– Nie ma sprawy – powiedziałem.
– Uzgodniliśmy z twoją matką, że nigdy nie będę palił w domu.
Nie sprzeczałem się z nim. Splotłem dłonie i położyłem je na kolanach. Potem ruszyłem do natarcia.
– Mama wyznała mi coś przed śmiercią.
– Zerknął na mnie.
– Powiedziała, że Ken wciąż żyje.
Ojciec zdrętwiał, ale tylko na moment. Na jego ustach pojawił się smutny uśmiech.
– To przez lekarstwa, Will.
– Ja też tak myślałem – z początku.
– A teraz?
Wpatrywałem się w jego twarz, szukając śladu kłamstwa. Oczywiście, krążyły plotki. Ken nie był bogaty. Wielu zastanawiało się, skąd mój brat wziął pieniądze na to, żeby tak długo się ukrywać. Moim zdaniem po prostu ich nie miał i tamtej nocy on też zginął. Inni ludzie uważali, że moi rodzice wysyłali mu pieniądze.
Wzruszyłem ramionami.
– Zastanawiam się, dlaczego powiedziała to po tylu latach.
– To przez lekarstwa – powtórzył. – Była umierająca, Will.
Druga część odpowiedzi wydawała się zawierać tak wiele treści. Milczałem chwilę, a potem zapytałem:
– Sądzisz, że Ken żyje?
– Nie – odrzekł i odwrócił głowę.
– Czy mama coś ci mówiła?
– O twoim bracie?
– Tak.
– Mniej więcej to samo, co tobie.
– Że Ken żyje?
– Tak.
– Powiedziała coś jeszcze? Ojciec wzruszył ramionami.
– Że on nie zabił Julie. Mówiła, że wróciłby, ale najpierw musi coś załatwić.
– Co takiego?
– Nie wiedziała, co mówi, Will.
– Zapytałeś ją?
– Oczywiście. Po prostu majaczyła. Już mnie nie słyszała.
– Uspokoiłem ją, że wszystko będzie dobrze.
Znowu odwrócił głowę. Zastanawiałem się, czy pokazać mu fotografię Kena, ale postanowiłem tego nie robić. Chciałem dobrze to przemyśleć, zanim ruszymy tym tropem.
– Uspokoiłem ją, że wszystko będzie dobrze – powtórzył.
Przez rozsuwane szklane drzwi widziałem jeden z tych sześcianów z kolorowymi zdjęciami, spłowiałymi na słońcu. W pokoju nie było żadnych nowych zdjęć. W naszym domu czas zatrzymał się jedenaście lat temu jak zegar z tej starej piosenki, który stanął po śmierci dziadka.
– Zaraz wrócę – rzekł ojciec.
Patrzyłem, jak wstaje i odchodzi, aż wydawało mu się, że już nikt go nie widzi. Ja jednak dostrzegałem jego sylwetkę w ciemności. Opuścił głowę. Ramiona zaczęły mu drżeć. Chyba nigdy nie widziałem, żeby mój ojciec płakał. Teraz też nie chciałem na to patrzeć.
Odwróciłem się i przypomniałem sobie inną fotografię, którą spostrzegłem na górze: ukazującą moich rodziców na pokładzie statku, opalonych i szczęśliwych. Być może on również o niej myślał.
Kiedy obudziłem się późno w nocy, Sheili nie było w łóżku.
Usiadłem i zacząłem nasłuchiwać. Cisza. Przynajmniej w mieszkaniu. Słyszałem typowy o tak późnej porze cichy szum samochodów jadących ulicą, która biegła poniżej. Spojrzałem na drzwi łazienki. Nie paliło się w niej światło. W całym mieszkaniu było ciemno. Zamierzałem ją zawołać, lecz nie chciałem zakłócać panującej wokół ciszy. Wyślizgnąłem się z łóżka. Pod stopami poczułem grubą wykładzinę, często używaną w wieżowcach do tłumienia odgłosów z góry i z dołu.
Mieszkanie było nieduże, zaledwie dwupokojowe. Boso podszedłem do drzwi i zajrzałem do saloniku. Sheila siedziała na parapecie i spoglądała na ulicę. Spojrzałem na jej plecy, na łabędzią szyję, cudowne ramiona i na włosy spływające po ich białej skórze. Ten widok znów mnie poruszył. Nasz związek jeszcze nie wyszedł z fazy pierwszego zauroczenia, kiedy za każdym razem pragnie się przebiec przez park, żeby jak najszybciej zobaczyć ukochaną, i ściskania w dołku na jej widok.
Wcześniej tylko raz byłem zakochany. Bardzo dawno temu.
– Hej – powiedziałem.
Obróciła się, tylko trochę, ale to wystarczyło. Miała łzy na policzkach. Widziałem, jak spływają w blasku księżyca. Płakała cicho, bez szlochów, łkań czy choćby przeciągłych westchnień. Tylko roniąc łzy. Stałem w drzwiach i zastanawiałem się, co powinienem zrobić.
– Sheila?
Na naszej drugiej randce zademonstrowała sztuczkę karcianą. Kazała mi wybrać dwie karty i wepchnąć je w środek talii. Potem rzuciła całą talię na podłogę – oprócz tych dwóch wybranych przeze mnie kart. Uśmiechnęła się szeroko, pokazując mi je. Odpowiedziałem uśmiechem. To było… jak to określić? Pocieszne. Sheila była pocieszna. Lubiła sztuczki karciane, wiśniowy Cool – Aid i boys bandy. Śpiewała arie operowe, pożerała książki i płakała, oglądając mydlane opery. Potrafiła świetnie naśladować głosy Homera Simpsona i pana Burnsa, chociaż Smithers i Apu nie wychodzili jej już tak dobrze. Przede wszystkim lubiła tańczyć. Uwielbiała zamykać oczy, oprzeć głowę na moim ramieniu i poddać się rytmowi.
– Przepraszam, Will – powiedziała, nie odwracając głowy. Za co? – zdziwiłem się.
– Nie odrywała oczu od okna.
– Wracaj do łóżka. Przyjdę za kilka minut.
Chciałem zostać lub powiedzieć jej coś pocieszającego. Nie wiedziałem co. W tym momencie była nieosiągalna. Coś ją dręczyło. Nierozważny gest lub słowa mogły okazać się zbędne albo nawet szkodliwe. Przynajmniej tak sądziłem. Dlatego popełniłem ogromny błąd. Wróciłem do łóżka i czekałem.
Sheila nie przyszła.
3
Las Vegas, Nevada
Morty Meyer leżał na wznak na łóżku, pogrążony we śnie, kiedy ktoś przycisnął mu lufę do czoła.
– Zbudź się – powiedział głos.
Morty szeroko otworzył oczy. W sypialni było ciemno. Próbował unieść głowę, ale nie mógł. Zerknął w kierunku podświetlanej tarczy radiowego budzika, stojącego na nocnym stoliku. Zegara nie było. Teraz przypomniał sobie, że nie ma go już od lat. Od śmierci Leah. Od kiedy sprzedał tamten wielopokojowy apartament.
– Hej, ja jestem zgodliwy facet – powiedział Morty. Wszyscy o tym wiedzą.
– Wstawaj.
Mężczyzna zabrał broń. Morty podniósł głowę. Oczy oswoiły mu się już z ciemnością i dostrzegł maskę na jego twarzy. Przypomniał sobie nadawane przez radio odcinki Cienia, których słuchał jako dziecko.
– Czego chcesz?
– Potrzebuję twojej pomocy, Morty.
– Znamy się?
– Wstań.
Morty usłuchał. Spuścił nogi z łóżka. Kiedy się podniósł, zakręciło mu się w głowie. Zatoczył się. Pijacki szum w głowie powoli cichł, lecz kac już rósł w siłę jak nadciągający sztorm.
– Gdzie twoja torba medyczna? – spytał nocny gość.
Morty poczuł głęboką ulgę. A więc o to chodzi. Usiłował zlokalizować ranę, ale było zbyt ciemno.
– Ciebie mam połatać? – zapytał.
– Nie. Zostawiłem ją w piwnicy.
– Ją?
Morty sięgnął pod łóżko i wyciągnął skórzaną torbę medyczną. Była stara i sfatygowana. Złota, lśniąca tabliczka z jego inicjałami już dawno z niej znikła. Zamek się nie zapinał. Leah kupiła mu ją przed czterdziestu laty, kiedy skończył medycynę na Columbia University. Potem przez ponad trzydzieści lat był internistą. Wychowali z Leah trzech chłopców. Teraz tkwił, prawie siedemdziesięcioletni, w ciasnej norze, będąc niemal wszystkim winien pieniądze i przysługi.
Hazard. Oto zgubny nałóg Morty'ego. Przez całe lata był umiarkowanym hazardzistą. Zbratał się z groźnym demonem, lecz trzymał go na wodzy. W końcu jednak demon go dopadł. Zawsze tak jest. Niektórzy twierdzili, że główną przyczyną była śmierć Leah. Może to prawda. Kiedy umarła, nie miał już powodu, aby dalej walczyć. Pozwolił, żeby demon wbił w niego szpony i go zniszczył.
Stracił wszystko, włącznie z prawem wykonywania zawodu. Przeprowadził się na Zachodnie Wybrzeże, do tej nory. Grał prawie co noc. Jego synowie, wszyscy już dorośli i mający rodziny, przestali do niego dzwonić. Obwiniali go o śmierć matki. Mówili, że przez niego zestarzała się przedwcześnie. Pewnie mieli rację.
– Pospiesz się – powiedział mężczyzna.
– Dobrze.
Zeszli do piwnicy. Paliło się światło. W tym budynku, będącym jego gównianą nową siedzibą, kiedyś znajdowało się przedsiębiorstwo pogrzebowe. Morty wynajął mieszkanie na parterze. Dzięki temu mógł korzystać z piwnicy, w której kiedyś przechowywano i balsamowano ciała.