Литмир - Электронная Библиотека
A
A

W biurze Centralnego weszli na piętro i przeszli do pokoju „roboczego”, który Waluszek przedtem widział tylko przelotnie – była to obszerna sala zastawiona biurkami dowódców grup i przewodników. Na stołach piętrzyły się stosy papierów i dokumentów, stały zestawy kancelaryjnych przyborów i rozmaite gadżety. Waluszka osobliwie poraziła potężna szklanka z napisem „To ja zabiłem Johna Lennona”.

– To wygłupy Daniłowa – rzucił przez ramię Gusiew zobaczywszy, że zdumiony Waluszek gapi się na to arcydzieło kiczu. – Danila wszystkim wokół opowiada, że Beatlesi to mięczaki i pedały. On uważa, że tylko heavy metal jest coś wart. A ty, co o tym sądzisz?

– No, w zasadzie Beatlesi to rzeczywiście nie Metallica – przyznał Waluszek. – Ale tak daleko bym się nie posuwał…

– lak daleko, to nie.

Stół Gusiewa był absolutnie pusty i pokryty grubą warstwą kurzu. Wokół stały trzy krzesła, wyraźnie pamiętające lepsze czasy.

– Fotele podwędzono, ma się rozumieć – westchnął Gusiew. – Nawet mój. Chłopcy całkiem się rozzuchwalili. No dobra, siadaj. Albo wiesz co, usiądź przy kompie obok. Właściciel jest na urlopie, nie obrazi się.

Waluszek posłusznie usiadł, włączył kompa i wywołał na ekran standardowy formularz raportu.

– Co mam pisać? – zapytał.

– Wszystko, co ci przyjdzie do głowy. Pisz, jak było. Łatwo ci pójdzie.

– A tobie?

– Ja teraz muszę wypocić cały traktat. O tym, że na przyszłość nie zamierzam ratować podejrzanych przed nie istniejącym zagrożeniem. Albo niech dadzą trzeciego, żeby bronił naszych tyłków. Jeszcze się dowiem, po jaką cholerę na takie zadanie posiali dwóch ludzi. On jeszcze, skurwiel jeden, mnie przepraszał! Wybaczcie, mówił, wszystko rozumiem, ale nie mam pod ręką nikogo innego…

Gusiew otworzył szufladę, pogrzebał w niej, wyjął szmatkę i zaczął ścierać kurz ze swojego stołu.

– Kto przepraszał?

– Dowódca zmiany, a któżby inny? Przecież nie operacyjny, ten tylko w swoje lampki się gapi…

– A kto jest dziś dowódcą zmiany?

Gusiew odwrócił się i bardzo uważnie spojrzał na Waluszka, jakby zobaczył go po raz pierwszy.

– Przymknij się – poradził mu. – Nikt nas nie chciał wystawić. A dowódcą zmiany jest Korniejew.

– Po prostu też chciałbym zaznaczyć…

– Powiedziałem – zamknij się. Za chudy w uszach jesteś. Znasz takie powiedzenie: „Za mało służby masz za sobą?”

– I tu fala obowiązuje – westchnął Waluszek, zaczynając stukać palcami w klawisze.

– I tu fala obowiązuje. Za każdym razem zmieniając pracę będziesz musiał przejść falę od „kota” do „wygi”. Wszędzie, gdzie zbierze się choć dwóch ludzi obowiązuje taka albo inna fala. A nam, Armii Chrystusowej – sam Bóg przykazał. Co prawda niektórzy uważają, że ASB to Armia Ciemności. Ale tych pozabijaliśmy. I po coś tu przylazł, Waluszek?

– Zapragnąłem zostać archaniołem – odciął się stażysta. – A przy okazji, za co ty sam uważasz ASB.

– Za konieczne zło – natychmiast odpowiedział Gusiew.

Tę odpowiedź najwyraźniej dawno miał przygotowaną.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Walczył o wyzwolenie swojej ojczyzny, pozostając tyranem i ludobójcą.

Kiedy obaj ukończyli pisaninę, Gusiew wysłał dokumenty do archiwum, a swoją notatkę nie tylko gdzieś wysłał, ale jeszcze wpisał ją do rejestru dokumentów. Potem burknął Waluszkowi „Siedź tu, pal i używaj życia”, a potem zebrał papiery i gdzieś poszedł. Waluszek przesiadł się za biurko Gusiewa i z ogromną ciekawością zbadał zawartość komputera swojego przewodnika. Już na pierwszy rzut oka stwierdził, że blaszak szefa jest znacznie szybszy od tego, na którym sam pracował przed chwilą i znacznie bardziej rozbudowany, niż tego wymagało zwykłe stanowisko biurowe. Przypomniawszy sobie niezbyt skomplikowane polecenia Waluszek zaznajomił się z konfiguracją i aż świsnął przez zęby. Był tu potężny akcelerator wideo i ogromna ilość pamięci operacyjnej. Zaintrygowany Waluszek zajrzał pod stół i stwierdził, że plomba na obudowie została zerwana. Gusiew prawdopodobnie łamał wszelkie zasady. I wyglądało na to, że spędza w pracy znacznie więcej czasu, niż wymagał tego regulamin. „No to teraz się pobawimy!” – ucieszył się Waluszek, nie bez podstawy założywszy, że utworzony przez Gusiewa na dysku folder z grami pełen jest dobrych, trójwymiarowych „strzelanek” – krew, bieganina i palba. Ale i w tym względzie Gusiew zdołał zadziwić swojego prowadzonego. Gier rzeczywiście był cały worek, wszystkie jednak należały do strategicznych albo rolplejów z angielskimi, bardzo rozwiniętymi dialogami i tekstami – żadna nie była lokalizowana. Waluszek w pierwszej chwili zaklął sążniście, ale potem znalazł jakąś samochodową ścigałkę i rozpoczął jazdę.

Nieobecność Gusiewa trwała niemal godzinę. W sali panowała prawie absolutna cisza. Tylko Waluszek od czasu do czasu skrzypiał fotelem na zakrętach. Pracownicy Centralnego patrolowali ulice i sądząc z braku sygnałów alarmowych, nikogo na razie nie zabito. Porozwieszane tu i tam wielkie monitory też były martwe, a głośniki powiadamiania zachowywały ciszę. Nic nie przypominało codziennej zawieruchy i zgiełku, jaki panował tu w minionych latach i o którym z nostalgicznymi westchnieniami opowiadali instruktorzy na kursie przygotowawczym. Wyglądało na to, że miasto wyczerpało swoje przestępcze możliwości. Jak i pozostała część kraju. Drakońskie metody i niezwykle surowe egzekwowanie prawa zbiły temperaturę prawie do zera – przestępstwa dotyczyły głównie spraw socjalnych – i wyglądało na to, że pracownicy ASB niedługo rozpłyną się w tłumie milicjantów i agentów agencji antynarkotykowych. Instruktorzy i o tym ich uprzedzali – powojujecie, mówili, troszeczkę, a potem upodobnicie się do innych stróżów prawa. Stracicie niezwykłe przywileje socjalne, wysokie zarobki z jeszcze wyższymi premiami, a najważniejsze, że odbiorą wam prawa, które wy, smutne łosie, nazywacie „Licencją na zabijanie”.

I przespacerowawszy się po ulicach, łatwo było w to uwierzyć. Waluszek doskonale pamiętał jeszcze nieprzyjemne wrażenie, gdy w moskiewskim powietrzu niczym ciężki, dławiący inne uczucia smog, wisiała nienawiść. Długo wisiała, przez całą jego młodość – dziesięć lat – a potem nagle znikła.

Przyczyną było niewątpliwie to, że kiedyś na jednego brakarza przypadało stu bandytów, a teraz, nawet przy zmniejszonym stanie osobowym ASB, dziesięciu pełnomocników z trudem znajdzie dla siebie jednego klienta. A przy okazji – ostatnio znowu wszczęto nabór. Ciekawe po co?

„Faktycznie – pomyślał Waluszek – na cholerę komu potrzebnych jest tylu rekrutów? Ależ się Gusiew zdziwił, kiedy mu powiedziałem o tym, ilu nas było na kursie. Aż oczy wytrzeszczył…”

Wybrakówka od dawna już nie pracowała na cały gwizdek. Kiedyś Centralny codziennie przeprowadzał specjalne operacje, ale od tamtej pory bandyci, którzy uniknęli pogromu, gdzieś się poukrywali, przestępczość uliczna zmalała niemal do zera, a uwolnieni z miejsc odosobnienia przestępcy wrócili do dawnych, „cywilnych” zawodów i bali się nawet westchnąć bez przyczyny. Po uchwaleniu słynnego „Zarządzenia 102”, wedle którego każde trzecie przestępstwo automatycznie pociągało za sobą zsyłkę na katorgę do końca życia, w ciągu sześciu lat wszystko w kraju jakby samo wróciło do normalności. Uproszczona procedura dochodzeń i sądów doprowadziła do tego, że prawo zaczęło działać niemal natychmiastowo, a kara stała się nieunikniona. I Agencja Społecznego Bezpieczeństwa – organizacja, którą można byłoby porównać do leninowskiej Czeka, tylko nastawionej na walkę przeciwko przestępstwom wymierzonym w zwykłego obywatela – po cichutku zaczęła więdnąć, jako pozostałość ciężkich i skomplikowanych czasów. Dzięki niewolniczej pracy wielomilionowej armii niedawnych gwałcicieli, wszelkiej maści bandziorów, oszustów i morderców, bez rozgłosu i hałasów wykuwano miejscowy cud ekonomiczny, a sternicy państwowej nawy powoli przymierzali ekonomikę państwa do przejścia na bardziej cywilizowane tory, dlatego że szeregi katorżników systematycznie topniały, a nowych wrogów narodu po prostu nie było skąd brać. „Jakże rozumnie dobrany termin «wróg narodu» – myślał Waluszek, wyprowadzając swój wirtualny samochód na prostą i dodając gazu. – W istocie rzeczy, ten kto narusza prawo własności, czy prawa osobiste – to wróg narodu, całego narodu. Nieważne, czy to kradzież czy grabież, w każdym przypadku przemoc, naruszenie prywatności i wewnętrznego terytorium człowieka. A ten, kto decyduje się na popełnienie przestępstwa… Oczywiście ktoś go nauczył, że tak można. Jakiś zboczeniec i łajdak. Drań. Bardzo słusznie podjęto tę decyzję – tępić plugawców, tępić, żeby nie mogli się rozmnażać i płodzić takich jak oni. Ciekawe, kto wymyślił owo „Zarządzenie 102”. Uważa się, że „Sto drugi” i „Sto szósty” są dziełem kolektywnym, ale przecież musiał być ktoś, kto pierwszy podsunął ideę… Chciałbym zobaczyć tego człowieka. Nawet dureń pojmie, że musiał mieć bardzo chory umysł. Ale ideę podsunął wspaniałą”.

25
{"b":"102786","o":1}