Trudno było patrzeć na to bezczynnie. Na szczęście, nie jestem wyjątkowo odważny czy agresywny. To trochę ułatwia sytuację.
Zobaczyłem, jak drzwi buicka się otwierają. Wydawało się, że samochód pochłania dziewczynę. Znikła, wessana przez ciemność. Chyba nigdy przedtem nie czułem się tak bezradny. Spojrzałem na Squaresa. Nie odrywał oczu od wozu. Buick odjechał wraz z dziewczyną, jakby nigdy nie istniała.
Squares podszedł do tej, która została. Ruszyłem za nim, trzymając się z tyłu. Dolna warga dziewczyny drżała, jakby powstrzymywała płacz, lecz spoglądała wyzywająco. Najchętniej wsadziłbym ją do furgonetki, w razie potrzeby używając siły. Nasza praca w ogromnym stopniu opiera się na samokontroli. Właśnie dlatego Squares jest w niej mistrzem. Zatrzymał się pół metra przed dziewczyną, przezornie nie naruszając jej przestrzeni.
– Cześć – powiedział.
– Spojrzała na niego i mruknęła:
– Cześć.
– Pomyślałem, że mogłabyś mi pomóc. – Squares przysunął się bliżej i wyjął z kieszeni zdjęcie. – Może ją widziałaś?
Dziewczyna nawet nie spojrzała na zdjęcie.
– Nikogo nie widziałam.
– Proszę – rzekł Squares z cholernie anielskim uśmiechem – nie jestem gliniarzem. Próbowała udawać twardą.
– Tak się domyśliłam – powiedziała. – Rozmawiałeś z Candi i innymi. Squares przysunął się jeszcze bliżej.
– My, to znaczy mój kolega i ja…
Słysząc to, pomachałem jej ręką i uśmiechnąłem się.
– …usiłujemy uratować tę dziewczynę. Teraz zaciekawiona, zmrużyła oczy.
– Uratować przed czym?
– Szukają jej pewni bardzo źli ludzie.
– Kto?
– Jej alfons. My pracujemy dla Covenant House. Słyszałaś o nas? Wzruszyła ramionami.
– To miejsce, gdzie można się zatrzymać – ciągnął Squares. – Nic szczególnego. Można tam wpaść i zjeść gorący posiłek, przespać się w ciepłym łóżku, skorzystać z telefonu, dostać czyste ubrania i tak dalej. W każdym razie ta dziewczyna – znów pokazał zwyczajne zdjęcie białej młodej dziewczyny z aparatem na zębach – ma na imię Angie. Zawsze podawaj imię. To zbliża.
– Była u nas. To naprawdę fajny dzieciak. Chodziła na kursy wieczorowe i znalazła pracę. Zmieniła swoje życie, wiesz?
Dziewczyna milczała. Squares wyciągnął rękę.
– Wszyscy nazywają mnie Squares – rzekł. Dziewczyna westchnęła, a potem podała mu swoją.
– Jestem Jeri.
– Miło mi cię poznać.
– Taak. Nie widziałam tej Angie i jestem trochę zajęta.
W tym momencie należało właściwie ocenić sytuację. Zaczniesz naciskać zbyt mocno, a stracisz dziewczynę na zawsze. Ukryje się w swojej norze i nigdy z niej nie wyjdzie. Wszystko, co byłeś w stanie zrobić, to zasiać ziarno. Przekonać ją, że jest jeszcze oaza, cicha przystań, bezpieczne miejsce, gdzie czeka na nią posiłek i pomoc. Wskazać miejsce, gdzie choć na jedną noc może się schronić i nie wychodzić na ulicę. Kiedy już tam się znajdzie, otoczyć ją bezgraniczną miłością. Jednak nie teraz. W tym momencie tylko byś ją przeraził. Skłonił do ucieczki.
I chociaż pękało ci przy tym serce, nic więcej nie mogłeś zrobić.
Mało kto potrafił przez dłuższy czas wykonywać tę robotę. A ci, którzy umieli i odnosili w niej szczególne sukcesy, byli… trochę stuknięci. Musieli być.
Squares zawahał się. Od kiedy go znałem, stosował tę sztuczkę z „zaginioną dziewczyną”. Widoczna na zdjęciu dziewczyna, prawdziwa Angie, umarła przed piętnastoma laty. Zamarzła na ulicy. Squares znalazł ją za pojemnikiem na śmieci. Na pogrzebie matka Angie dała mu tę fotografię. Chyba nigdy się z nią nie rozstawał.
– Dobra, dzięki. – Squares wyjął wizytówkę i podał Jeri. – Jeśli ją zobaczysz, dasz mi znać? Możesz dzwonić o każdej porze. Kiedy zechcesz.
Wzięła wizytówkę i obróciła ją w palcach.
– No, może…
Znowu chwila wahania. Potem Squares rzekł:
– Na razie.
– Taak.
Zrobiliśmy coś, co było najtrudniejsze: odeszliśmy.
Raquel tak naprawdę miał na imię Roscoe. A przynajmniej tak nam powiedział – a może powiedziała. Nigdy nie wiedziałem, czy zwracać się do Raquela jak do mężczyzny, czy kobiety. Pewnie powinienem go (czy też ją) o to zapytać.
Znaleźliśmy ze Squaresem samochód zaparkowany przed zamkniętą bramą dostawczą. Typowe miejsce do numerków na ulicy. Okna wozu były zaparowane, ale i tak trzymaliśmy się z daleka. Dobrze wiedzieliśmy, co się tam dzieje, i nie mieliśmy ochoty tego oglądać.
Po chwili otworzyły się drzwiczki samochodu i zobaczyliśmy Raquela. Jak już pewnie się domyślacie, Raquel jest transwestytą, stąd wątpliwości co do płci. O transseksualistach zazwyczaj mówi się w formie żeńskiej, ale z transwestytami nie jest to takie proste. Czasem stosuje się formę żeńską, lecz może to być odebrane jako przesadnie poprawne.
Chyba właśnie tak było w przypadku Raquela.
Wygramolił się z samochodu, sięgnął do torebki i wyjął aerozol do ust. Trzy psiknięcia, chwila namysłu i jeszcze trzy. Wóz odjechał. Raquel ruszył ku nam.
Wielu transwestytów zachwyca eteryczną urodą. Raquel się do nich nie zaliczał. Był czarnoskóry, miał metr osiemdziesiąt wzrostu i ważył co najmniej sto dwadzieścia kilo. Bicepsy były niczym balerony, pokryta zarostem twarz przypominała Homera Simpsona. Głos brzmiał tak piskliwie, że Michael Jackson wydawałby się przy nim ochrypłym brygadzistą dokerów.
Raquel twierdził, że ma dwadzieścia dziewięć lat, ale mówił tak już sześć lat temu, kiedy go poznałem. Pracował pięć dni w tygodniu, w słońcu i w deszczu, i miał swoją wierną klientelę. Gdyby chciał, mógłby porzucić ulicę i umawiać się na spotkania w mieszkaniu. Jednak podobało mu się na ulicy. Ludzie tego nie rozumieją. Tymczasem ulica bywa mroczna i niebezpieczna, ale również ekscytująca. Noc ma w sobie energię, elektryzuje. Na ulicy czujesz się kimś. Dla niektórych z naszych dzieciaków był to wybór między niskopłatną pracą a emocjami nocy. W przypadku, gdy nie widzisz przed sobą żadnej przyszłości, wybór jest oczywisty.
Raquel zauważył nas i zaczął dreptać w naszym kierunku. Nosił szpilki numer czterdzieści cztery. Zapewniam was, że nie było mu łatwo. Przystanął pod latarnią. Twarz miał zniszczoną, niczym skała nękana od stuleci sztormami. Nie znam historii jego życia. To nałogowy kłamca. Według jednej z jego opowieści karierę pierwszoligowego piłkarza przekreśliła kontuzja kolana. Innym razem mówił, że skończył studia z wyróżnieniem i otrzymał propozycję pozostania na uczelni. Według jeszcze innej wersji był weteranem wojny w Zatoce. Raquel uścisnął Squaresa na powitanie i cmoknął w policzek. Potem spojrzał na mnie.
– Świetnie wyglądasz, Słodki Willy – powiedział.
– O, dzięki, Raquel.
– Tak apetycznie, że mógłbym cię zjeść.
– Ciężko pracowałem – odparłem. – To dodaje mi uroku. Raquel objął mnie ramieniem.
– Mógłbym się zakochać w kimś takim jak ty.
– Pochlebiasz mi, Raquel.
– Taki mężczyzna mógłby wyciągnąć mnie z tego bagna.
– Jasne, ale pomyśl o tych wszystkich złamanych sercach, jakie byś zostawił. Raquel zachichotał.
– Masz rację.
Pokazałem mu zdjęcie Sheili, jedyne, jakim dysponowałem. Uświadomiłem sobie, że to dziwne. Oboje niespecjalnie lubiliśmy się fotografować, ale żeby mieć tylko jedno zdjęcie?
– Poznajesz ją? – zapytałem. Raquel obejrzał zdjęcie.
– To twoja kobieta – odparł. – Widziałem ją kiedyś w schronisku.
– Racja. A widziałeś ją gdzieś jeszcze?
– Nie. Czemu pytasz?
Nie miałem powodu, by kłamać.
– Uciekła. Szukam jej.
Raquel jeszcze raz zerknął na fotografię.
– Mogę ją zatrzymać?
Zrobiłem w biurze kilka kopii, więc mu ją dałem.
– Popytam – obiecał.
– Dzięki. Skinął głową.
– Raquel? – wtrącił się Squares. – Pamiętasz alfonsa, niejakiego Louisa Castmana? Twarz Raquela nagle straciła wszelki wyraz. Rozejrzał się na boki.
– Raquel? – ponaglił Squares.
– Muszę wracać do pracy. Obowiązki, rozumiesz. Zastąpiłem mu drogę. Spojrzał na mnie zniecierpliwiony.