Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– P-p-przyjdę p-p-później – wyjąkał sir John i odwrócił się.

Komandor sir John Franklin wyglądał na wstrząśniętego, nie potrafię jednak powiedzieć, czy ten szok wywołany był widokiem nagiej kobiety czy też czymś innym, co zobaczył w izbie chorych. Opuścił salę operacyjną bez słowa.

Chwilę później doktor McDonald przywołał mnie do siebie. Dziewczyna – młoda kobieta, jak zauważyłem, chociaż badania naukowe potwierdziły, że dzikuski osiągają dojrzałość znacznie wcześniej niż młode kobiety w cywilizowanych społeczeństwach – włożyła już z powrotem spodnie z foczej skóry i kurtkę. Doktor McDonald wyglądał na poruszonego, niemal wzburzonego, a kiedy spytałem go, w czym problem, gestem nakazał dziewczynie otworzyć usta. Potem podniósł lampkę i wypukłe lustro, które skupiało światło, a ja mogłem przekonać się osobiście, co go tak poruszyło.

Język Eskimoski został amputowany u samej nasady. Widziałem, że zostało go tyle – doktor McDonald zgodził się ze mną w tej kwestii – by mogła jeść i przełykać większość pokarmów, z pewnością jednak nie była w stanie artykułować bardziej złożonych dźwięków, jeśli język Eskimosów można nazwać złożonym pod jakimikolwiek względem. Blizny były stare. Do amputacji musiało dojść znacznie wcześniej.

Przyznaję, że cofnąłem się, przerażony. Kto zrobiłby coś podobnego dziecku – i dlaczego? Kiedy jednak użyłem słowa „amputacja”, doktor McDonald grzecznie mnie poprawił.

– Proszę przyjrzeć się temu ponownie, doktorze Goodsir – wyszeptał. – To nie są ślady amputacji, nawet wykonanej narzędziem tak prymitywnym, jak kamienny nóż. Język tej biednej dziewczyny został odgryziony, kiedy była jeszcze bardzo mała – i to tak blisko nasady, że bez wątpienia nie mogła zrobić tego sama.

Odsunąłem się o krok od kobiety.

– Czy ma jeszcze jakieś inne okaleczenia? – spytałem, używając z przyzwyczajenia łaciny. Czytałem kiedyś o barbarzyńskim rytuale praktykowanym na Czarnym Lądzie i wśród mahometan, zgodnie z którym tamtejsze kobiety podlegały okrutnemu obrzezaniu, będącemu parodią hebrajskiego zwyczaju stosowanego wśród mężczyzn.

– Nie, żadnych – odparł McDonald.

Wydawało mi się wtedy, że wiem już, co tak bardzo zszokowało sir Johna, kiedy jednak spytałem McDonalda, czy ten podzielił się tą informacją z naszym dowódcą, lekarz z Terroru zapewnił mnie, że nie wspominał o niej ani słowem. Sir John po prostu wszedł do izby, zobaczył nagą Eskimoskę i natychmiast wyszedł dziwnie poruszony. McDonald zaczął mi potem pokrótce relacjonować wyniki badań naszego jeńca, czy też gościa, przerwał nam jednak doktor Stanley.

W pierwszej chwili pomyślałem, że stary Eskimos umarł, byłem jednak w błędzie. Przyszedł po mnie marynarz, który wzywał mnie do sir Johna i innych komandorów, bym zdał przed nimi raport.

Widziałem, że sir John, komandor porucznik Fitzjames i komandor Crozier byli rozczarowani moją relacją z ostatnich chwil życia porucznika Gore’a, lecz choć zazwyczaj podobna okoliczność wielce by mnie zmartwiła, tego dnia – być może ze względu na ogromne zmęczenie oraz psychiczne zmiany, które mogły zajść w mym umyśle podczas wyprawy z porucznikiem Gore’em – ta reakcja moich przełożonych nie dotknęła mnie w żaden sposób.

Najpierw ponownie zdałem relację o stanie umierającego Eskimosa oraz o dziwnym okaleczeniu dziewczyny, to jest ojej brakującym języku. Trzejkomandorzy rozmawiali o tym przez chwilę między sobą, lecz jedyne pytanie padło z ust komandora Croziera:

– Czy wie pan, dlaczego ktoś mógłby jej to zrobić, doktorze Goodsir? – Nie mam pojęcia.

– Czy mogło tego dokonać jakieś zwierzę? – dopytywał się nadal komandor Crozier.

Zastanowiłem się przez chwilę. Wcześniej taka myśl nie przyszła mi do głowy.

– Być może – odrzekłem w końcu, choć trudno było mi sobie wyobrazić, że jakiś arktyczny drapieżnik mógł odgryźć dziecku język i zostawić je potem przy życiu. Z drugiej strony wszyscy wiedzieli, że Eskimosi hodowali dzikie psy. Widziałem to na własne oczy w zatoce Disko.

Potem nie pytano mnie już więcej o dwójkę Eskimosów.

Komandorzy wypytywali mnie o okoliczności śmierci porucznika Gore’a i o stworzenie, którego zabiło, powiedziałem im więc prawdę – że byłem wtedy zajęty ratowaniem życia eskimoskiego mężczyzny, który wyszedł z mgły i został postrzelony przez szeregowca Piłkingtona, i że widziałem tylko ostatnie chwile tajemniczej śmierci Grahama Gore’a. Wyjaśniłem, że w całym tym zamieszeniu, we mgle, pośród krzyków przerażenia, pomiędzy saniami ograniczającymi znacznie moje pole widzenia a poruszającymi się gwałtownie sylwetkami ludzi nie byłem nawet pewien tego, co zobaczyłem: a widziałem tylko wielki biały kształt ogarniający bezradnego oficera, błysk wystrzału z jego pistoletu, a potem mgłę, która znów wszystko zakryła.

– Jest pan jednak pewien, że to był biały niedźwiedź? – spytał komandor Fitzjames.

Zawahałem się.

– Jeśli to był niedźwiedź – przemówiłem w końcu – to mieliśmy do czynienie z niezwykle dużym okazem Ursus maritimus. Widziałem drapieżnika przypominającego niedźwiedzia – olbrzymie ciało i łapy, mała głowa, czarne oczy – lecz te szczegóły wcale nie były tak wyraźne, jak można by sądzić na podstawie mojej relacji. Pamiętam głównie to, że owo stworzenie pojawiło się jakby znikąd, po prostu wychynęło z lodu, i że było dwa razy wyższe od porucznika Gore’a. Wyglądało naprawdę przerażająco.

– Z pewnością – odrzekł sir John cierpko, niemal sarkastycznie, jak mi się wydawało. – Cóż by to mogło jednak być, panie Goodsir, jeśli nie niedźwiedź?

Zauważyłem, że sir John po raz kolejny zwraca się do mnie, nie używając przynależnego mi tytułu doktora. Mówił do mnie per „pan”, jak do zwykłego marynarza lub niewyszkolonego podoficera. Potrzebowałem dwóch lat, by uzmysłowić sobie, że podstarzały przywódca naszej ekspedycji, którego darzyłem tak wielkim szacunkiem, nie odwzajemnia tegoż szacunku w stosunku do zwykłego pomocnika lekarza.

– Nie wiem, sir Johnie – odpowiedziałem. – Chciałem wrócić do mojego pacjenta.

– Zdaje się, że interesował się pan swego czasu białymi niedźwiedziami, panie Goodsir – kontynuował sir John. – Dlaczego?

– Studiowałem anatomię, sir Johnie. Przed wyprawą marzyłem też o tym, by zostać przyrodnikiem.

– Już pan o tym nie marzy? – spytał komandor Crozier ze swym śpiewnym akcentem.

Wzruszyłem ramionami.

– Przekonałem się, że nie mam predyspozycji do pracy w terenie.

– Przeprowadzał pan jednak sekcję kilku białych niedźwiedzi, które za strzeliliśmy tutaj i na wyspie Beechey – nie poddawał się sir John. – Badał pan ich szkielety i muskulaturę. Obserwował pan ich zachowania na lodzie, jak my wszyscy.

– Tak jest, sir Johnie.

– Czy uważa pan, że obrażenia, których doznał porucznik Gore, mogły być dziełem takiego właśnie zwierzęcia?

Zawahałem się na sekundę. Zbadałem dokładnie ciało biednego Grahama Gore’a, nim załadowaliśmy je na sanie i wyruszyliśmy w tę koszmarną drogę powrotną przez pak.

– Tak, sir Johnie – odrzekłem w końcu. – Niedźwiedź polarny zamieszkujący te regiony to, o ile nam wiadomo, największy drapieżnik na Ziemi. Może ważyć o połowę więcej i być o trzy stopy dłuższy od niedźwiedzia grizzly, największego i najgroźniejszego niedźwiedzia Ameryki Północnej. To potężne zwierzę, które bez trudu mogłoby zmiażdżyć klatkę piersiową człowieka i złamać mu kręgosłup, do czego doszło u biednego porucznika Gore ‘a. Co więcej, niedźwiedź polarny to jedyny drapieżnik, który podchodzi ludzi i traktuje ich jak wszystkie inne ofiary.

Komandor Fitzjames odchrząknął.

– Doktorze Goodsir – przemówił łagodnym tonem – widziałem niegdyś w Indiach tygrysa, który według tamtejszych mieszkańców zjadł dwanaście osób, nim go uśmiercono.

40
{"b":"102265","o":1}