– Przecież on cię zaatakował. W moim mieszkaniu.
– Tak.
– Nawet wołałaś go po imieniu.
– Zastanów się, Will – powiedziała spokojnie.
– Nad czym?
– Dlaczego zostałeś przykuty do łóżka?
– Ponieważ zamierzał mnie wrobić tak samo jak…
Teraz to ona potrząsnęła głową. Potem lekko skinęła ręką, w której trzymała broń.
– Ken skuł cię, ponieważ nie chciał cię skrzywdzić – powiedziała. Otworzyłem usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
– Chciał tylko mnie. Zamierzał się dowiedzieć, co ci powiedziałam, co zapamiętałam – a potem mnie zabić. Owszem, wołałam Johna. Nie dlatego, że rozpoznałam go pod maską. Wzywałam go na pomoc. Naprawdę uratowałeś mi wtedy życie, Will. Ken by mnie zabił.
Powoli przeniosłem spojrzenie na brata.
– Ona kłamie – zaprotestował Ken. – Dlaczego miałbym zabijać Julie? Pomagała mi.
– To prawie prawda – rzekła Katy. – I masz rację: Julie uważała, że aresztowanie Kena to dla niego szansa odkupienia.
– Owszem, Julie zgodziła się pomóc mu pogrążyć McGuane'a. Tylko że twój brat posunął się za daleko.
– Jak to? – zapytałem.
– Ken wiedział, że będzie musiał pozbyć się również Ducha. Nie chciał zostawiać żadnych świadków. Mógł to osiągnąć, obciążając Asseltę śmiercią Laury Emerson. Ken myślał, że Julie się z tym pogodzi. Pomylił się. Pamiętasz, że Julie i John byli przyjaciółmi?
Zdołałem skinąć głową.
– Łączyła ich dziwna więź. Nie zamierzam udawać, że to rozumiem. Nie sądzę, żeby nawet oni potrafili to wyjaśnić. Julie na nim zależało. Myślę, że była jedyną bliską mu osobą. Pogrążyłaby McGuane'a. Nawet bardzo chętnie. Jednak nigdy nie skrzywdziłaby Johna Asselty.
Nie mogłem wydobyć z siebie głosu.
– To bzdury – rzekł Ken. – Will? Nie patrzyłem na niego. Katy ciągnęła:
– Kiedy Julie dowiedziała się, co Ken zamierza, zadzwoniła do Ducha, żeby go ostrzec. Ken przyszedł do naszego domu po kasety i akta. Próbowała zyskać na czasie. Uprawiali seks. Ken zażądał dowodów, ale nie chciała mu ich oddać. Wściekł się. Pytał, gdzie je ukryła. Nie chciała mu tego zdradzić. Kiedy zrozumiał, co zrobiła, wściekł się i ją udusił. Duch przybył kilka sekund za późno. Postrzelił uciekającego Kena. Myślę, że by go ścigał, ale na widok leżącej na podłodze, martwej Julie załamał się. Klęknął przy niej, wziął ją w objęcia i wydał nieludzki, najstraszliwszy krzyk, jaki słyszałam. Jakby coś w nim pękło, raz na zawsze.
Katy podeszła całkiem blisko, nie odrywała ode mnie oczu.
– Ken uciekł nie dlatego, że bał się McGuane'a lub tego, że zostanie wrobiony w morderstwo – powiedziała. – Uciekł, ponieważ zabił Julie.
Spadałem w otchłań bez dna, rozpaczliwie usiłując czegoś się uchwycić.
– Przecież Duch… – zacząłem bezradnie – porwał nas…
– To było ukartowane – wyjaśniła. – Pozwolił nam uciec. Tylko nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że okażesz się taki niebezpieczny. Ten szofer miał jedynie uprawdopodobnić porwanie. Nie przewidzieliśmy, że tak ciężko go zranisz.
– Ale dlaczego?
– Ponieważ Duch znał prawdę.
– Jaką prawdę?
Ponownie wskazała na Kena.
– Że twój brat nigdy by się nie ujawnił, żeby uratować ci życie. Nie naraziłby się na takie niebezpieczeństwo.
Znowu pokręciłem głową.
– Nasz człowiek pilnował tamtej nocy podwórza. Na wszelki wypadek. Nikt nie przyszedł.
Zachwiałem się. Spojrzałem na Melissę i na ojca. Zrozumiałem, że to wszystko prawda. Każde słowo. Ken zabił Julie.
– Nie chciałam cię skrzywdzić – powiedziała do mnie Katy. – Jednak moja rodzina musi w końcu odetchnąć. FBI puściło go wolno. Nie miałam wyboru. Nie mogłam pozwolić, żeby uszło mu na sucho to, co zrobił mojej siostrze.
Mój ojciec wreszcie się odezwał.
– I co zamierzasz teraz, Katy? Chcesz go zastrzelić?
– Tak – odparła zdecydowanie.
W tym momencie rozpętało się piekło.
Ojciec poświęcił się. Krzyknął i skoczył na Katy. Strzeliła. Ojciec zachwiał się, wytrącił jej broń z ręki i upadł, trzymając się za nogę.
Jednak to wystarczyło.
Ken już zdążył sięgnąć po broń. Skupił na Katy spojrzenie tych oczu, które opisałem jako bryłki lodu. Zamierzał ją zastrzelić. Nie wahał się. Zaraz wyceluje i naciśnie spust.
Skoczyłem na niego. Uderzyłem go w rękę w chwili, gdy naciskał spust. Broń wypaliła, ale strzał chybił. Chwyciłem go wpół. Znowu potoczyliśmy się po ziemi, ale to nie była zabawa. Nie tym razem. Uderzył mnie łokciem w brzuch. Zaparło mi dech. Podniósł się. Wycelował broń w Katy.
– Nie! – zawołałem.
– Muszę – rzekł Ken.
Znowu go chwyciłem. Szamotaliśmy się. Krzyknąłem do Katy, żeby uciekała. Ken szybko zdobył przewagę. Przewrócił mnie na ziemię.
– Ona jest ostatnią nitką – rzekł.
– Nie pozwolę ci jej zabić.
Ken przyłożył mi lufę do czoła. Nasze twarze dzieliły zaledwie centymetry. Usłyszałem krzyk Melissy. Powiedziałem jej, żeby się nie wtrącała. Kątem oka zobaczyłem, że wyjęła telefon komórkowy i wybiera numer.
– No już – rzuciłem – naciśnij spust.
– Myślisz, że tego nie zrobię?
– Jesteś moim bratem.
– I co z tego? – Znowu pomyślałem o złu, o postaciach, jakie przybiera, i o tym, że nigdy nie jest się bezpiecznym. Nie słyszałeś, co powiedziała Katy? Nie rozumiesz, do czego jestem zdolny? Ilu ludzi skrzywdziłem i zdradziłem?
– Nie mnie – powiedziałem cicho.
Roześmiał się. Jego twarz wciąż była tuż przy mojej twarzy, broń nadal przyłożona do mojego czoła.
– Co powiedziałeś?
– Nie mnie – powtórzyłem.
Ken odchylił głowę. Jego śmiech odbił się głośnym echem w ciszy. Ten dźwięk bardziej niż wszystko inne przejął mnie grozą.
– Nie ciebie? – powiedział Ken. Pochylił głowę. – Ciebie – szepnął mi do ucha – skrzywdziłem i zdradziłem bardziej niż kogokolwiek.
Jego słowa przytłoczyły mnie jak bloki granitu. Spojrzałem na niego – miał ściągniętą twarz i byłem pewien, że zaraz naciśnie spust. Zaniknąłem oczy i czekałem. Dobiegły mnie jakieś krzyki i hałasy, ale wydawały się dochodzić z ogromnej odległości. Teraz słyszałem – i był to jedyny dźwięk, jaki naprawdę rejestrowałem – płacz Kena. Otworzyłem oczy. Świat znikł. Byliśmy tylko my dwaj.
Nie potrafię powiedzieć, co naprawdę się stało. Może dlatego, że bezradnie leżałem na plecach, a on, mój brat, tym razem nie występował w roli zbawcy i opiekuna, ale był winowajcą. Może kiedy Ken na mnie patrzył, do głosu doszedł instynkt, zawsze nakazujący mu mnie chronić. Być może to nim wstrząsnęło.
Ken przestał mnie ściskać, ale wciąż trzymał lufę przyciśniętą do mojego czoła.
– Musisz mi coś obiecać, Will – powiedział.
– Co?
– Chodzi o Carly.
– Twoją córkę.
Ken zamknął oczy i na jego twarzy malowało się głębokie cierpienie.
– Ona kocha Norę – powiedział. – Chcę, żebyście wy dwoje zaopiekowali się Carly. Wychowajcie ją. Obiecaj.
– A co z…?
– Proszę – błagalnie powiedział Ken. – Proszę, obiecaj mi.
– W porządku, obiecuję.
– Przyrzeknij, że nigdy jej do mnie nie przyprowadzisz.
– Co?
Płakał. Łzy spływały mu po policzkach, mocząc twarze nam obu.
– Obiecaj mi, do licha. Nigdy jej o mnie nie wspominaj.
– Wychowaj ją jak własną córkę. Nie pozwól jej odwiedzać mnie w więzieniu. Przyrzeknij albo zacznę strzelać.
– Oddaj mi broń, a wtedy ci obiecam.
Ken spojrzał na mnie. Wcisnął mi broń do ręki, po czym mocno mnie ucałował. Objąłem go ramionami. Ściskałem go, mordercę. Przytuliłem. Płakał jak dziecko na mojej piersi, aż usłyszeliśmy syreny.
Próbowałem go odepchnąć.
– Idź – szepnąłem błagalnie. – Proszę. Uciekaj.
Jednak Ken się nie ruszył. Nie tym razem. Nigdy się nie dowiem dlaczego. Może miał dość ucieczki. Może próbował przezwyciężyć zło. A może chciał tylko, żebym trzymał go jak najdłużej? Nie wiem. W każdym razie pozostał na miejscu. Obejmował mnie, aż przyjechała policja i go zabrała.