Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– W pewnym stopniu. Jakoś sobie będę musiała poradzić, mam jeszcze pięć miesięcy na myślenie. A na razie duży debet na koncie.

– Masz jedno konto?

– No, jedno, a ile powinnam mieć?

– Dwa – odpowiedziała ze znawstwem Krysia finansistka. – Zakładasz konto w drugim banku i kiedy przychodzą honoraria przelewasz je z tego nowego banku do tego starego banku. Tylko trzeba uważać, żeby tym razem nie przewalić. Kartę masz?

– Miałam, ale ostatnio bankomat mi zeżarł.

– Ale bank oddaje…

– Nie przypuszczam, żeby tym razem oddał. Maszyna powiedziała: „Przykro mi, ale muszę zatrzymać twoją kartę, zgłoś się do swojego oddziału”.

– Rozumiem. I tam ci powiedzieli, że już za długo masz debet?

– Tak powiedzieli, niestety…

– No to koniecznie musisz założyć nowe konto. I nie w żadnym starym banku z takim socjalistycznym, od lat ugruntowanym przekonaniem, że jesteś ich własnością, tylko w którymś z dużych nowych. One są bardziej tolerancyjne. Ja stosuję tę metodę od roku plus kasa zapomogowo-pożyczkowa i jakoś leci. No, gdzie oni są, przecież już dobijamy.

– Są, są – powiedział Paweł, wskakując do samochodu. – Krysia, a ty pogodę na dzisiaj załatwiłaś? Bo na razie to cienko wygląda…

Do obowiązków kierownika produkcji, jak wiadomo, należy również załatwianie dobrej pogody na transmisje i zdjęcia. Krysia miała i to opanowane.

– Oczywiście – prychnęła. – Będzie ładnie. Trochę powieje na początku, żebyś miał ładne falki, a potem to już nawet tej czwórki nie będzie. Dwójeczka, góra trójka…

Rekordem świata Krysi była kiedyś pogoda przy pewnej transmisji w środku zimy, a dokładniej w drugie święto Bożego Narodzenia. Graliśmy na statku, przy Wałach Chrobrego, więc Maciek, który realizował wizję, potrzebował ładnych obrazków z Wałów, Trasy Zamkowej, Zamku i okolic. Niestety, zanosiło się na to, że nie będziemy mieli nic poza wnętrzami sterówki, maszyny i salonu kapitana. A w każdym razie żadnych plenerów. Od dwóch dni panowała typowa szczecińska pogoda, przy małym mroziku lało jak z cebra, wszystko zamarzało w oczach i było ohydnie. Krysia jedna nie podzielała naszych katastroficznych nastrojów.

– Będzie ładnie, mówię przecież.

W dniu transmisji nie wierzyliśmy własnym oczom. Nad Szczecinem świeciło wspaniałe słońce, nasze plenery nabrały blasku i urody. Tylko na nabrzeżu była ślizgawka, którą Krysia zlikwidowała w pół godziny, wyrywając miejskie służby porządkowe z zimowego snu. Maciek szalał z radości w wozie za konsoletą, operatorzy za kamerami. Mieliśmy piękny program, z cudownymi obrazkami!

Po transmisji poszliśmy do pana kapitana na kawę. Minęła nam godzina na tej kawie i miłych pogaduszkach.

Zeszliśmy ze statku – znowu lało, a świat zasnuwały ciężkie chmury.

No więc skoro Krysia mówi, że będzie ładnie, to będzie ładnie.

A jednak kuter Wojtyńskiego wydał się nam strasznie malutki, zwłaszcza kiedy wyobraziliśmy go sobie na środku morza…

Kiedy tylko znaleźliśmy się na pokładzie, odbił od kei. Zanim zeszliśmy na dół, gdzie nas zapraszał gościnny właściciel (nie stał przy sterze, niestety, ale postanowiłam, że go do tego namówię), Paweł nakręcił trochę obrazków z wyjścia w morze. Potem zaczęło nas trochę kiwać.

Zainstalowaliśmy się wygodnie w pomieszczeniu na dole, śmierdzącym ostro rybami, ale za to ciepłym i przytulnym. Dostaliśmy nawet kawy.

– Proszę pana – powiedziałam do ponurego Wojtyńskiego – ja się pcham na to morze, bo robię o panu reportaż, ale po co pan tam właściwie płynie? Przecież może pan się z nimi skontaktować przez radio…

– Ja, proszę pani – odpowiedział ponury Wojtyński i prawie się uśmiechnął – płynę, bo pani chciała zobaczyć te duńskie kutry.

– Żartuje pan!

– Nie, nie żartuję. Dla mnie to, że pani robi taki materiał jest bardzo ważne. Jeżeli ci idioci ze straży granicznej naprawdę będą chcieli aresztować Duńczyków albo zmusić ich do odpłynięcia, to ja chcę, żeby pani miała możliwość sfilmowania tego. Duńczycy to spokojni ludzie i mają z nami umowy. Nam ministerstwo jeszcze umów nie cofnęło oficjalnie, ja dostałem tylko jakiś dziwny faks w tej sprawie, a dla mnie faks nie jest dokumentem. Jak dostanę do ręki pismo, przestaniemy łowić. Natomiast dowiedziałem się ze źródeł nieoficjalnych, że jeżeli Duńczycy nie odpłyną, to o dwunastej w południe zostaną aresztowani.

– Rozumiem. A niech pan mi powie, czy te pańskie nieoficjalne źródła coś wiedzą na temat wylania dyrektora departamentu z ministerstwa?

– Wiedzą. Facet poleci, ponieważ powiedział dziennikarzom, że decyzja o odwołaniu naszych kutrów z łowiska – to, co dostałem faksem – podjęta została pochopnie.

– To znaczy przyznał, że ministerstwo zadziałało pod naciskiem tych protestujących rybaków? Bez względu na to, kto miał rację?

– To znaczy, że powiedział prawdę. No i wyleci. Dziś, jutro. Pani Wiktorio, czy pani dobrze się czuje?

– W zasadzie dobrze – zełgałam, bo jednak robiło mi się ciut słabo. – No, może troszkę… tutaj jest ten zapach…

I odjechałam. To znaczy zemdlałam regularnie, zupełnie jak wtedy na zdjęciach.

Kiedy się ocknęłam, wisieli nade mną wszyscy, to znaczy Wojtyński, Krysia, Paweł i Marek, z bardzo przerażonymi minami. Gdzieś za nimi mignęła mi jeszcze brodata gęba szypra. I to szyper był najprzytomniejszy.

– Odsuńcie się od pani – poradził. – Pani potrzeba świeżego powietrza. Najlepiej wyprowadzić panią stąd do sterówki. Jak sobie popatrzy na niebo i chmurki, to jej się zrobi lepiej.

– Ja strasznie przepraszam – jęknęłam, bo mi było głupio. – Mnie to zaraz przejdzie…

– Wicia, ty sobie jednak chlapnij kielicha, to dobrze robi – zakomenderowała Krysia, odzyskując stanowczość. – No, wstawaj. Pan kapitan mi tu da jakiś pojemniczek, zreanimujemy redaktorkę. Temu twojemu dziecku mała ilość alkoholu nie zaszkodzi, zresztą niech się wprawia.

Zauważyłam, że oczy Wojtyńskiego zrobiły się duże jak oczy tego psa w „Krzesiwie”, które widziałam, dzieckiem będąc, w teatrze Pleciuga. Nic jednak nie powiedział, wyciągnął z szafki szklaneczkę i butelkę koniaku.

– Krysiowego poproszę – zagrymasiłam, widząc, że mam wybór. Chorym się nie odmawia, więc Krysia nalała mi solidnego łyka.

– Dzidzia, ty się nie denerwuj, mamusia musi – powiedziała podając mi lekarstwo.

Wypiłam i zakąsiłam kawą.

– To może naprawdę wyjdźmy na powietrze – poprosiłam – może od razu coś sfilmujemy, pana kapitana przy sterze, potem nie będzie na to czasu.

Wyleźliśmy na górę. Ta Kryśka jest czarownicą i kiedyś, dawno temu, spalono by ją na stosie. Słońca wprawdzie nie było widać, ale zrobiło się całkiem jasno, chyba warstwa chmur była cienka. No i wiatr zdecydowanie się zmniejszył.

– Dwójeczka – cieszyła się Krysia. – Prawda, panie kapitanie? Góra dwójeczka!

Szyper potwierdził, ku radości naszej genialnej kierowniczki produkcji.

– Nie martw się, Wicia – powiedział Paweł. – Ja ci z tego zrobię dziesięć w skali Beauforta…

– Pawełku – poczułam się nagle w pracy – rób klimaty. Dziesiątki nie musisz, ósemka wystarczy. Panie Tymonie, my tak żartujemy, nie będziemy robić picu. Morze bezkresne, chmury, kilwater, pan za sterem, przyrządy, takie sprawy. Potem spotkamy Duńczyków i w zależności od rozwoju sytuacji nagramy sobie z panem armatorem setkę.

– Co nagramy? – spytał Wojtyński.

Wyjaśniłam. Kiwnął głową, że rozumie.

Staliśmy sobie na powietrzu świeżym i pachnącym, w miejscu osłoniętym nieco przez sterówkę od wiatru. Zaczynało mi się to wszystko podobać. Już mnie nie mdliło. Ależ człowiek jest zależny od własnego żołądka…

– Pani Wiko – zapytał cicho Wojtyński – pani jest w ciąży?

– Jestem – potwierdziłam. – Czwarty miesiąc. Ale niech pan się nie martwi. Już nie będę się wygłupiać. Naprawdę, wszystko jest w najlepszym porządku.

– I mąż panią tak puścił? Przepraszam, to nie moja sprawa…

– Może pan sobie darować przepraszanie. Mąż nic do gadania nie miał, bowiem męża nie mam. Ani też nikogo mężopodobnego. Nie ma o czym mówić.

29
{"b":"100445","o":1}