. Pociągnął nosem i w końcu się odwrócił.
– Tak, Bertha, pewnie, w porządku.
Drzwi za ich plecami się otworzyły. Wszedł Volker.
– Trafiliśmy w dziesiątkę – powiedział.
– Już?
– Skinął głową.
– Na początku listy NCIC.
– Jak to?
Volker wskazał na leżące na stole ciało.
– Nasza nieznajoma – powiedział – była poszukiwana przez FBI.
16
Katy podrzuciła mnie do Hickory Place, jakieś trzy przecznice od domu moich rodziców. Nie chcieliśmy, żeby ktoś zobaczył nas razem. Zapewne była to z mojej strony gruba przesada, ale co tam, do diabła z tym.
– I co teraz? – zapytała Katy.
– Sam się nad tym zastanawiałem.
– Nie jestem pewien. Jeśli jednak Ken nie zabił Julie, to…
– …to zrobił to ktoś inny.
– Na Boga, Holmesie! – zauważyłem. – Jak na to wpadłeś? Uśmiechnęła się.
– Chyba zaczniemy rozglądać się za podejrzanymi?
Brzmiało to zabawnie – kim byliśmy, telewizyjną Mod Squad? – ale skinąłem głową.
– Zacznę sprawdzać – oznajmiła.
– Co sprawdzać?
Wzruszyła ramionami jak typowa nastolatka, całym ciałem.
– Nie wiem. Chyba przeszłość Julie. Spróbuję odkryć, kto pragnął jej śmierci.
– Policja już to robiła.
– Oni szukali tylko twojego brata, Will. Miała rację.
– W porządku – powiedziałem, znów czując się śmiesznie.
– Zdzwonimy się późnym wieczorem.
Przytaknąłem i wysiadłem. Moja Nancy Drew odjechała bez pożegnania. Stałem chwilę, moknąc w samotności. Nie chciało mi się ruszać z miejsca.
Ulice przedmieścia świeciły pustkami, ale na wybrukowanych podjazdach było tłoczno. Okazałe kombi z czasów mojej młodości zastąpiła cała gama pseudoterenowych pojazdów – minibusów, rodzinnych furgonetek (cokolwiek to oznacza) i tym podobnych wehikułów. Większość domów miała typową łamaną dwupoziomową konstrukcję z czasów budowlanego boomu z początku lat sześćdziesiątych. Wiele obrosło w przybudówki. Inne około 1974 roku przeszły gruntowne renowacje elewacji, z wykorzystaniem zbyt białego i zbyt gładkiego kamienia, co postarzało je mniej więcej tak samo jak mnie ciemnogranatowy smoking, który nosiłem na rozdaniu dyplomów.
Kiedy dotarłem do domu, nie zastałem samochodów na podjeździe ani żałobników w środku. Żadna niespodzianka. Zawołałem ojca. Nie odpowiedział. Znalazłem go w piwnicy, z ostrym nożykiem w dłoni. Stał na środku pomieszczenia, otoczony pudłami ze starą odzieżą. Taśma klejąca na nich była poprzecinana. Ojciec stał zupełnie nieruchomo wśród tych pudeł. Nie odwrócił się, kiedy usłyszał moje kroki.
– Tyle już zapakowano – powiedział cicho.
W kartonach znajdowały się rzeczy matki. Ojciec sięgnął do jednego z nich i wyjął cienką srebrną opaskę. Odwrócił się do mnie, trzymając ją w ręku.
– Poznajesz?
Obaj się uśmiechnęliśmy. Wszyscy czasami ulegamy modzie, ale nie tak jak moja matka. Ona sama wymyślała jakiś styl, a potem konsekwentnie mu hołdowała. To był przykład z Ery Opasek. Zapuściła długie włosy i nosiła na głowie różne wielobarwne opaski, niczym indiańska księżniczka. Przez kilka miesięcy – zdaje się, że Era Opasek trwała pół roku – nigdy nie widziało jej się bez takiej ozdoby. Kiedy opaski na głowę odeszły na emeryturę, rozpoczął się Okres Zamszowych Frędzli. Po nim nastąpił Purpurowy Renesans (nie będący moim ulubionym okresem, zapewniam was), podczas którego miałem wrażenie, że mieszkam z wielkim bakłażanem albo fanką Jimmy'ego Hendriksa, a później Wiek Konnej Jazdy (u kobiety, która widziała konia, oglądając Elizabeth Taylor w Czarnym aksamicie).
Flirty z modą, tak jak wiele innych rzeczy, zakończyły się wraz ze śmiercią Julie Miller. Moja mama – Sunny – zapakowała wszystkie akcesoria i ubrania i wepchnęła je w najgłębszy kąt piwnicy.
Ojciec wrzucił opaskę do pudła.
– Zamierzaliśmy się przeprowadzić – powiedział. Nie wiedziałem.
– Trzy lata temu. Chcieliśmy kupić apartament w West Orange i może zimowy domek w Scottsdale, w pobliżu kuzynki Esther i Harolda. Jednak zrezygnowaliśmy z tych planów, kiedy dowiedzieliśmy się, że twoja matka jest chora. – Spojrzał na mnie. – Chce ci się pić?
– Właściwie nie.
– Może dietetyczną colę? Wiem, że kiedyś ją lubiłeś.
Ojciec minął mnie i wszedł na schody. Spojrzałem na stare kartony, na których znajdowały się napisy zrobione przez moją matkę markerem. Na półce po drugiej stronie leżały dwie rakiety tenisowe Kena. Jedna z nich była pierwszą, jaką trzymał w rękach. Miał wtedy zaledwie trzy lata. Mama ją zachowała. Odwróciłem się i poszedłem za ojcem. Gdy dotarliśmy do kuchni, otworzył lodówkę.
– Opowiesz mi, co wczoraj zaszło? – zaczął.
– Nie wiem, o co ci chodzi.
– O ciebie i twoją siostrę. – Ojciec wyjął dwulitrową butelkę dietetycznej coli. – O co wam poszło?
– O nic – odparłem.