ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
…tragiczna i okrutna postać prawdziwego Drakuli, księcia Vlada III, nie powinna się zatrzeć w ludzkiej pamięci. Przecież cała jego historia jest jaskrawym przykładem na to, do jakich przestępstw przeciwko ludzkości prowadzi postępowanie zgodne ze znaną i w naszych czasach dewizą: „Cel uświęca środki”.
Człowiek o ksywie Pismak pojawił się w Moskwie nagle, jakby wyłonił się spod ziemi. Na długo przed pojawieniem się Wybrakówki nieraz zatrzymywali go milicjanci i za każdym razem puszczali, zgrzytając zębami. I to uwzględniając fakt, że zapytany o zawód Pismak zawsze odpowiadał szczerze: „Jestem złodziejem w swoim prawie” [12]. Wraz z nadejściem nowej epoki i pojawieniem się realnej możliwości natychmiastowego dostania kuli w łeb za takie odzywki, Pismak rozpłynął się w powietrzu. Szukali go długo i bezowocnie, a potem machnęli ręką, na podstawie słusznego przypuszczenia, że łajdak opuścił kraj w poszukiwaniu państw bardziej demokratycznych, gdzie z takimi jak on certowano się przy pojmaniu i żadną miarą ich nie deportowano do ojczyzny, jęczącej pod butem faszystowskiej dyktatury.
Ale nagle do nudzącego się przeraźliwie z braku zajęcia pewnego oficera milicji dotarły słuchy, że Pismak ladą dzień nawiedzi stolicę. Kapitan momentalnie zagryzł uzdę i zaczął grzebać ziemię kopytem. Podsumowując, informator wskazał dokładny czas i konkretne miejsce, w którym będzie można Pismaka wybrakować. Operacyjny pojawił się w ASB osobiście i Gusiew natychmiast zauważył, że dawno już nie widział tak zadowolonego z siebie i szczęśliwego człowieka.
Grzech takiego rozczarować.
– Ty masz dwójkę, to idź ty – polecił szef Gusiewowi. – Typ jest cwany i lepiej go przedwcześnie nie płoszyć. A z ulicy będą was ubezpieczać.
– Przy okazji sobie podjemy – nie wytrzymał Gusiew. Pismaka należało brać w restauracji, gdzie miał spotkanie w interesach. – Co to za ksywa – Pismak? Pisiak? Pijak? Jebak?
– Takie ma nazwisko – Pipija – powiedział kapitan, spoglądając z wrogością na Gusiewa. Gusiew od razu mu się nie spodobał – za mało wykazywał entuzjazmu, zważywszy na honor, jaki miał go spotkać.
Gusiew obrócił w palcach fotografię Pismaka, który wyglądał na niej jak absolutnie przeciętny Rosjanin i rzucił ją na stół. Pożytku z niej zbyt wielkiego nie było, bo Pismak z pewnością zmienił swój wygląd.
– Gotów jestem się założyć, że dopóki ten zboczek nie kupił sobie tytułu złodzieja, był najpewniej tylko Pipusiem – oznajmił.
– Skąd znacie szczegóły? – najeżył się kapitan.
– Powiedzmy, że mam nosa. Widziałem już całe stada takich szakali. Nawet ci się nie śniło, ilu ich rozchodowałem.
– Dobra, Pe, nie zalewaj – obciął go szef. – Nikogo nie rozchodowałeś. Co o nas sobie ludzie pomyślą…
– No co? – uniósł się Gusiew.
– To tylko taka figura stylistyczna – zapewnił szef kapitana.
– Wy, tego… – milicjant pogroził Gusiewowi palcem. – Wy, towarzyszu starszy pełnomocniku, nie próbujcie tylko zaczynać rozróby w miejscu publicznym.
– No, jakżeby inaczej, porządek społeczny najważniejsza rzecz – kiwnął głową Gusiew. – Kolego, pozbądźcie się niepokoju. Głowę położę, ale wrzasków i krwi nie będzie!
– Lepiej, żeby nie było – mruknął kapitan z pogróżką w głosie.
– A czemu miałaby wybuchnąć jakaś wrzawa? – niewinnym tonem spytał Gusiew. – Sytuacja jest cicha i spokojna. No, spróbujcie to sobie tylko wyobrazić, zachodzi dwóch durniów do knajpy. Podchodzą do tego Pismaka, który ma przy sobie ze dwóch ochroniarzy. I oczywiście żadnych przyjaciół przy otaczających go stolikach. Z przeciwnych końców sali nikt nie obserwuje podejrzanego rejonu, jak to się zwykle robi w takich wypadkach, żeby mieć dobre pole ostrzału i w razie czego podziurawić durniom dupska. Po cholerę panu Pismakowi takie zabezpieczenia? Kogo miałby się bać? Brakarzy? Więc nasi durnie podchodzą, wyciągają igielniki… Pismak radośnie się uśmiecha i z własnej inicjatywy wyciąga kopyta. Ochroniarze nieboszczyka z entuzjazmem biją brawa. Partner nieboszczyka w interesach sięga po komórę i dzwoni do państwowego przedsiębiorstwa pogrzebowego „Świetlana Przyszłość”, żeby zamówić wieńce. Wszystko to bardzo proste, kolego. Jak zawsze.
– Nie rozumiem waszego poczucia humoru – warknął operacyjny. – Koniec końców to wasza robota.
– Aha. We dwóch na przynajmniej czterech. Z igielnikiem na pistolety. Wiecie, robię to niemal codziennie. Dobrze choć, że zrobiło się chłodniej…
Milicjant nagle się uspokoił.
– Kolego, przestańcie udawać Greka – poprosił. – Po pierwsze, będzie ich trzech. Czwarty nie kiwnie palcem, to nasz człowiek. Powiedzmy, że niejawny współpracownik. Po drugie, przestępcy i kryminaliści to z definicji klientela ASB. Nasza sprawa, to nadać wam robotę, a reszta to już wasza rzecz. My zwabiliśmy Pismaka w konkretne miejsce, ryzykując przy okazji życiem informatora. Co więcej, posadziliśmy informatora z Pismakiem przy jednym stole. Nie będzie mógł zbyt długo przeciągać rozmowy. Powinniście wejść w przeciągu najwyżej pięciu minut i zneutralizować klienta, zanim się zorientuje, że został wystawiony.
– To znaczy, że wziąć go przy wejściu do restauracji nie zdążymy, a przy wyjściu będzie za późno – uściślił szef. – Zrozumiałeś?
– I w ogóle nie ja wymyśliłem „Zarządzenie 102” – wtrącił milicjant. Zrobiło mu się chyba trochę wstyd z tego powodu, że przeciwko doświadczonym bandytom wysyła dwóch czajników wiążąc ich jeszcze poleceniami, żeby nie straszyli porządnych obywateli. I uznał, że to go jakoś usprawiedliwia.
– Niechże mi kto powie, dlaczego rozpuszczono jednostkę naszych snajperów? – westchnął Gusiew. – Wsadziliby draniowi igiełkę w ucho z najbliższego dachu, i byłoby po zawodach.
– Pe, po co nam teraz snajperzy? Darmozjadów chciałbyś trzymać?
– Oczywiście, że nie, skoro mamy frajera Gusiewa gotowego na wszystko… No dobra, cieszmy się choć ze sprzyjającej pogody. Szefie, niech pan wyda polecenie, żeby księgowość sypnęła trochę pieniążków. Potrzebne będą jakieś dwa przyzwoite garnitury, krawaty, porządne buty… I dwa drogie płaszcze. Co zostanie, zdamy do magazynu. Aha?
Niewiele brakowało, a szef by Gusiewowi odpowiedział, a z wyrazu jego twarzy można było łatwo wyczytać, jaka byłaby odpowiedź. Gusiew jednak go uprzedził, zwracając się do martwiejącego milicjanta.
– A co się tyczy porządku publicznego – powiedział – to już będzie zależeć od sytuacji. Zechciejcie wybaczyć, ale żadnych gwarancji dać nie mogę. Postaramy się go uprzedzić, daję słowo, że się postaramy. Ale sami wiecie, jak szybko może zwęszyć niebezpieczeństwo bandyta, który tyle lat żyje poza prawem. Nie możemy nawet postawić „karawanu” koło tej knajpy. A czekać nie możemy w samochodzie obok, tylko w bramie po drugiej stronie ulicy. Która to pozycja też nie należy do wymarzonych. Dobrze będzie, jak znajdziemy jakiś zakładzik albo firmę, ale jak wokół będą same domy mieszkalne? Babcie rencistki są bardzo czujne, wezwą po cichutku milicję, a ta owszem, szybko się zjawi. I co, idzie sobie Pismak, rozgląda się uważnie…
– Nic lepszego nie możemy wam zaproponować. On naprawdę zjawił się znikąd. Zadzwonił do naszego człowieka, poprosił o spotkanie, ale o celu spotkania nawet się nie zająknął.
– Może przyjechał go wykończyć, tego waszego kapusia?
– Przecież nie w restauracji!
– Sypnie truciznę i po weselu…
– Nie dramatyzujcie. I w ogóle, co mamy robić? Jest szansa, trzeba go brać. A brać macie wy, nie my. Zresztą, róbcie co chcecie. Słowo honoru, ja was nie rozumiem. – Milicjant zerknął na szefa, który utkwił zamyślone spojrzenie w suficie. – Swoje zrobiłem. Czy ASB zamierza zrobić, co do niej należy? Nie macie innych agentów? Mniej… eee…
– Inteligentnych – podsunął mu Gusiew. – A co, według was u nas sami psychopaci i stuknięci? Nie jedzą, nie piją, tylko siedzą i z utęsknieniem czekają na takie niebezpieczne zadanie, jak to?