Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Wszyscy staliśmy na zewnątrz, jakbyśmy obawiali się rozpocząć ceremonię. Ludzie skupili się w grupkach. Młodsi otoczyli brata i siostrę Sheili. Jej ojciec stał w kręgu mężczyzn w garniturach i szerokich krawatach. Wszyscy kiwali głowami. Kobiety zgromadziły się przy drzwiach.

Squares przyciągał spojrzenia, ale był do tego przyzwyczajony. Do zakurzonych dżinsów włożył granatowy blezer i szary krawat. Włożyłby garnitur, powiedział mi z uśmiechem, ale wtedy Sheila by go nie poznała.

W końcu żałobnicy zaczęli wchodzić do środka. Byłem zaskoczony tak dużą liczbą obecnych, ale wszyscy oni przyszli ze względu na rodzinę Sheili, a nie dla niej samej. Wyjechała stąd dawno temu. Edna Rogers przysunęła się i wzięła mnie pod rękę, patrząc z wymuszonym, dzielnym uśmiechem. Wciąż nie wiedziałem, co o niej myśleć.

Weszliśmy do kościoła na końcu. Słyszałem szepty, że Sheila wygląda „jak żywa”. Nie jestem religijny, ale podoba mi się sposób w jaki my, Żydzi, chowamy naszych zmarłych – jak najszybciej do ziemi. Nie otwieramy trumien.

Nie lubię otwartych trumien.

Przechodzi mnie dreszcz, gdy patrzę na ciało zmarłego, pozbawione energii i płynów życiowych, zabalsamowane, ładnie ubrane, umalowane i wyglądające jak eksponat z muzeum figur woskowych madame Toussand albo gorzej, „jak żywe”, tak że niemal spodziewasz się, że denat zaraz zacznie oddychać lub usiądzie. Co więcej, jaki wpływ ma na żałobników widok tak wyeksponowanych zwłok? Czy chciałem zapamiętać Sheilę leżącą tu z zamkniętymi oczami w miękko wyściełanej (dlaczego trumny zawsze są tak dobrze wyściełane?) i hermetycznie zamkniętej mahoniowej skrzyni? Snułem takie ponure, przygnębiające myśli, stojąc z Edną Rogers na końcu kolejki, bo naprawdę ustawiliśmy się w kolejce, aby popatrzyć na puste naczynie ducha.

Nie było jednak odwrotu. Edna nieco zbyt mocno ściskała moją rękę. Kiedy podeszliśmy bliżej, ugięły się pod nią kolana. Podtrzymałem ją. Znowu uśmiechnęła się do mnie i tym razem był to naprawdę miły uśmiech.

– Kochałam ją – powiedziała. – Matka nigdy nie przestaje kochać swojego dziecka. Skinąłem głową, bojąc się odezwać. Przesunęliśmy się o kolejny krok do przodu, co niewiele się różniło od wchodzenia na pokład samolotu. Niemal oczekiwałem, że głos z głośników zapowie: „Żałobnicy w rzędach od dwudziestego piątego wzwyż mogą teraz obejrzeć ciało”. Idiotyczny pomysł, ale pozwoliłem błądzić myślom. Wszystko, byle oderwać je od tego widoku.

Squares stał za nami, ostatni w kolejce. Nie patrzyłem na trumnę, lecz gdy przesuwaliśmy się naprzód, w moim sercu wciąż tliła się odrobina nadziei. Chyba nie ma w tym niczego niezwykłego. Odczuwałem to samo na pogrzebie mojej matki. Miałem wrażenie, że to wszystko to jedna wielka pomyłka, kosmiczny błąd, że trumna okaże się pusta lub że to nie będzie Sheila. Może dlatego niektórzy ludzie lubią otwarte trumny. Nieodwołalne zakończenie. Widzisz i musisz uwierzyć. Byłem przy mojej matce, kiedy umarła. Widziałem, jak wydała ostatnie tchnienie. A mimo to kusiło mnie, żeby otworzyć jej trumnę, upewnić się, a nuż Bóg w tym przypadku zmienił zdanie.

Sądzę, że wielu żałobników odczuwa coś podobnego. Zwyczajny mechanizm obronny. Wbrew rozsądkowi ma się nadzieję. Tak działo się teraz ze mną. Usiłowałem zawrzeć umowę z Bogiem, w którego nie wierzyłem, modląc się o cud: żeby w jakiś sposób odciski palców, FBI, świadectwo pana i pani Rogers oraz obecność wszystkich tych znajomych oraz członków rodziny okazały się pomyłką, żeby Sheila żyła, a nie została zamordowana i wyrzucona na poboczu szosy…

Tyle że tak się nie stało. Przynajmniej niezupełnie.

Kiedy doszliśmy z Edną Rogers do trumny, zmusiłem się, by spojrzeć na ciało. A kiedy to zrobiłem, podłoga rozstąpiła mi się pod nogami.

– Dobrze się spisali, nie sądzisz? – szepnęła pani Rogers.

Ścisnęła moją rękę i zaczęła płakać. To działo się w innym świecie, gdzieś bardzo daleko. W tym momencie pojąłem prawdę.

Sheila Rogers rzeczywiście nie żyła. Nie było co do tego żadnych wątpliwości.

Tylko że kobieta, którą kochałem, z którą mieszkałem, którą trzymałem w ramionach i chciałem poślubić, nie była Sheilą Rogers.

49

Nie zemdlałem, ale niewiele brakowało.

Pomieszczenie wirowało mi w oczach. Wzrok płatał mi figle i wszystko wydawało się na przemian zbliżać i oddalać. Zatoczyłem się i o mało nie upadłem na trumnę Sheili Rogers – kobiety, której nigdy przedtem nie widziałem. Czyjaś ręka mocno chwyciła mnie za ramię. To Squares. Miał kamienną twarz. Był blady jak ściana. Nasze spojrzenia spotkały się i prawie niedostrzegalnie skinął mi głową.

To nie był miraż ani wytwór mojej wyobraźni. Squares też to widział.

Zostaliśmy na pogrzebie. Co innego mogliśmy zrobić? Siedziałem tam, nie będąc w stanie oderwać oczu od ciała nieznajomej, nie mogąc wydobyć głosu. Byłem roztrzęsiony, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi. Ludzie przybyli na pogrzeb.

Kiedy trumnę spuszczono do dołu, Edna Rogers poprosiła, żebyśmy poszli do jej domu. Wykręciliśmy się, powołując się na termin odlotu. Wskoczyliśmy do wynajętego samochodu. Odjechaliśmy kawałek. Kiedy tamci nie mogli nas już widzieć, Squares zatrzymał wóz, żebym mógł wyrzucić to z siebie.

– Sprawdźmy, czy nadajemy na tej samej fali – zaczął Squares.

Kiwnąłem głową. Znów musiałem się hamować, teraz powstrzymując atak euforii. Nie myślałem o wszystkich konsekwencjach tego odkrycia, nie miałem pełnego obrazu sytuacji. Skupiłem się na szczegółach, drobiazgach. Skoncentrowałem się na jednym drzewie, ponieważ w żaden sposób nie mogłem ogarnąć wzrokiem całego lasu.

– Wszystko to, czego dowiedzieliśmy się o Sheili powiedział – o jej ucieczce z domu, latach na ulicy, handlowaniu narkotykami, znajomości z twoją dawną dziewczyną, o jej odciskach palców w mieszkaniu twojego brata, wszystko to…

– Dotyczyło nieznajomej, którą właśnie pochowaliśmy – dokończyłem za niego.

– Zatem nasza Sheila, to znaczy dama, którą obaj uważaliśmy za Sheilę…

– Nie zrobiła niczego takiego i nie była tą kobietą. Squares zastanowił się nad tym.

– Niezły numer – powiedział. Zdołałem się uśmiechnąć.

– No właśnie.

W samolocie Squares powiedział:

– Jeśli nasza Sheila nie umarła, to żyje. Popatrzyłem na niego.

– Hej! – bronił się. – Ludzie płacą kupę forsy, żeby dopchać się do krynicy takiej mądrości.

– Pomyśleć, że ja mam to za darmo.

– Co teraz zrobimy? Założyłem ręce na piersi.

– Donna White.

– Pseudonim, który kupiła od Goldbergów?

– Właśnie. Twoi ludzie sprawdzili linie lotnicze? Przytaknął.

– Usiłowaliśmy wytropić, jak dostała się na zachód.

– Możesz powiedzieć agencji, żeby rozszerzyli zakres poszukiwań?

– Chyba tak.

Stewardesa podała nam lunch. Mój mózg wciąż pracował na najwyższych obrotach. Ten lot bardzo dobrze mi zrobił. Dał mi czas do namysłu. Niestety, miałem również czas, by ocenić realia i dostrzec konsekwencje. Zwalczyłem pokusę. Nie chciałem, żeby nadzieja zmąciła mi trzeźwość sądu. Nie teraz. Jeszcze wiedziałem za mało. Mimo wszystko…

– To wiele wyjaśnia – orzekłem.

– Na przykład?

– Jej tajemniczość. To, że nie lubiła się fotografować, jej niechęć do rozmawiania o przeszłości. Miała tak niewiele rzeczy.

Squares skinął głową.

– Pewnego razu Sheila… – urwałem, bo nosiła inne imię. – Ona popełniła błąd i wspomniała, że wychowała się na farmie, a przecież ojciec prawdziwej Sheili Rogers pracował w firmie produkującej silniki do bram garażowych. Pamiętam, jak przeraziła się, gdy zaproponowałem, aby zatelefonowała do swoich rodziców. Sądziłem, że nie chce kontaktować się z nimi z powodu nieszczęśliwego dzieciństwa.

– Natomiast ona ukrywała swoją prawdziwą tożsamość.

– Właśnie.

– Zatem prawdziwa Sheila Rogers – ciągnął Squares, patrząc mi w oczy – ta, którą dopiero co pochowaliśmy, kręciła z twoim bratem?

59
{"b":"101669","o":1}