Trzeba pozbawić ich tych złudzeń.
Ból i strach wywołane niespodziewanym atakiem działają druzgocąco na psychikę. Zdolność do logicznego rozumowania – albo inteligencja, jeśli tak wolicie nazwać tę cechę wykształconą w toku ewolucji – znika. Pozostaje neandertalczyk, prymitywna istota, która chce tylko uniknąć cierpień.
Duch spojrzał na McGuane'a. Ten kiwnął głową. Duch cofnął się, ustępując mu miejsca.
– Zatrzymał się w Las Vegas – wyjaśnił McGuane. – To był poważny błąd. Odwiedził tam lekarza. Sprawdziliśmy, jakie rozmowy przeprowadzono z okolicznych automatów telefonicznych godzinę przed i po tej wizycie. Znaleźliśmy tylko jedną interesującą rozmowę. Z panem, panie Ford.
– Zadzwonił do pana. Żeby się upewnić, kazałem mojemu człowiekowi obserwować pańskie biuro. Wczoraj złożyli panu wizytę federalni. Tak więc widzi pan, wszystko się zgadza.
– Ken musiał mieć jakiegoś prawnika. Na pewno poszukał kogoś twardego, niezależnego i niepowiązanego ze mną. Pana.
– Przecież… – zaczął Joshua Ford.
McGuane powstrzymał go, unosząc rękę. Ford usłuchał i zamilkł. McGuane cofnął się, spojrzał na Ducha i powiedział:
– John.
Duch podszedł i bez wahania uderzył Forda tuż powyżej łokcia, o mało nie łamiąc mu ręki. Reszta krwi odpłynęła z twarzy prawnika.
– Jeśli będzie pan zaprzeczał lub udawał, że nie wie, o czym mówię – wyjaśnił McGuane – mój przyjaciel przestanie się z panem pieścić i weźmie się naprawdę do roboty. Rozumie pan? Ford zastanawiał się chwilę. Kiedy spojrzał mu w twarz, McGuane ze zdziwieniem zobaczył stanowczy wyraz jego oczu. Ford popatrzył na Ducha, a potem na McGuane' a.
– Idź do diabła! – prychnął.
Duch zerknął na McGuane'a. Podniósł brew, uśmiechnął się i powiedział:
– Odważny.
– John…
Duch nie zwrócił na to uwagi. Uderzył Forda pałką w twarz. Rozległ się głuchy trzask i głowa prawnika odskoczyła na bok. Krew trysnęła na dywan. Ford upadł i nie ruszał się. Duch przyszykował się do następnego ciosu – w kolano.
– Jeszcze jest przytomny? – zapytał McGuane. Duch powstrzymał cios. Pochylił się.
– Przytomny – potwierdził – ale ma nieregularny oddech. – Wyprostował się. – Jeszcze jeden cios i pan Ford stanie się przeszłością.
McGuane zastanowił się.
– Panie Ford?
Prawnik spojrzał na niego.
– Gdzie on jest?
Ford tylko pokręcił głową.
McGuane podszedł do monitora. Obrócił go tak, żeby Joshua Ford widział ekran. Cromwell siedział z nogą założoną na nogę, pijąc kawę. McGuane wskazał palcem na młodego prawnika. Duch ruchem głowy pokazał na ekran.
– Nosił ładne buty. Od Allen – Edmondsa?
Ford spróbował wstać. Podparł się rękami, lecz te ugięły się pod nim i upadł.
– Ile on ma lat? – zapytał McGuane. Ford nie odpowiedział. Duch uniósł pałkę.
– Pyta cię…
– Dwadzieścia dziewięć.
– Żonaty?
Ford skinął głową.
– Dzieci?
– Dwóch chłopców.
McGuane przez chwilę patrzył w ekran.
– Masz rację, John. To ładne buty. – Zwrócił się do Forda. – Powiedz mi, gdzie jest Ken, inaczej on umrze.
Duch ostrożnie odłożył metalową pałkę. Sięgnął do kieszeni i wyjął pętlę, używaną przez Thugów. Jej długa na dwanaście centymetrów i gruba na trzy rączka była zrobiona z mahoniu, ośmiokątna, z głębokimi wyżłobieniami, ułatwiającymi chwyt. Do obu jej końców była przymocowana pleciona linka z końskiego włosia.
– On nie ma z tym nic wspólnego – szepnął Ford.
– Posłuchaj mnie uważnie – rzekł McGuane – bo nie będę tego powtarzał. Ford czekał.
– My nigdy nie blefujemy – powiedział McGuane.
Duch uśmiechnął się. McGuane odczekał chwilę, nie odrywając oczu od Forda. Potem nacisnął przycisk interkomu.
– Tak, panie McGuane.
– Przyprowadź tu pana Cromwella.
– Tak, proszę pana.
Obaj patrzyli na monitor, gdy gruby ochroniarz stanął w drzwiach i skinął na Cromwella. Ten wyprostował się, odstawił kawę, wstał i wygładził marynarkę. Poszedł za ochroniarzem do drzwi. Ford obrócił głowę.
– Jesteś głupcem – orzekł McGuane.
Duch mocniej chwycił drewnianą rączkę i czekał.
Ochroniarz otworzył drzwi. Raymond Cromwell wszedł z przyszykowanym uśmiechem. Kiedy zobaczył krew i leżącego na podłodze szefa, zamarł z grymasem przerażenia na twarzy.
– Co do…?
Duch zaszedł go od tyłu i kopnięciem podbił mu nogi. Cromwell z jękiem opadł na kolana. Duch poruszał się wprawnie, zwinnie i bez wysiłku, jak w groteskowym balecie.
Zarzucił linkę przez głowę młodego adwokata. Kiedy owinęła się wokół szyi, gwałtownie szarpnął, jednocześnie wbijając mu kolano w plecy. Sznur wpił się w gładką skórę Cromwella. Duch przekręcił rączkę, odcinając dopływ krwi do mózgu. Cromwellowi oczy wyszły na wierzch. Szarpał rękami sznur. Duch nie puszczał.
– Przestańcie! – krzyknął Ford. – Powiem! Tamci nie odpowiedzieli.
Duch nie odrywał oczu od ofiary. Twarz Cromwella przybrała sinopurpurowy kolor.
– Powiedziałem…
Ford odwrócił się do McGuane'a. Ten stał spokojnie, z założonymi rękami. Ich spojrzenia spotkały się. W ciszy słychać było tylko okropne rzężenia wydobywające się z ust Cromwella.
– Proszę… – szepnął Ford.
Lecz McGuane tylko pokręcił głową i powtórzył swoje wcześniejsze słowa:
– My nigdy nie blefujemy.
Duch jeszcze mocniej przekręcił rączkę i nie puszczał.
41
Musiałem powiedzieć ojcu o taśmie z hipermarketu.
Squares wysadził mnie na przystanku autobusowym niedaleko Meadowlands. Nie miałem pojęcia, co myśleć o tym, co przed chwilą zobaczyłem. Gdzieś w pobliżu New Jersey Turnpike, patrząc na zrujnowane fabryki, mój mózg przełączył się na autopilota. Tylko dzięki temu mogłem nadal działać.
Ken rzeczywiście żył.
Widziałem go. Mieszkał w Nowym Meksyku pod nazwiskiem Owena Enfielda. Na moment wpadłem w ekstazę. A więc jest jeszcze szansa na odkupienie, ponowne spotkanie z bratem, może nawet – czy odważę się o tym myśleć? – naprawienie wszystkiego.
Potem jednak pomyślałem o Sheili.
Jej odciski palców znaleziono w domu mojego brata, razem z dwoma ciałami. Co Sheila tam robiła? Nie miałem pojęcia – a może po prostu nie chciałem spojrzeć prawdzie w oczy. Zdradziła mnie. W tych chwilach, kiedy mój mózg znowu mógł sprawnie działać, jedyne scenariusze, jakie przychodziły mi do głowy, nieodmiennie wiązały się ze zdradą, w takiej czy innej formie. A jeśli zbyt długo o tym myślałem, jeśli pozwoliłem sobie pogrążyć się we wspomnieniach: jak podkulała nogi, kiedy rozmawialiśmy na kanapie, jak odgarniała włosy, jakby stała pod wodospadem, jak uśmiechała się w tym frotowym szlafroku, kiedy wyszła spod prysznica, jak ubierała się na noc w moje za duże podkoszulki, jak mruczała mi do ucha w tańcu, jak zapierało mi dech, gdy spojrzała na mnie z drugiego końca pokoju – na myśl, że wszystko to było wyrafinowanym oszustwem…
Autopilot.
Tak więc brnąłem przez to z mozołem, myśląc tylko o jednym: zamknąć tę sprawę. Mój brat i ukochana opuścili mnie nagle, odeszli bez pożegnania. Wiedziałem, że nie zdołam się z tym pogodzić dopóty, dopóki nie poznam prawdy. Squares od początku ostrzegał mnie, że może mi się nie spodobać to, co odkryję. Możliwe jednak, że w końcu okaże się, iż to wszystko było konieczne. Może powinienem się zdobyć na odwagę. Może tym razem to ja uratuję Kena, a nie on mnie.
Tak więc skoncentruję się na jednym: Ken żyje i jest niewinny. Jeśli miałem co do tego jakieś wątpliwości, to Pistillo ostatecznie je rozwiał. Znowu zobaczę brata. A to… sam nie wiem: naprawi przeszłość, pozwoli matce spoczywać w spokoju, dowiedzie czegoś.
Tego dnia, ostatniego zwyczajowej żałoby po matce, ojca nie było w domu. Ciotka Selma kręciła się w kuchni. Powiedziała mi, że poszedł na spacer. Miała na sobie fartuch. Zastanawiałem się, skąd go wzięła. Czyżby przyniosła go ze sobą? Wydawało się, że nigdy nie widziałem jej bez fartucha. Patrzyłem, jak czyści zlew. Selma, cicha siostra Sunny, pracowała metodycznie. Przyjmowałem jej istnienie za pewnik. Selma po prostu… była. Należała do tych ludzi, którzy wiodą spokojne życie, jakby obawiali się zwrócić na siebie uwagę losu. Ona i wuj Murray nie mieli dzieci. Nie wiem dlaczego, chociaż kiedyś słyszałem, jak rodzice wspominali o poronieniu. Stałem i patrzyłem na nią, jakbym widział ją po raz pierwszy; oto jeszcze jedna istota ludzka starająca się jak najlepiej przeżyć każdy dzień.