Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

31

Squares wolał cicho wejść po schodach, niż ryzykować, że hałas jadącej windy zbudzi Wandę.

Właścicielem budynku było Yoga Squared Corporation. Squares z Wandą mieszkali dwa piętra nad studiem. Dochodziła trzecia w nocy. Squares rozsunął drzwi i wszedł do ciemnego pokoju. Światło ulicznych latarń ostrymi smugami przecinało mrok.

Wanda siedziała po ciemku na kanapie, ze skrzyżowanymi nogami.

– Cześć – powiedział bardzo cicho, jakby nie chciał kogoś zbudzić, chociaż byli sami w budynku.

– Chcesz, żebym przerwała? – zapytała. Squares pożałował, że zdjął ciemne okulary.

– Jestem naprawdę zmęczony, Wando. Daj mi się przespać kilka godzin.

– Nie.

– Co mam ci powiedzieć?

– Jestem dopiero w pierwszym trymestrze. Wystarczy, że połknę pigułkę. Dlatego chcę wiedzieć. Mam przerwać?

– Dlaczego to ode mnie zależy?

– Czekam.

– Sądziłem, że jesteś zagorzałą feministką, Wando. A co z kobiecym prawem wyboru?

– Nie wciskaj mi tego kitu. Squares wepchnął ręce do kieszeni.

– A co ty chcesz zrobić?

Wanda odwróciła głowę. Widział jej profil, długą szyję, dumną postawę. Kochał ją. Nigdy przedtem nikogo nie kochał i nikt jego nie kochał. Kiedy był bardzo mały, matka lubiła przypiekać go lokówką. W końcu przestała – miał wtedy dwa latka – nawiasem mówiąc, tego samego dnia, gdy jego ojciec pobił ją na śmierć i powiesił się w garderobie.

– Nosisz swoją przeszłość wypisaną na czole – powie działa Wanda. – Nie wszyscy mamy taki luksus.

– Nie wiem, o czym myślisz.

Żadne z nich nie zapaliło światła. Ich oczy przyzwyczaiły się do ciemności, która zacierała kontury, być może ułatwiając rozmowę. Wanda ciągnęła:

– Na zakończenie szkoły średniej wygłaszałam mowę pożegnalną w imieniu całej klasy.

– Wiem. Zamknęła oczy.

– Pozwól mi dokończyć, dobrze?

Squares skinieniem głowy dał jej znak, żeby mówiła dalej.

– Wychowałam się w bogatej dzielnicy przedmieścia. Mieszkało tam tylko kilka czarnych rodzin. W liceum byłam jedyną czarnoskórą dziewczyną z mojego rocznika, liczącego trzystu uczniów, i byłam prymuską. Mogłam wybrać sobie studia. Zdecydowałam się na Princeton.

Już o tym wiedział, ale jej nie przerywał.

– Kiedy się tam dostałam, odniosłam wrażenie, że się nie nadaję. Nie będę wchodziła w szczegóły, mówiła o braku poczucia własnej wartości i tak dalej. Przestałam jeść. Traciłam na wadze. Stałam się anorektyczką. Co zjadłam, to zwracałam. Po całych dniach robiłam przysiady. Schudłam trzydzieści pięć kilogramów, a mimo to, patrząc w lustro, nienawidziłam grubaski, którą w nim widziałam.

Squares podszedł bliżej. Miał ochotę wziąć ją za rękę. A jednak tego nie zrobił.

– Zagłodziłam się do tego stopnia, że musieli mnie hospitalizować. Zniszczyłam sobie narządy wewnętrzne. Wątrobę, serce – lekarze do tej pory nie wiedzą w jakim stopniu. Nie doszło do zapaści, ale już niewiele brakowało. W końcu wyszłam z tego – nie będę mówiła jak

– ale lekarze powiedzieli mi, że pewnie nigdy nie zajdę w ciążę. A gdyby nawet, to niemal na pewno nie donoszę dziecka.

Squares stał tuż przy niej.

– A co mówią teraz? – zapytał.

– Lekarka niczego mi nie obiecywała. – Wanda spojrzała na niego. – Nigdy w życiu tak się nie bałam.

Miał wrażenie, że pęka mu serce. Chciał usiąść przy niej i wziąć ją w ramiona. Jednak znów coś go powstrzymało. Nienawidził siebie za to.

– Jeśli miałoby to zagrozić twojemu zdrowiu… – zaczął.

– Ryzyko to moja sprawa. Próbował się uśmiechnąć.

– Wróciła zagorzała feministka.

– Kiedy powiedziałam, że się boję, nie mówiłam tylko o moim zdrowiu. Wiedział o tym.

– Squares?

– Tak.

Poprosiła prawie błagalnym tonem:

– Nie zamykaj się przede mną, dobrze?

Nie wiedział, jak powinien zareagować, więc ograniczył się do najprostszej odpowiedzi:

– To poważny krok.

– Wiem.

– Nie sądzę – rzekł powoli – żebym umiał sobie z tym poradzić.

– Kocham cię.

– Ja też cię kocham.

– Jesteś najsilniejszym człowiekiem, jakiego znam.

Squares pokręcił głową. Jakiś pijak na ulicy zaczął ryczeć piosenkę o miłości, która wyrasta wszędzie, gdzie stąpa Rosemary, o czym nie wie nikt poza nim. Wanda opuściła ręce i czekała.

– Może – podjął Squares – nie powinniśmy się na to decydować. Przez wzgląd na twoje zdrowie, jeśli nie z innych powodów.

Wanda patrzyła, jak odsuwa się i odchodzi. Zanim zdążyła coś powiedzieć, już go nie było. Wynająłem samochód w całodobowej wypożyczalni przy Trzydziestej Siódmej i pojechałem do komisariatu w Livingston. Nie byłem w tych rozbrzmiewających echem korytarzach od czasu wycieczki w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Tamtego słonecznego ranka nie pozwolono nam obejrzeć aresztu, w którym teraz znalazłem Katy, ponieważ wówczas, tak samo jak teraz, ktoś w nim siedział. Trudno wyobrazić sobie bardziej podniecającą dla pierwszoklasisty myśl od tej, że może jakiś wielki przestępca jest zamknięty kilka metrów od miejsca, w którym stoi.

Detektyw Tim Daniels powitał mnie zbyt silnym uściskiem ręki. Zauważyłem, że wyhodował sobie brzuszek. Przy każdym kroku pobrzękiwał kluczami lub kajdankami. Był tęższy niż kiedyś, lecz jego twarz pozostała gładka i czysta.

Wypełniłem kilka formularzy i oddano Katy pod moją opiekę. Przez tę godzinę do mojego przyjazdu wytrzeźwiała. Teraz nie było jej już do śmiechu. Zwiesiła głowę. Miała klasyczną minę ponurej nastolatki.

Ponownie podziękowałem Timowi. Katy nawet nie próbowała się uśmiechnąć lub mu pomachać. Ruszyliśmy do samochodu, ale kiedy wyszliśmy na dwór, złapała mnie za rękę.

– Przejdźmy się – powiedziała.

– Jest czwarta rano. Jestem zmęczony.

– Zwymiotuję, jeśli wsiądę do samochodu. Przystanąłem.

– Dlaczego przez telefon krzyczałaś o Idaho?

Katy już przechodziła przez Livingston Avenue. Poszedłem za nią. Przyspieszyła kroku, zmierzając do centrum. Dogoniłem ją.

– Twoi rodzice będą się niepokoić.

– Powiedziałam, że zostanę na noc u przyjaciółki. Wszystko w porządku.

– Wyjaśnisz mi, dlaczego piłaś do lustra?

– Katy szła dalej. Zaczęła głośniej oddychać.

– Chciało mi się pić.

– Uhm. A dlaczego wykrzykiwałaś o Idaho? Spojrzała na mnie, ale nie zwolniła kroku.

– Myślę, że wiesz. Złapałem ją za rękę.

– W co ty grasz?

– W nic z tobą nie gram, Will.

– No to o czym mówisz?

– Idaho, Will. Twoja Sheila Rogers pochodziła z Idaho, tak?

– Skąd o tym wiesz?

– Wyczytałam.

– W gazecie? Zachichotała.

– Naprawdę nie wiesz? Chwyciłem ją za ramiona.

– O czym ty mówisz?

– Gdzie Sheila studiowała? – zapytała.

– Nie wiem.

– Myślałam, że byliście szaleńczo zakochani.

– To skomplikowana sprawa.

– Założę się, że tak.

– Wciąż nie rozumiem, Katy.

– Sheila Rogers uczyła się w Haverton, Will. Z Julie. Mieszkały w tym samym akademiku.

Stałem oniemiały.

– To niemożliwe.

– Nie mogę uwierzyć, że nie wiedziałeś. Sheila nigdy ci nie mówiła? Przecząco pokręciłem głową.

– Jesteś pewna?

– Sheila Rogers z Mason w stanie Idaho. Studiowała na wydziale łączności. Wszystko jest w ulotce korporacji studenckiej. Znalazłam ją w starym kufrze w piwnicy.

– Nie rozumiem. Po tylu latach pamiętałaś jej nazwisko?

– Tak.

– Jak to możliwe? Chcesz powiedzieć, że pamiętasz nazwiska wszystkich koleżanek Julie?

– Nie.

– Czemu więc zapamiętałaś Sheilę Rogers?

– Ponieważ – powiedziała Katy – ona i Julie mieszkały w jednym pokoju.

39
{"b":"101669","o":1}