58
Cztery dni później
Samolot Carly przyleciał punktualnie.
Squares podwiózł nas na lotnisko. On, Nora i ja poszliśmy razem w kierunku terminalu C. Nora szła przodem. Znała dziewczynkę, a poza tym była podekscytowana tym, że znów ją zobaczy. Ja byłem niespokojny i przestraszony.
– Porozmawiałem z Wandą – odezwał się Squares. Spojrzałem na niego.
– Powiedziałem jej wszystko.
– I co?
Przystanął i wzruszył ramionami.
– Wygląda na to, że obaj zostaniemy ojcami prędzej, niż się spodziewaliśmy.
Uściskałem go, ciesząc się jak diabli. Nie byłem pewien, jak wygląda moja sytuacja. Miałem wychowywać dwunastoletnią dziewczynkę, której nie znałem. Zrobię co w mojej mocy, ale wbrew temu, co powiedział Squares, nigdy nie będę ojcem Carly. Pogodziłem się z wieloma sprawami związanymi z Kenem, włącznie z możliwością, że resztę życia spędzi w więzieniu, ale wciąż gryzłem się tym, że nie chciał już nigdy oglądać swojej córki. Zakładałem, że zamierzał ją w ten sposób chronić. Pewnie uważał, że tak będzie dla niej lepiej.
Mówię „zakładałem”, ponieważ nie mogłem go zapytać. Po aresztowaniu Ken nie chciał i mnie widywać. Nie wiem dlaczego, ale to, co wyszeptał: „Ciebie skrzywdziłem i zdradziłem bardziej niż kogokolwiek…”. Te słowa wciąż odbijały się echem w mojej głowie, nie dając się zagłuszyć.
Squares pozostał na zewnątrz. Nora i ja wbiegliśmy do budynku. Miała na palcu mój pierścionek zaręczynowy. Oczywiście, przybyliśmy za wcześnie. Znaleźliśmy część dla przylatujących i pospieszyliśmy korytarzem. Nora przepuściła swoją torebkę przez rentgen. Ja uruchomiłem bramkę wykrywacza metali, ale to był tylko mój zegarek. Pognaliśmy do wyjścia, chociaż samolot miał wylądować dopiero za piętnaście minut.
Siedzieliśmy, trzymając się za ręce, i czekaliśmy. Melissa postanowiła jeszcze jakiś czas zostać w mieście. Opiekowała się ojcem. Yvonne Sterno dostała wyłączność, tak jak jej obiecałem. Nie wiem, jak to wpłynie na jej karierę zawodową. Jeszcze nie skontaktowałem się z Edną Rogers. Pewnie wkrótce to zrobię.
Natomiast co do Katy, to nie wysunięto wobec niej żadnych oskarżeń. Myślałem o tym, jak bardzo chciała zamknąć tę sprawę, i zastanawiałem się, czy wreszcie o niej zapomni. Niewykluczone.
Wicedyrektor Joe Pistillo ostatnio oznajmił, że z końcem roku przechodzi na emeryturę. Teraz rozumiem aż za dobrze, dlaczego tak nalegał, żebym trzymał Katy Miller z dala od sprawy – nie dla jej dobra, lecz z powodu tego, co widziała. Nie wiem, czy Pistillo nie uwierzył sześcioletniej dziewczynce, czy też smutna twarz siostry sprawiła, że zinterpretował słowa Katy tak, jak mu było wygodnie. Wiem natomiast, że federalni zataili złożone przez nią zeznanie, twierdząc, że w ten sposób próbują chronić sześcioletnie dziecko. Mam co do tego wątpliwości.
Ja, oczywiście, byłem załamany, dowiedziawszy się prawdy o moim bracie, ale mimo wszystko – choć to zabrzmi dziwnie – wydawało się to w porządku. Najgorsza prawda i tak jest lepsza od najlepszego kłamstwa. Mój świat stał się mroczniejszy, ale znów toczył się swoimi koleinami. Nora nachyliła się do mnie.
– Jak się czujesz?
– Przestraszony – odparłem.
– Kocham cię – powiedziała. – Carly też cię pokocha.
– Patrzyliśmy na monitor z godzinami przylotów. Zaczął migotać. Strażnik przy bramce Continental Airlines chwycił mikrofon i oznajmił, że samolot numer 672 wylądował. Przyleciała Carly. Odwróciłem się do Nory. Uśmiechnęła się i znowu uścisnęła moją dłoń. Rozejrzałem się wokół. Powiodłem wzrokiem po czekających pasażerach, mężczyznach w garniturach, kobietach z wózeczkami, rodzinach lecących na wakacje, spóźnionych, sfrustrowanych, zmęczonych. Obojętnie przemykałem spojrzeniem po ich twarzach, lecz nagle zauważyłem, że ktoś mi się przygląda. Zamarłem.
Duch.
– Co się stało? – zapytała Nora.
– Nic.
Duch skinął na mnie. Wstałem jak w transie.
– Dokąd idziesz?
– Zaraz wrócę – odparłem.
– Ale ona za moment tu będzie.
– Muszę iść do ubikacji.
Czule pocałowałem Norę w czubek głowy. Miała zatroskaną minę. Spojrzała na drugi koniec hali, ale Duch już znikł. Wiedziałem, że tam jest. Gdybym odszedł i tak by mnie znalazł. Ignorując go, tylko pogorszyłbym sytuację. Ucieczka byłaby głupotą. W końcu by nas dopadł.
Musiałem stawić mu czoło.
Ruszyłem w kierunku miejsca, gdzie widziałem go przed chwilą. Nogi miałem jak z waty, ale szedłem dalej. Kiedy minąłem rząd budek telefonicznych, usłyszałem jego głos.
– Will?
Odwróciłem się. Wskazał mi miejsce obok siebie. Usiadłem. Obaj patrzyliśmy nie na siebie, lecz na wielką szybę. Szkło było nagrzane od słońca. W hali zrobiło się gorąco. Zmrużyłem oczy. On też.
– Nie wróciłem z powodu twojego brata – rzekł Duch. – Wróciłem z powodu Carly. Skamieniałem.
– Nie dostaniesz jej. Uśmiechnął się.
– Nie rozumiesz.
– To mi wyjaśnij.
Duch przysunął się do mnie.
– Próbujesz wszystkich zaszufladkować, Will. Chcesz mieć dobrych facetów w jednej, a złych w drugiej. To się nie sprawdza. To nigdy nie jest takie proste. Na przykład miłość prowadzi do nienawiści. Sądzę, że od niej wszystko się zaczęło.
– Od prymitywnej miłości.
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Twój ojciec za bardzo kochał Kena. Szukam ziarna zła, Will. I w tym je znajduję. W miłości twojego ojca.
– Wciąż cię nie rozumiem.
– Chcę ci powiedzieć coś – ciągnął Duch – co wyjawiłem tylko jednej osobie. Rozumiesz?
Przytaknąłem.
– Trzeba wrócić do tych czasów, kiedy Ken i ja byliśmy w czwartej klasie – zaczął. – Widzisz, ja nie zadźgałem Daniela Skinnera. Zrobił to Ken. Jednak twój ojciec tak go kochał, że go wybronił. Przekupił mojego ojca. Zapłacił mu pięć tysięcy. Wierz mi lub nie, ale twój ojciec chyba myślał, że dobrze postępuje. Stary bez przerwy mnie tłukł. Większość ludzi i tak uważała, że powinni mnie zabrać do sierocińca. Twój ojciec doszedł do wniosku, że sąd orzeknie, iż działałem w samoobronie, i zostanę uniewinniony albo wysłany na terapię, gdzie przynajmniej dadzą mi trzy posiłki dziennie.
Siedziałem oniemiały. Przypomniałem sobie nasze spotkanie na boisku. Strach mojego ojca, jego milczenie po powrocie do domu, to jak powiedział Asselcie: „Chcesz kogoś załatwić, to mnie”. I znów wszystko nabierało sensu.
– Powiedziałem o tym tylko jednej osobie – rzekł. – Zgadnij komu?
Kolejny fragment układanki znalazł się na swoim miejscu.
– Julie – odparłem.
Kiwnął głową. Ta więź. Jego słowa wiele wyjaśniały.
– Po co tu przyszedłeś? – spytałem. – Chcesz zemścić się na córce Kena?
– Nie – odparł Duch z nikłym uśmiechem. – Nie wiem, jak mam ci to wyjaśnić, ale spróbuję.
Podał mi teczkę. Spojrzałem na nią.
– Otwórz – zachęcił. Zrobiłem to.
– To protokół sekcji zmarłej Sheili Rogers – wyjaśnił.
Zmarszczyłem brwi. Nie pytałem, w jaki sposób go zdobył. Na pewno miał swoje źródła.
– Co to ma z nią wspólnego?
– Spójrz tutaj. – Duch długim palcem wskazał na fragment tekstu. – Widzisz to? Brak poporodowych blizn w okolicy łonowej. Żadnych uwag o rozstępach w okolicy piersi czy brzucha. Oczywiście, to nic niezwykłego. Nikt nie przypisywałby temu żadnego znaczenia, chyba żeby właśnie tego szukał.
– Czego szukał? Zamknął teczkę.
– Dowodów na to, że zmarła urodziła dziecko. – Zauważył moją minę i wyjaśnił: – Mówiąc po prostu, Sheila Rogers nie mogła być matką Carly.
Już miałem coś powiedzieć, ale Duch wręczył mi drugą teczkę. Spojrzałem na nazwisko na obwolucie.
Julie Miller.
Przeszedł mnie zimny dreszcz. Duch otworzył teczkę, wskazał odpowiedni ustęp i zaczął czytać:
– „Blizny poporodowe, rozstępy, zmiany w strukturze mikroskopowej tkanki piersiowej i macicznej. Powstałe niedawno”. Widzisz to? „Blizna po nacięciu wciąż dobrze widoczna”. Patrzyłem oniemiały.
– Julie nie wróciła do domu tylko po to, żeby spotkać się z Kenem. Chciała pozbierać się po bardzo ciężkich przejściach, Will. Zamierzała powiedzieć ci prawdę. Zrobiłaby to wcześniej, ale nie była pewna, jak na to zareagujesz. Tak łatwo zgodziłeś się na zerwanie… Właśnie to miałem na myśli, mówiąc, że powinieneś był o nią walczyć. A ty pozwoliłeś jej odejść.