Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Przez cztery dni i cztery noce po kazaniu sir Johna, pomimo czerwcowej śnieżycy, która ograniczała widoczność i utrudniała wszystkim życie, zamarznięte morze nieustannie rozbrzmiewało hukiem wystrzałów. Każdy, kto znalazł tylko jakiś powód, by wyjść na lód – myśliwi, marynarze drążący w lodzie otwory przeciwpożarowe, posłańcy kursujący między statkami, cieśle testujący nowe sanie, marynarze wyprowadzający psa Neptuna na spacer – zabierał ze sobą broń i strzelał do wszystkiego, co się ruszało lub przypominało choćby w najmniejszym stopniu niedźwiedzia. Nikt nie zginął, ale trzech marynarzy trafiło do doktora McDonalda lub doktora Goodsira, którzy musieli wyciągać drobiny śrutu z ud, łydek i pośladków.

W środę grupa myśliwych, która przez kilka godzin na próżno szukała fok, przywiozła ze sobą ciało białego niedźwiedzia ułożone na dwóch, powiązanych ze sobą saniach oraz żywego niedźwiadka wielkości małego cielęcia.

Niektórzy marynarze domagali się głośno obiecanych wcześniej dziesięciu suwerenów, lecz nawet ci, którzy zabili zwierzę o milę na północ od statku – trzeba było ponad dwunastu strzałów z muszkietu i trzech ze strzelby, by je położyć – musieli przyznać, że niedźwiedź jest za mały i za chudy, a w dodatku to samica. Upolowali niedźwiedzicę, zostawili jednak przy życiu jej młode, które przyciągnęli ze sobą za saniami.

Sir John zszedł ze statku, by przyjrzeć się martwemu zwierzęciu, pochwalił marynarzy za zdobycie mięsa – choć nikt nie lubił gotowanego niedźwiedziego mięsa, a ta samica wyglądała na wyjątkowo chudą i żylastą – zauważył jednak, że nie jest to ów potwór, który zabił porucznika Gore’a. Wszyscy świadkowie jego śmierci, wyjaśniał sir John, byli pewni, że dzielny oficer w ostatnim akcie bohaterstwa strzelił w pierś bestii. Ta niedźwiedzica była wręcz podziurawiona kulami, nie miała jednak w piersi żadnej starej rany ani kuli z pistoletu. Sir John twierdził także, że właśnie ta kula pozwoli im wkrótce zidentyfikować ciało prawdziwego potwora.

Niektórzy marynarze chcieli zatrzymać niedźwiadka, który był już na tyle duży, że mógł żywić się mrożoną wołowiną, a nie mlekiem matki, inni zaś proponowali, by od razu go zabić i wypatroszyć. Idąc za radą sierżanta Bryanta, sir John kazał zostawić zwierzę przy życiu i uwiązać je na łańcuchu do pala wbitego w lód. To właśnie tego wieczora, w środę dziewiątego czerwca, sierżanci Bryant i Tozer, oraz mat Edward Couch i stary John Murray, jedyny żaglomistrz biorący jeszcze udział w wyprawie, poprosili o prywatną rozmowę z sir Johnem w jego kajucie.

– Zabieramy się do tego w zły sposób, sir Johnie – rzekł sierżant Bryant, przemawiający w imieniu całej grupy. – Mam na myśli polowanie na tego potwora.

– Jak to? – zdziwił się sir John.

Bryant wskazał ręką na zewnątrz, jakby nawiązywał do zabitej niedźwiedzicy, którą marynarze patroszyli właśnie na lodzie.

– Nasi ludzie nie są myśliwymi, sir Johnie. Na żadnym statku nie ma nikogo, kto mógłby się nazwać prawdziwym myśliwym. Ci z nas, którzy czasami polują na lądzie, zabijają głównie ptaki, a nie duże zwierzęta. Poradzilibyśmy sobie pewnie z jeleniami albo karibu, gdyby tylko zechciały się tutaj pojawić, ale biały niedźwiedź to potężny przeciwnik, sir Johnie. Udało nam się zabić ich już kilka, ale tylko dlatego, że mieliśmy przy tym dużo szczęścia. Czaszka niedźwiedzia jest tak gruba, że może zatrzymać kulę z muszkietu, a warstwa tłuszczu i mięśni na jego ciele chroni go niczym zbroja rycerska. Niedźwiedzie są tak silne, nawet te mniejsze sztuki, że nie zabije ich strzał prosto w brzuch ani płuca. Trudno trafić je w serce. Żeby zabić tę chudą samicę, nasi ludzie musieli strzelić do niej tuzin razy, i to z bliska, a i tak by uciekła, gdyby nie chciała ochronić swojego młodego.

– Cóż więc proponujecie, sierżancie?

– Pułapkę, sir Johnie.

– Pułapkę?

– Tak jak byśmy polowali na kaczkę, sir Johnie – wtrącił się sierżant Tozer, żołnierz piechoty morskiej z fioletowym znamieniem na białej twarzy. – Pan Murray ma pomysł, jak ją przygotować.

Sir John odwrócił się do starego żaglomistrza z Erebitsa.

– Wykorzystamy metalowe pręty, sir Johnie – wyjaśniał Murray. – Wygniemy je odpowiednio i połączymy ze sobą. W ten sposób zbudujemy szkielet pułapki, która będzie wyglądała jak namiot, tyle że nasze namioty mają kształt piramidy, a ten będzie długi i niski, z daszkiem, trochę jak stragan na targowisku.

Sir John uśmiechnął się.

– Czy nasz niedźwiedź nie zauważy straganu ustawionego na lodzie, panowie?

– Nie, sir Johnie. – Żaglomistrz pokręcił głową. – Każę pociąć płótno i pomalować je na biało jeszcze przed nocą, czy też tym półmrokiem, który nazywamy tu nocą. Ustawimy pułapkę na tle niskiego wału lodowego, tak że trudno ją będzie odróżnić od tła. Widać będzie tylko długą i wąską szczelinę strzelniczą. Pan Weekes wykorzysta drewno z rusztowania pogrzebowego i zrobi z niego ławki, które ustawimy w środki pułapki, żeby strzelcy nie marzli na lodzie.

– Ilu strzelców będzie w tej… pułapce na niedźwiedzia? – spytał si John.

– Sześciu – odparł sierżant Bryant. – Zmasowany ogień z pewnością powali tego potwora, tak jak powalił tysiące sługusów Napoleoni pod Waterloo.

– A jeśli ten niedźwiedź będzie miał lepszy węch niż Napoleon poc Waterloo? – spytał z uśmiechem sir John.

Marynarze zachichotali, a sierżant Tozer skinął głową i odpowiedział:

– Pomyśleliśmy o tym, sir. Wiatr wieje teraz przeważnie z północnego zachodu. Jeśli ustawimy pułapkę pod tym niskim grzbietem lodowym, gdzie spoczął biedny porucznik Gore, będziemy mieli sporo otwartej przestrzeni na północnym zachodzie. Prawie sto jardów strefy ostrzału. Całkiem prawdopodobne, że ta bestia będzie szła od strony wyższych wałów, pod wiatr. A kiedy już wejdzie nam pod lufy, nic jej nie uratuje.

Sir John zastanowił się nad tym.

– Będziemy jednak musieli odwołać wszystkich ludzi z lodu – powiedział Edward Couch. – Jeśli ciągle będzie się tam kręcić tylu marynarzy, którzy strzelają do każdego seraku i płatka śniegu, żaden szanujący się niedźwiedź nie podejdzie nawet na pięć mil do okrętu.

Sir John skinął głową.

– A co zwabi naszego niedźwiedzia w pole ostrzału? Myśleliście już o tym?

– Tak jest, sir – odrzekł sierżant Bryant, uśmiechając się szeroko. – Żaden drapieżnik nie oprze się zapachowi świeżego mięsa.

– Nie mamy świeżego mięsa – odrzekł sir John.

– To prawda – zgodził się z nim sierżant. – Ale mamy tego niedźwiadka. Kiedy już zbudujemy i ustawimy pułapkę, zabijemy go i zostawimy mięso na lodzie, jakieś dwadzieścia pięć jardów od stanowisk strzelniczych.

– Myślicie, że nasz potwór jest kanibalem? – zdziwił się sir John.

– Tak jest, sir Johnie – przytaknął sierżant Tozer. – Naszym zdaniem to stworzenie zje wszystko, co krwawi i pachnie świeżym mięsem. A kiedy już do nas przyjdzie, nafaszerujemy je ołowiem, każdy dostanie po dziesięć suwerenów, przeczekamy zimę i wrócimy triumfalnie do domu.

Sir John uśmiechnął się.

– Niech tak będzie – rzekł.

***

Po południu w piątek jedenastego czerwca sir John wyszedł z porucznikiem Le Vesconte’em na lód, by obejrzeć pułapkę na niedźwiedzia.

Obaj oficerowie musieli przyznać, że nawet z odległości trzydziestu stóp pułapka była praktycznie niewidoczna. Jej podłoga i tylna ściana zostały wbudowane w niski wał lodowy w miejscu, gdzie sir John wygłaszał mowę pogrzebową. Białe żagle zlewały się w jedno z ośnieżoną powierzchnią wału, a szczelinę strzelniczą przesłaniały rozwieszone w nieregularnych odstępach strzępy materiału. Żaglomistrz i rusznikarz przymocowali je jednak tak zmyślnie, że przybierający na sile wiatr w ogóle nimi nie poruszał.

Le Vesconte poprowadził sir Johna lodową ścieżką za wałem, później przez sam grzbiet i na tyły namiotu. W namiocie siedział sierżant Bryant z żołnierzami z Erebusa – kapralem Pearsonem oraz z szeregowcami Healeyem, Reedem, Hopcraftem i Pilkingtonem. Gdy do namiotu wszedł dowódca wyprawy, wszyscy zaczęli podnosić się z miejsc.

45
{"b":"102265","o":1}