NIE MA MOWY. MOŻEMY CI POMÓC.
LEPIEJ TRZYMAJCIE SIĘ Z DALEKA.
Duch spojrzał na mnie.
– Może spróbujemy skusić go jego największą namiętnością?
Nie miałem pojęcia, o czym mówi, ale zaraz zobaczyłem, jak wypisał na ekranie:
MOŻEMY DAĆ CI PIENIĄDZE. POTRZEBUJESZ ICH?
PRZYDADZĄ SIĘ. MOŻEMY ZAŁATWIĆ TO PRZELEWEM.
Wtedy, jakby czytając w moich myślach, Duch napisał:
NAPRAWDĘ MUSZĘ CIĘ ZOBACZYĆ. PROSZĘ.
KOCHAM CIĘ, WILL. WRACAJ DO DOMU.
I znów, jakby siedział w mojej głowie, Duch wystukał:
ZACZEKAJ.
WYŁĄCZAM SIĘ, BRACHU. NIE MARTW SIĘ.
Duch głośno westchnął.
– Nic z tego – powiedział głośno i pospiesznie napisał:
– ROZŁĄCZ SIĘ, KEN, A TWÓJ BRAT ZGINIE.
Pauza. Potem:
KTO TAM?
Duch uśmiechnął się.
ZGADNIJ. PRZYJAZNY CASPER.
Tym razem odpowiedź przyszła natychmiast.
ZOSTAW GO W SPOKOJU, JOHN. RACZEJ NIE.
ON NIE MA Z TYM NIC WSPÓLNEGO.
WIESZ, ŻE NIE MOŻESZ LICZYĆ NA MOJE WSPÓŁCZUCIE. POKAŻESZ SIĘ, DASZ MI TO, CZEGO CHCĘ, TO GO NIE ZABIJĘ.
NAJPIERW GO PUŚĆ. POTEM DAM CI TO, CZEGO CHCESZ.
Duch roześmiał się i postukał w klawiaturę:
DAJ SPOKÓJ. PODWÓRZE, KEN. PAMIĘTASZ PODWÓRZE. MASZ TRZY GODZINY, ŻEBY TAM DOTRZEĆ.
NIEMOŻLIWE. NIE JESTEM NA WSCHODNIM WYBRZEŻU.
– Gówno prawda – mruknął Duch. Potem pospiesznie napisał:
TO LEPIEJ SIĘ POSPIESZ. TRZY GODZINY. JEŚLI CIĘ TAM NIE BĘDZIE, UTNĘ MU PALEC. POTEM NASTĘPNY – CO PÓŁ GODZINY JEDEN. PÓŹNIEJ ZAJMĘ SIĘ PALCAMI NÓG. A POTEM COŚ WYMYŚLĘ. PODWÓRZE, KEN. TRZY GODZINY.
Duch rozłączył się. Z trzaskiem zamknął laptop i wstał.
– Cóż – powiedział z uśmiechem. – Myślę, że poszło dość dobrze.
56
Nora zadzwoniła do Squaresa. Dysponowała numerem jego telefonu komórkowego. Pokrótce opowiedziała mu o wydarzeniach poprzedzających jej zniknięcie. Wysłuchał jej w milczeniu, prowadząc samochód. Spotkali się przed budynkiem Metropolitan Life przy Park Avenue.
– Nie możemy zawiadomić policji – uznał Squares, gdy już się przywitali. Siedzieli w furgonetce.
– Will też tak mówił.
– W takim razie, co robić, do diabła?
– Nie wiem, Squares. Bardzo się boję. Brat Willa opowiadał mi o tych ludziach. Są bezwzględni, oni go zabiją.
– Jak porozumiewałaś się z Kenem?
– Przez internetową grupę dyskusyjną.
– Przekażmy mu wiadomość. Może on wpadnie na jakiś pomysł.
Duch trzymał się w bezpiecznej odległości.
Czas szybko płynął. Byłem gotowy zaatakować w każdej chwili, jeśli tylko nadarzy się okazja. Zamierzałem zaryzykować. Przyciskałem nogą odłamek szkła i patrzyłem na szyję Ducha. Usiłowałem przewidzieć, co zrobi, kiedy go zaatakuję, i jak powinienem zareagować. Zastanawiałem się, w którym dokładnie miejscu przebiegają tętnice szyjne. Gdzie jest najwrażliwszy punkt nieosłonięty przez mięśnie i ścięgna?
Zerknąłem na Katy. Trzymała się dzielnie. Przypomniałem sobie, jak Pistillo nalegał, żebym wyłączył z tego Katy Miller. Miał rację. To moja wina. Powinienem był ją przepędzić, kiedy powiedziała, że chce mi pomóc. Naraziłem ją na ogromne niebezpieczeństwo. Fakt, że naprawdę zamierzałem jej pomóc, że lepiej niż ktokolwiek rozumiałem, jak bardzo chciała zamknąć tę sprawę, nie łagodził moich wyrzutów sumienia.
Musiałem znaleźć jakiś sposób, żeby ją ocalić.
Spojrzałem na Ducha. On na mnie. Nawet nie mrugnąłem.
– Puść ją – powiedziałem. Udał, że ziewa.
– Jej siostra była dla ciebie dobra.
– I co z tego?
– Nie masz żadnego powodu, żeby ją krzywdzić.
Duch rozłożył ręce i tym lekko sepleniącym głosem powiedział:
– A czy potrzeba powodu?
Katy zamknęła oczy. Zamilkłem. Tylko pogarszałem sytuację. Spojrzałem na zegarek. Jeszcze dwie godziny. Podwórze, gdzie palacze trawki zbierali się po lekcjach w Heritage Middle School, znajdowało się nie dalej niż pięć kilometrów stąd. Wiedziałem, dlaczego Duch wybrał to miejsce. Było odsłonięte, nie dało się tam podejść niepostrzeżenie. Było tam pusto, szczególnie w lecie. Ken będzie miał niewielkie szansę ujść stamtąd z życiem.
Zadzwonił telefon komórkowy Ducha. Po raz pierwszy zobaczyłem na jego twarzy lekki niepokój. Napiąłem mięśnie, ale nie odważyłem się sięgnąć po kawałek szkła. Jeszcze nie. Byłem jednak gotowy.
Otworzył klapkę i podniósł aparat do ucha.
– Tak – powiedział. Słuchał. Jego twarz nie zmieniła wyrazu, ale wiedziałem, że coś się stało. Spojrzał na zegarek.
Nie odzywał się przez jakiś czas, po czym rzekł: – Już jadę.
Wstał i podszedł do mnie. Pochylił się i powiedział mi do ucha:
– Jeśli ruszysz się z tego krzesła, to tak jakbyś prosił mnie, żebym ją zabił. Rozumiesz? Skinąłem głową.
Duch wyszedł, zamykając za sobą drzwi. W pomieszczeniu panował półmrok. Na zewnątrz robiło się ciemno i słońce ledwie sączyło się przez listowie. Od frontu budka nie miała okien, więc nie mogłem zobaczyć, co robią tamci dwaj.
– Co się dzieje? – szepnęła Katy.
Przyłożyłem palec do ust i słuchałem. Rozległ się warkot silnika. Ruszył samochód. Pomyślałem o ostrzeżeniu, żebym nie ruszał się z krzesła. Lepiej było słuchać Ducha, ale przecież i tak zamierzał nas zabić. Zgiąłem się wpół i opadłem na podłogę. Nie był to zwinny ruch. Raczej konwulsyjny.
Popatrzyłem na Katy. Nasze spojrzenia znów się spotkały i dałem jej znak, żeby była cicho. Kiwnęła głową. Na czworakach ostrożnie ruszyłem do drzwi. Poczołgałbym się jak komandos, ale pokaleczyłbym się leżącymi wszędzie odłamkami szkła. Skradałem się powoli, starając się je omijać. Kiedy dotarłem do drzwi, przycisnąłem policzek do podłogi i spojrzałem przez szparę nad progiem. Zobaczyłem odjeżdżający samochód. Próbowałem popatrzeć pod innym kątem, żeby więcej zobaczyć, ale nie zdołałem. Usiadłem i przyłożyłem oko do szpary w drzwiach. W tej pozycji widziałem jeszcze mniej. Uniosłem się trochę i nagle go zobaczyłem.
Szofer.
A gdzie Duch?
Szybko rozważyłem nowo powstałą sytuację. Dwaj ludzie, jeden samochód. Wóz odjechał, a to oznaczało, że został tylko jeden przeciwnik. Odwróciłem się do Katy.
– Pojechał – szepnąłem.
– Co?
– Kierowca wciąż tu jest, ale Duch pojechał.
Wróciłem do mojego krzesła i wziąłem kawałek szkła. Stąpając najdelikatniej, jak umiałem, obawiając się, że każdy energiczniejszy krok może wstrząsnąć tą budowlą, dotarłem do krzesła Katy. Zacząłem piłować sznurek.
– Co zrobimy? – wyszeptała.
– Wiesz, jak się stąd wydostać – odparłem. – Uciekniemy.
– Robi się ciemno.
– Dlatego teraz będzie łatwiej.
– Ten drugi facet może być uzbrojony.
– Pewnie jest, ale czy wolisz czekać na powrót. Ducha? Potrząsnęła głową.
– Skąd wiesz, że nie wróci?
– Nie wiem. – Sznur puścił. Była wolna. Roztarta nad garstki, a ja zapytałem: – Idziesz ze mną?
Spojrzała na mnie i pomyślałem, że pewnie ja tak samo patrzyłem na Kena: z mieszaniną nadziei, podziwu i zaufania. Starałem się robić dziarską minę, ale nigdy nie byłem typem bohatera. Skinęła głową.
Zamierzałem otworzyć jedyne okno, wyjść na zewnątrz i uciec do lasu. Postaramy się zrobić to najciszej, jak się da, a jeśli nas usłyszy, rzucimy się pędem. Liczyłem na to, że szofer nie jest uzbrojony i nie polecono mu nas zabić. Liczyli się z tym, że Ken zachowa daleko idącą ostrożność. Będą chcieli zachować nas przy życiu – a przynajmniej mnie – na przynętę.