Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Oprócz mnie – stwierdził sucho Gusiew. – Żaden normalny złodziej nie weźmie na siebie gwałtu nieletniej i podwójnej mokrej. Zresztą, nie masz teraz u siebie żywego złodzieja. Z pewnością zapomniałeś nawet, jak oni wyglądają. A Gusiew, porządny chłop z jajami, podpisze się pod wszystkim, co będzie potrzebne, prawda?

– Co ma do tego gwałt? Sprawa gwałtu jest zamknięta, wiadomo, kto zrobił. Pasza, przecież to twoja działka! Wystawię ci zamówienie ze wsteczną datą. Świadków też będziesz miał takich, jak należy.

– Wiesz, podpułkowniku… – odezwał się Gusiew niezbyt głośno. – Ja nie mam zbyt wysokiego zdania ani o sobie, ani o tobie, ale akurat w takich chwilach nie mogę się powstrzymać od zapytania samego siebie: dlaczego nam obu jeszcze skrzydełka nie powyrastały? Nad twoją głową co, aureola przypadkiem jeszcze się nie pojawiła? Booooże! Wśród jakich potworów i zboczeńców żyć nam przyszło! To po prostu nie do pomyślenia!

– No to jak, bierzesz? – zapytał Łarionow ze źle skrywaną nadzieją w głosie.

– Oprócz twoich ludzi nikt tego Muraszkina nie widział? – zainteresował się rzeczowo Gusiew.

– A skądże, jak opróżnił magazynek, to z miejsca się nie ruszył. Miotał się z kąta w kąt i coś tam mamrotał do siebie. Grupa podjechała dosłownie po trzech minutach. Wyprowadzili go po cichutku… Nawet jeżeli ktoś na podwórku zauważył, że grupa zwiększyła liczebność o jednego człowieka, to sam wiesz, menty są jak Chińczycy – wszyscy do siebie podobni. A w szpitalu mam zblatowanych ludzi, tam wszystko załatwiono legalnie.

– Do teścia, co? – przypomniał sobie Gusiew.

– No.

– Dobra – westchnął brakarz. – Zajdę za pół godziny. Szykuj zamówienie i eskortę. Jak dasz tego wąsatego lejtnanta, będę ci osobiście zobowiązany. No i stawiasz butelkę.

– Choćby skrzynkę! – radośnie ryknął Łarionow.

– Znaczy, w łapę jednak bierzesz! – ucieszył się Gusiew.

– Skąd takie przypuszczenie?

– Ha! A ty skąd masz forsę na skrzynkę wódy, podpułkowniku?

– Powinieneś wiedzieć, że w zeszłym miesiącu była kolejna regulacja uposażeń i dostaliśmy podwyżkę. A zresztą ja dla porządnego człowieka – stwierdził stanowczo Łarionow – ostatnią koszulę z grzbietu zdejmę!

– Czyli ja jestem ten porządny? – zdumiał się Gusiew.

– Oczywiście – przytaknął Łarionow. – A jak się zjawisz za dwadzieścia minut, to cię jeszcze wycałuję.

– Obejdzie się. Znaczy, za pół godziny.

– No, Paszka… pomogłeś! Dziękuję!

– Na razie jeszcze nie ma za co – odpowiedział Gusiew i przerwał połączenie.

Przez jakiś czas jeszcze stał pośrodku kuchni, przekładając słuchawkę z ręki do ręki i zastanawiając się, jak narzuconą mu przez Łarionowa sfingowaną wybrakówkę przeprowadzić przez dokumentację Centralnego Oddziału ASB. Z formalnego punktu widzenia starszy pełnomocnik Agencji Społecznego Bezpieczeństwa Paweł Gusiew istniał tylko de iure. Defacto powinien był regularnie meldować się na instruktażu, a potem iść na cztery wiatry, zamiast zajmować się robotą. Przewodnik, który w ciągu miesiąca stracił dwóch ze swojej trójki. I jednocześnie stracił resztki zaufania w wydziale… Ze wszystkich stron otaczały go wyłącznie wrogość i strach. Co prawda nic z tego nie było mu pierwszyzną. Jak do tej pory zawsze towarzyszyły mu dwa uczucia. On się bał i jego się bano. On nienawidził i jego nienawidzono. Obydwie strony zwykle umiejętnie te uczucia ukrywały. Gusiew się kontrolował – bo wiedział, że może zabić. Wszyscy pozostali uważali – bo wiedzieli: w istocie, może.

Gusiew był normalnym człowiekiem tylko w obrębie trójki, która odeszła już w niebyt. Miał szczęście do pomocników. Atmosfery, jaka zrodziła się w drużynie, nie można było raczej nazywać wzajemnym zrozumieniem. Ale zaufanie, gotowość do osłony pleców towarzysza, a niekiedy do zasłonięcia go własną piersią – te uczucia ożywiały trójkę nie raz i nie dwa. Wychodząca na miasto trójka Gusiewa przekształcała się w jeden organizm.

Był to zespół nie do pokonania. I przetrwałby bardzo długo, gdyby dwaj spośród trzech jego członków sami nie zostali wybrakowani.

ROZDZIAŁ DRUGI

W tym krył się sekret niesłychanej i nie mającej w historii świata odpowiednika uczciwości ludności Wołoszczyzny w połowie XV wieku. Po tym, jak tysiące złodziejów skonały na palach albo spłonęły w ogniach stosów na miejskich placach, nie znaleźli się nowi amatorzy cudzej własności, którzy chcieliby wypróbować swoje szczęście.

Tego roku wrzesień był suchy i chłodny. Najlepsza pogoda dla brakarzy na służbę chętnie wdziewających odzież z grubszej tkaniny i luźnego, nawet nieco workowatego kroju, która nie zdradzała zewnętrznie ich profesji. Latem Gusiewa bardzo drażniła konieczność mazania twarzy specjalnymi kremami i wdziewania higroskopijnej, przeciwpotnej bielizny. Gdyby nie to, po prostu skonałby, zakuty w zbawczy, ale absolutnie nieprzenikliwy pancerz. A teraz czuł się po prostu wspaniale. Lekka, ale mocna skórzana kurtka z połami do połowy bioder z powodzeniem maskowała całe pół puda [4] żelastwa i masy plastycznej, które na sobie dźwigał.

Ale i tak został rozpoznany na stacji metra. Przystanął, żeby kupić papierosy i obok zatrzymał się „Sobol” z emblematem Służby Dostawczej na drzwiach.

– Kolego, nie potrzebujecie pomocy? – zapytał chłopak w białej kurtce opuściwszy szybę.

Gusiew rzucił mu mroczne spojrzenie przez ramię i ponownie zwrócił się do okienka kiosku z papierosami. Już wyciągnął papierosy, ale w tej chwili tylne drzwi kiosku otworzyły się i wewnątrz mignął ktoś, kogo Gusiew, sądząc z wyrazu jego twarzy, uznał za właściciela kiosku. Przyjrzał mu się, westchnął, wymamrotał: „zechciej wybaczyć, nie kupuję od obcych” i ciężko podreptał do sąsiedniej budki. Mimo zupełnie przyzwoitego nastroju, chodzić dziś było mu jakoś ciężko.

„Sobol” jednak nie odjeżdżał. Wziąwszy papierosy, Gusiew podszedł do furgonetki.

– Coście tam mówili o pomocy? – zapytał ponuro. – O co chodzi?

– Pomoc Narkologiczna, oczywiście. Chcesz maleńki zastrzyk? Będziesz jak nowo narodzony. Od razu widać, że czujesz jakiś… eee… dyskomfort psychiczny.

– Ależ macie oko! – stwierdził z zachwytem Gusiew.

– Taka praca, kolego. No, dalejże, właź.

– Nieee… dziękuję – wymamrotał Gusiew. Narkolog mu się nawet spodobał – chłopak miał milą, szczerą twarz i zaraźliwy uśmiech. Ale sympatia to za mało, żeby asbek pozwolił mu się kłuć igiełkami.

– Idziesz na obchód, prawda? No to pozwólcie, że poprawimy wam zdrowie. Jeżeli was wypuszczę z rąk, popełnię grzech przeciwko etyce zawodowej.

– Po czym mnie poznałeś? – zapytał Gusiew, bez powodzenia usiłując znaleźć w swoim wyglądzie jakiś charakterystyczny, krzyczący szczegół.

– Po prostu masz bardzo specyficzną motorykę. Teraz oczywiście jest przytłumiona – następstwo intoksykacji. Ale mimo wszystko – jak się wie, czego szukać, to widać.

– Studiujesz psychiatrię? – domyślił się Gusiew.

– Odgadłeś. Przecież nie będę przez całe życie pijaczków po domach rozwoził. Dostawa – to tak, dla pieniędzy. Więc zapraszam na nasze gościnne łono.

– Nieee…

– Dlaczego?!

– Strach człowieka bierze.

– Tfu! Zechciej zrozumieć, za pięć minut wam ulży. A po kwadransiku, będziesz jak nowy.

– Ale ja na kacu zawsze mam stracha – przyznał się Gusiew. – Boję się samochodów, nisko latających gołębi i lekarzy morderców.

Z kabiny doleciał zdławiony chichot – kierowca podsłuchiwał. Narkolog zmierzył Gusiewa spojrzeniem, które lekarze rezerwują dla nieposłusznych dzieci.

– Można by was wziąć za temat pracy doktorskiej – stwierdził. – Szczególnie, gdy mowa o tych nisko latających gołębiach… Nie chcesz zastrzyku, zmieszam ci miksturkę. Ale na efekt trzeba będzie poczekać nieco dłużej. Posłuchaj, może chociaż zmierzę ci ciśnienie?

вернуться

[4]Pud – rosyjska tradycyjna miara wagi – 16,38 kg

8
{"b":"102786","o":1}