46
Pistillo nie spuszczał ze mnie oka, wypatrując reakcji na tę niespodziewaną wiadomość. Ja jednak szybko doszedłem do siebie. Może teraz wszystko zaczynało nabierać sensu.
– Złapaliście mojego brata?
– Tak.
– I sprowadziliście go z powrotem do Stanów?
– Tak.
– A dlaczego nie pisały o tym gazety?
– Zrobiliśmy to po cichu – wyjaśnił Pistillo.
– Ponieważ baliście się, że McGuane się o tym dowie?
– Głównie z tego powodu.
– I z jakiego jeszcze? Pokręcił głową.
– Wciąż chciałeś dopaść McGuane'a – powiedziałem.
– Tak.
– A mój brat mógł go wydać.
– Mógł nam pomóc.
– A więc zawarliście z nim następną umowę.
– Raczej odnowiliśmy starą. Mgła zaczęła się rozwiewać.
– Objęliście go programem ochrony świadków? Pistillo skinął głową.
– Początkowo trzymaliśmy go w hotelu, pod strażą. Wiele informacji, jakie twój brat mógł nam przekazać, się zdezaktualizowało. Wciąż nadawał się na koronnego świadka – zapewne najważniejszego, jakim dysponowaliśmy – ale potrzebowaliśmy czasu. Nie mogliśmy w nieskończoność trzymać go w hotelu, a on nie chciał tam tkwić. Wynajął dobrego prawnika i zawarliśmy ugodę. Znaleźliśmy mu dom w Nowym Meksyku. Codziennie musiał meldować się jednemu z naszych agentów. Planowaliśmy wezwać go we właściwym czasie, żeby złożył zeznania. Gdyby złamał umowę, natychmiast znów wysunęlibyśmy przeciwko niemu wszystkie stare oskarżenia, włącznie z tym o zamordowanie Julie Miller.
– I co poszło nie tak?
– McGuane się o tym dowiedział.
– Skąd?
– Nie wiemy. Może był jakiś przeciek. Tak czy inaczej wysłał swoich goryli, żeby zabili twojego brata.
– Te dwa ciała w domu – powiedziałem.
– Tak.
– Kto ich zabił?
– Uważamy, że twój brat. Nie docenili go. Zabił ich i ponownie uciekł.
– A teraz znów chcecie go schwytać.
Błądził wzrokiem po zdjęciach na drzwiach lodówki.
– Tak.
– Tylko że ja nie wiem, gdzie on jest.
– Posłuchaj, może spieprzyliśmy to, jednak Ken musi wrócić. Damy mu ochronę, całodobową obstawę, bezpieczną melinę, cokolwiek zechce. To marchewka. Kijem jest wyrok skazujący, jeśli nie zechce współpracować.
– Czego ode mnie oczekujecie?
– W końcu się z tobą skontaktuje.
– Skąd ta pewność?
Westchnął i zapatrzył się w szklankę.
– Skąd ta pewność? – powtórzyłem.
– Ponieważ – odrzekł Pistillo – Ken już do ciebie dzwonił. Tona ołowiu przygniotła mi pierś.
– Dwukrotnie dzwoniono do twojego domu z Albuquerque, z budki telefonicznej znajdującej się w pobliżu miejsca zamieszkania twojego brata – ciągnął. – Pierwszy raz tydzień przed śmiercią tych dwóch goryli. Drugi zaraz potem.
Powinienem być zaszokowany, ale nie byłem. Może w końcu wszystkie elementy układanki zaczęły do siebie pasować, tylko nie podobał mi się ten obraz.
– Nic nie wiedziałeś o telefonach, prawda, Will?
Przełknąłem ślinę, myśląc o tym, kto, oprócz mnie, mógł odebrać te telefony – jeśli Ken rzeczywiście dzwonił. Sheila.
– Nie – powiedziałem. – Nic o nich nie wiedziałem. Pokiwał głową.
– Nie mieliśmy o tym pojęcia, kiedy się z tobą skontaktowaliśmy. Naturalnie założyliśmy, że to ty odebrałeś telefony.
Popatrzyłem na niego.
– A jaką rolę odegrała w tym wszystkim Sheila?
– Jej odciski palców znaleziono na miejscu zbrodni.
– Wiem o tym.
– Pozwól, że cię o coś zapytam, Will. Wiedzieliśmy, że brat do ciebie dzwonił i że twoja dziewczyna była w domu Kena w Nowym Meksyku. Do jakiego wniosku doszedłbyś na naszym miejscu?
– Pomyślałbym, że jestem w to zamieszany.
– Właśnie. Uznaliśmy, że Sheila była waszą łączniczką, a ty pomogłeś bratu uciec. Kiedy
Ken znikł, myśleliśmy, że oboje znacie miejsce jego pobytu.
– Teraz wiecie, że tak nie jest.
– Zgadza się.
– Co podejrzewacie?
– To samo co ty, Will – mówił cichym głosem, w którym słyszałem ubolewanie – że
Sheila Rogers cię wykorzystała.
– Pracowała dla McGuane'a i to ona powiedziała mu o twoim bracie. A kiedy zamach się nie powiódł, McGuane kazał ją zabić.
Sheila. Jej zdrada bardzo mnie zabolała. Gdybym jej bronił, nie uznał jej za zdrajczynię, wykazałbym karygodną głupotę. Musiałbym okazać się bardziej naiwny od Polyanny i mieć przyklejone do twarzy różowe okulary, żeby nie dostrzec prawdy.
– Mówię ci to wszystko, Will, ponieważ obawiam się, że możesz postąpić niemądrze.
– Na przykład powiadomić prasę.
– Tak, a także dlatego, że chcę, byś zrozumiał. Twój brat ma dwa wyjścia. Albo McGuane i
Duch znajdą go i zabiją, albo my go znajdziemy i ochronimy.
– Racja – przytaknąłem. – Tylko że wy, chłopcy, dotychczas spieprzyliście sprawę.
– Mimo to jesteśmy jego jedyną szansą – odparował. Nie sądzę, żeby McGuane poprzestał na twoim bracie. Na prawdę myślisz, że napad na Katy Miller był przypadkowy?
– Dla dobra was wszystkich powinieneś z nami współpracować.
Nie mogłem mu ufać. Wiedziałem o tym. Nikomu nie mogłem zaufać. Tego byłem pewien. Pistillo był szczególnie niebezpieczny. Przez jedenaście lat patrzył na zgnębioną twarz swojej siostry. To może zniszczyć człowieka. Znałem to uczucie graniczące z obsesją. Pistillo wyraźnie dał mi do zrozumienia, że nie cofnie się przed niczym, żeby dostać McGuane'a. Poświęcił mojego brata, wsadził mnie do więzienia, a przede wszystkim zniszczył moją rodzinę. Pomyślałem o siostrze, która uciekła do Seattle. Pomyślałem o mojej mamie, o jej promiennym uśmiechu, i zdałem sobie sprawę, że pozbawił go jej ten siedzący przede mną człowiek, który twierdził, że jest jedyną szansą mojego brata. To on zabił moją matkę, bo nikt nie przekona mnie, że jej choroba nie miała żadnego związku z tym, przez co przeszła, że jej układ odpornościowy nie był jeszcze jedną ofiarą tamtej straszliwej nocy. Teraz chciał, żebym mu pomógł.
Nie wiedziałem, ile z tego, co mi powiedział, było kłamstwem. Postanowiłem odwzajemnić mu się tym samym.
– Pomogę – obiecałem.
– Dobrze – rzekł. – Postaram się, żeby natychmiast wycofano wszystkie zarzuty przeciwko tobie.
Nie podziękowałem.
– Odwieziemy cię, jeśli chcesz.
Miałem ochotę odmówić, ale wolałem go w ten sposób nie ostrzegać. Chciał mnie zwieść, to świetnie, jak też to potrafię. Powiedziałem mu, że chętnie skorzystam. Kiedy wstałem, rzekł:
– Rozumiem, że wkrótce odbędzie się pogrzeb Sheili.
– Tak.
– Teraz, kiedy już nie ciążą na tobie zarzuty, możesz tam pojechać. Milczałem.
– Weźmiesz w nim udział? – zapytał.
– Nie wiem. – Tym razem nie minąłem się z prawdą.
47
Nie mogłem usiedzieć w domu, czekając nie wiadomo na co, więc rano poszedłem do pracy. To zabawne. Sądziłem, że będę do niczego, tymczasem stało się przeciwnie. Wchodząc do Covenant House… Mogę porównać to tylko z atletą, który przed wyjściem na arenę zakłada maskę na twarz. Te dzieci zasługują na największy wysiłek. Banał, oczywiście, ale zdołałem sam siebie przekonać na tyle, aby z zadowoleniem zabrać się do pracy.
Ludzie nadal przychodzili do mnie z kondolencjami. Duch Sheili unosił się wszędzie. Niewiele miejsc w tym budynku nie wiązało się z jej osobą. Jednak zdołałem sobie z tym poradzić. Nie mówię, że zapomniałem o tym, że już nie chciałem się dowiedzieć, gdzie przebywa mój brat, kto zabił Sheilę i co stało się z jej córką Carly. Pamiętałem o tym wszystkim. Tyle że niewiele mogłem zrobić. Zadzwoniłem do szpitala, do Katy, ale wciąż nie łączono żadnych rozmów z jej pokojem. Squares zlecił agencji detektywistycznej sprawdzenie nazwiska Donna White, pseudonimu Sheili, w komputerach linii lotniczych, ale na razie na nie nie natrafili. Tak więc czekałem.
Zgłosiłem się na nocny dyżur w furgonetce. Squares, któremu opowiedziałem o wszystkim, dołączył do mnie i razem znikliśmy w ciemnościach. Dzieci ulicy stały oświetlone niebieskawym światłem nocy. Ich twarze były gładkie, bez zmarszczek, młode. Widzisz dorosłego włóczęgę, kobietę z torbami, człowieka z wózkiem z supermarketu, kogoś śpiącego w kartonie lub żebrzącego z papierowym kubkiem i wiesz, że to bezdomni. Młodzi, którzy uciekli z domu i wpadli w szpony nałogu, alfonsów lub szaleństwa, lepiej się maskują. W ich przypadku trudno powiedzieć, czy są bezdomni, czy tylko się włóczą.