Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Łóżko z trzaskiem rąbnęło w drzwi.

Zderzenie pozbawiło mnie tchu. Poczułem przeszywający ból ramienia, barków i krzyża. Coś trzasnęło i zabolało mnie jak wszyscy diabli. Zignorowałem to, cofnąłem się i powtórzyłem manewr. I jeszcze raz. Taśma zaklejająca mi usta sprawiała, że tylko ja słyszałem mój krzyk. Za trzecim razem z całej siły pociągnąłem za kajdanki dokładnie w tym momencie, kiedy łóżko uderzyło o ścianę.

I rozleciało się. Byłem wolny.

Odsunąłem resztki łóżka od drzwi. Spróbowałem odwinąć kneblującą mnie taśmę, ale trwało to zbyt długo. Chwyciłem gałkę klamki i przekręciłem ją. Otworzyłem drzwi na oścież i skoczyłem w ciemność.

Katy leżała na podłodze.

Miała zamknięte oczy i była zupełnie bezwładna. Mężczyzna siedział na niej i ściskał rękami jej szyję.

Dusił ją.

Rzuciłem się na niego bez wahania. Miałem wrażenie, że trwa to bardzo długo, jakbym poruszał się w zwolnionym tempie. Zauważył mnie i miał mnóstwo czasu, żeby się przygotować, ale to oznaczało, że musiał puścić szyję dziewczyny. Obrócił się i stawił mi czoło. Nadal widziałem tylko czarną sylwetkę. Złapał mnie za ramiona, oparł stopę o mój brzuch i wykorzystał mój impet, żeby przerzucić mnie nad sobą. Przeleciałem przez pokój, wymachując rękami w powietrzu. Jednak znów miałem szczęście. A przynajmniej tak mi się zdawało. Wylądowałem na miękkim fotelu. Przez moment kołysał się, a potem runął z łoskotem. Mocno uderzyłem głową o stolik, a potem o podłogę.

Otrząsnąłem się i podniosłem na klęczki. Kiedy zacząłem szykować się do następnego ataku, zobaczyłem coś, co mnie przeraziło jak jeszcze nigdy w życiu.

Ubrany na czarno napastnik też wstał. Trzymał w ręku nóż i szedł w kierunku Katy.

Zdawało się, że czas stanął w miejscu. Wszystko, co wydarzyło się potem, trwało zaledwie sekundę lub dwie, ale ja miałem wrażenie, że dzieje się to w innym wymiarze. Tak bywa z czasem. Naprawdę jest względny. Niekiedy pędzi jak szalony, a innym razem wszystko dzieje się jak na zwolnionym filmie.

Byłem za daleko, żeby go powstrzymać. Wiedziałem o tym. Pomimo oszołomienia po uderzeniu głową o stół…

Stół.

Na którym położyłem pistolet Squaresa.

Czy zdążę go złapać i strzelić? Wciąż nie odrywałem oczu od Katy i napastnika. Nie. Od razu stwierdziłem, że nie zdążę.

Mężczyzna klęknął i złapał Katy za włosy.

Rzuciłem się do stołu, zdzierając taśmę z ust. Zdołałem przesunąć ją na tyle, aby krzyknąć:

– Stój, bo strzelam!

Obejrzał się. Ja już byłem przy stole. Leżałem na brzuchu, czołgając się jak komandos. Zobaczył, że nie mam broni, i odwrócił się, chcąc skończyć to, co zaczął. Namacałem broń. Nie miałem czasu celować. Nacisnąłem spust.

Huk go wystraszył.

Zyskałem na czasie. Obróciłem się i ponownie nacisnąłem spust. Mężczyzna zwinnie przetoczył się po podłodze. Ledwie widziałem zarys jego sylwetki. Strzelałem do niej raz po raz. Ile pocisków mieściło się w magazynku? Ile razy strzeliłem?

Odskakiwał, wciąż zmieniając pozycję. Czy trafiłem go chociaż raz?

Skoczył w kierunku drzwi. Wrzasnąłem, żeby się zatrzymał. Nie usłuchał. Chciałem wpakować mu kulę w plecy, ale coś mnie powstrzymało. Może odzyskałem zdrowy rozsądek. W końcu już był za drzwiami, a ja miałem większe zmartwienia.

Spojrzałem na Katy. Leżała nieruchomo.

37

Następny policjant – już piąty z kolei – przyszedł wysłuchać mojej opowieści.

– Najpierw chcę się dowiedzieć co z nią – powiedziałem.

Lekarz już mnie opatrzył. Na filmach lekarz zawsze broni swojego pacjenta. Mówi glinom, że nie mogą na razie go przesłuchiwać, że pacjent musi odpocząć. Mój lekarz, stażysta z pogotowia, prawdopodobnie Pakistańczyk, nie miał takich zastrzeżeń. Nastawił mi wybite ramię, kiedy oni zasypywali mnie gradem pytań. Polał jodyną moje otarte przeguby. Zbadał nos. Wziął piłkę do metalu – wolę nie wiedzieć, do czego służyła w tym szpitalu – i przepiłował mi kajdanki, podczas gdy oni nieustannie mnie wypytywali. Wciąż miałem na sobie bokserki i górę od piżamy. Na bose stopy włożyli mi papierowe kapcie.

– Niech pan odpowie na moje pytanie – polecił gliniarz.

To trwało już od dwóch godzin. Adrenalina przestała działać i bolały mnie wszystkie kości. Byłem wykończony.

– No, dobrze, tu mnie macie – powiedziałem. – Najpierw skułem sobie obie ręce. Potem połamałem trochę mebli, wpakowałem kilka kuł w ściany, prawie udusiłem dziewczynę w moim własnym mieszkaniu i zadzwoniłem na policję.

– Mogło tak być – odparł policjant. Był rosłym mężczyzną z wypomadowanymi wąsami, niczym włoski tenor. Podał mi swoje nazwisko, ale już trzech gliniarzy wcześniej przestałem zwracać na to uwagę.

– Słucham?

– Może pan to upozorował.

– Wybiłem sobie ramię, pokaleczyłem dłonie i połamałem łóżko, żeby odwrócić podejrzenia?

– Cóż, widziałem kiedyś faceta, który zabił swoją dziewczynę i odciął sobie fiuta, żeby odwrócić od siebie podejrzenia.

– Powiedział, że napadła ich banda czarnoskórych facetów. Rzecz w tym, że chciał się tylko skaleczyć, ale obciął go sobie.

– Świetna historia – powiedziałem.

– Tu też tak mogło być.

– Mój penis jest w porządku, dzięki za troskę.

– Mówi pan, że ktoś włamał się do pańskiego mieszkania.

– Sąsiedzi słyszeli strzały.

– Tak.

Obrzucił mnie sceptycznym spojrzeniem.

– A więc dlaczego żaden z sąsiadów nie widział uciekającego?

– Ponieważ – tak tylko delikatnie sugeruję – była druga w nocy?

Wciąż siedziałem na stole zabiegowym. Nogi zwisały mi i zaczynały drętwieć. Zeskoczyłem.

– Dokąd się pan wybiera? – zapytał policjant.

– Chcę zobaczyć się z Katy.

– Lepiej nie. – Policjant podkręcił wąsa. – Są z nią jej rodzice. Przyglądał mi się, sprawdzając moją reakcję. Znowu szarpnął wąsy.

– Jej ojciec bardzo niepochlebnie się o panu wyraża powiedział.

– Z pewnością.

– Uważa, że to pańska sprawka.

– Po co bym to robił?

– Mówi pan o motywie?

– Nie mówię o celu ani korzyści. Sądzi pan, że chciałem ją zabić? Założył ręce na piersi i wzruszył ramionami.

– Wydaje mi się to możliwe.

– No to czemu zadzwoniłem po was, kiedy jeszcze żyła? zapytałem. – Zadałem sobie tyle trudu, żeby upozorować napad, prawda? Dlaczego więc jej nie zabiłem?

– Nie tak łatwo udusić człowieka. Może myślał pan, że ona nie żyje.

– Oczywiście zdaje pan sobie sprawę z tego, że to zupełny idiotyzm?

Otworzyły się drzwi i wszedł Pistillo. Obrzucił mnie ciężkim wzrokiem. Zamknąłem oczy i pomasowałem nasadę nosa kciukiem oraz palcem wskazującym. Agentowi towarzyszył jeden z policjantów, który przesłuchiwał mnie wcześniej. Dał znak swemu wąsatemu koledze. Ten wyglądał na zirytowanego, ale razem z nim opuścił pokój. Zostałem sam z Pistillo.

Z początku się nie odzywał. Krążył po pomieszczeniu, oglądając szklany słój z wacikami, szpatułki, pojemnik na toksyczne odpadki. W pomieszczeniach szpitalnych zazwyczaj unosi się woń środków antyseptycznych, lecz w tym wisiał gęsty opar wody kolońskiej. Nie wiedziałem, czy używał jej lekarz czy któryś z policjantów, ale widziałem, że Pistillo z obrzydzeniem kręci nosem. Ja zdążyłem się już przyzwyczaić do tego zapachu.

– Powiedz mi, co się stało – zażądał.

– Nie wyjaśnili ci tego twoi przyjaciele z policji?

– Chcę to usłyszeć z twoich własnych ust – rzekł Pistillo – zanim wpakują cię do pierdla.

– Muszę wiedzieć co z Katy. Przez sekundę czy dwie milczał.

– Przez kilka dni będą ją bolały mięśnie szyi i krtań, ale poza tym nic jej nie jest. Zamknąłem oczy i poczułem głęboką ulgę.

– Mów – zażądał Pistillo.

Zrelacjonowałem mu, co zaszło. Nie odzywał się, dopóki nie doszedłem do tego, jak Katy zawołała „John”.

– Domyślasz się, kto to może być? – zapytał.

– Możliwe.

– Słucham.

– Facet, który chodził ze mną do szkoły. Nazywa się John Asselta.

46
{"b":"101669","o":1}