Komunikacyjne środki brakarzy też nie były specjalnie wymyślne i nie wyprzedzały swojego czasu – były to przyciężkawe prototypy tych przenośnych urządzeń nadawczo-odbiorczych, którymi teraz posługuje się każdy mieszkaniec planety. W Rosji tradycyjnie nazywa się je „telefonami”, za granicą bardziej popularny jest termin „CAM” (Communication Module). Oczywiście w latach Wybrakówki te urządzenia nie były jeszcze skomputeryzowane. Na wyposażeniu ASB był transiver – drogi jak na owe czasy aparat zapewniający pełną dwustronnąłączność i wejście do sieci telefonicznej. Podłączając do transivera „książkę” – odporny na wstrząsy notebook – agent operacyjny otrzymywał możliwość wejścia do wewnętrznej sieci i bazy danych Agencji. Dla uniknięcia możliwości ataków hakerów z zewnątrz wyposażenie programowe „książek” nie dawało możliwości połączenia się z Internetem, same „książki” nie miały dysków pamięciowych, a ich obudowy były zaplombowane. „Książka” miała też dwa porty typu USB do połączenia z transiverem i czytnikiem odcisków palców. W czasach, w których toczyła się akcja „Wybrakówki” wszyscy obywatele Związku mieli już zdjęte i zarchiwizowane odciski palców, więc ustalenie tożsamości nie było żadnym problemem, choć oczywiście wymagało pewnego czasu.
Cały ten system miał jeden tylko, ale za to istotny niedostatek. Ponieważ taka łączność była w zasadzie zmodyfikowaną łącznością komórkową z modulacją częstotliwości, niezawodność odbioru zależała bezpośrednio od odległości pomiędzy transiverem i najbliższym przekaźnikiem. Transiver, który znalazł się na granicy dwóch stref, mógł zawieść. Oprócz tego w miejskiej strefie zawsze się trafiały „martwe obszary”, w których z rozmaitych przyczyn łączność radiowa zanika. Aby uniknąć takich sytuacji w każdej trójce jeden z prowadzonych nosił na sobie retranslator – niewielki dwustronny wzmacniacz sygnału, co w praktyce przekształcało całą trójkę w ruchomą komórkę sieci. Zwykle ten właśnie prowadzony wyposażony był jeszcze w notebook – główne obciążenie przypadało wyznaczonemu członkowi zespołu, żeby dwóm pozostałym zapewnić jak największą mobilność.
„Karawany” i samochody osobowe Agencji były krajowej produkcji, zmiany w ich konstrukcji miały czysto użytkowy charakter, a niezawodność osiągano dzięki częstym przeglądom i natychmiastowemu usuwaniu zauważonych usterek. Podrasowane silniki i sportowe zawieszenie wozów ASB nie były raczej potrzebne – Agencja wolała ujmować z zasadzki, niż w wyniku pościgu. Oprócz tego, żeby niemal dwukrotnie zwiększyć szybkość poruszania się po mieście, pełnomocnikowi dość było włączyć „koguta”. Oczywiście nie mamy podstaw do wątpienia w prawdomówność autora książki i jest możliwe, że „dwudziestka siódemka” – samochód o nadzwyczajnych możliwościach i osiągach istniał naprawdę. Tym bardziej, że według zapewnień wiarygodnych świadków, moskiewski park techniczny ASB wziął pod swoje skrzydła doskonałych specjalistów (niemal wszyscy byli niedawnymi przestępcami), a amatorów dokonania głębokiego tuningu krajowej maszyny nigdy w Rosji nie brakowało. Nic tak nie cieszy wieikorosyjskiego patrioty jak rodzima „Łada” wyprzedzająca „Mercedesa”.
W. W. Aleks
PERSONALIA
Niełatwo jest odpowiedzieć na pytanie, w jakim stopniu bohaterowie książki odpowiadają postaciom historycznym. Jak wiadomo, każdy utwór, który powstał na bazie realnych wydarzeń, nawet choćby niemal na gorąco, grzeszy subiektywnością ocen. Niekiedy ten subiektywizm jest zamierzony (jak w przypadku opowieści Stokera o Drakuli – prawdziwy Vlad „Drakula” Tepes podobny jest do swego literackiego brata tym tylko, że obaj działali w podobnym miejscu i czasach). Niekiedy jest pozorny, w rzeczy samej wrogi, choć jego źródłem sąjak najszlachetniejsze pobudki
– wystarczy wspomnieć głośne prace pierwszego recenzenta „Wybrakówki” I. Bolszakowa: „Kremlowskie Gwiazdy Syjonu”, czy „Epoka genocydu”. Klasyczny to przykład – autor nie mogąc pokonać swojej wrogości tak skondensował barwy, że z publikacji pierwszej z książek rosyjskie wydawnictwa w ogóle zrezygnowały, a drugiej nie da się czytać bez sarkazmu. Przypadkami celowego zafałszowania, albo braku elementarnej znajomości tematu w ogóle nie warto się zajmować. Jest jeszcze jeden wariant – autor uczciwie odmalowuje sytuację, ale wszystko przepuszcza przez pryzmat własnego widzenia osób i postaci. Do tej grupy utworów należy dokument „ASB od wewnątrz”, albo omawiana „Wybrakówka”.
Z jednej strony sami nie oczekiwaliśmy, że tak łatwo będzie można odnaleźć prawdziwe nazwiska całego szeregu prototypów postaci powieściowych. Ale autor „Wybrakówki” zostawił nam mnóstwo wyraźnych znaków, przy czym bynajmniej nie bawił się w subtelności. Najpewniej najbardziej prostą (zabawną? świetną? niegodną?) wydała mu się metoda elementarnego żonglowania nazwiskami. Nie na darmo daje nam przykład generowania nazwisk, zaczynając od swojego Pawła Gusiewa.
Nie wiadomo, czy dałoby się przeprowadzić efektywną rekonstrukcję, gdyby nie uprzejma pomoc Wszechświatowej Fundacji Weteranów Służb Operacyjnych. Pracownicy Fundacji, której mafijno-klanowy charakter do tej pory wywołuje mnóstwo nieprzychylnych komentarzy, przeprowadzili ogromną pracę ustalając tożsamość współpracowników najrozmaitszych (a w niektórych wypadkach zdumiewająco niezwykłych) tajnych agend rządowych. Podkreślamy, że oficjalne cele Fundacji są czysto badawczej, historycznej natury. Właśnie pracownikom Fundacji – czego zresztą należało się spodziewać – udało się dotrzeć do tych asbeków, którzy z wielorakich przyczyn pozostali przy życiu i można było z nimi porozmawiać w połowie naszego wieku. Niektórzy z nich okazali się dobrze poinformowani i z chęcią przekazali Fundacji wiadomości, których nie podajemy w wątpliwość, ponieważ nie mamy po temu żadnych podstaw.
Niestety, optymizm, którym karmiliśmy się na początku tych prac, szybko ustąpił miejsca rozczarowaniu. Owszem, jak się tego należało spodziewać, brakarz Daniłow okazał się kapitanem rezerwistą specnazu Danilinem, który dowodził jedną z grup Centralnego oddziału i sądząc ze świadectw kolegów, został wiernie odmalowany w „Wybrakówce”, ze wszystkimi swoimi charakterystycznymi powiedzonkami. Podobnie bezimienny w powieści instruktor strzelania pracował kiedyś w kontrwywiadzie i został nawet niedługo po drugim puczu październikowym zastrzelony przez współpracowników, którzy odkryli w nim amerykańskiego szpiega, co absolutnie potwierdza prawdziwość jego istnienia (wybaczcie nadmierną wyrazistość, najwidoczniej za bardzo zaangażowaliśmy się w badania).
Kalinin okazał się Kalininem. Korniejew – Kornieszowem. A Iwanow-Pietrow-Sidorow (w rzeczy samej Pietrow) dosłużył się stopnia generalskiego. Najwyraźniej autorowi zestawienie Pietrow z Pietrowki wydało się zbyt anegdotyczne, w przeciwnym razie zostawiłby wszystko, jak jest. Bo na przykład pułkownik milicji Łarionow w książce przedstawiony jest wiernie, włącznie z nazwiskiem i miejscem pracy. Nawet „kremlowski chłopaczek” Wadim Czernow był człowiekiem z krwi i kości – który popełnił samobójstwo otwierając sobie żyły jesienią 2012 roku. A w Centralnym Szpitalu Klinicznym szefem Oddziału Neurologii Funkcjonalnej był nie kto inny jak profesor Mirzojewicz (który nawiasem mówiąc zostawił po sobie bardzo interesujące pamiętniki, zatytułowane „Moje życie w psychiatrii”).
W zasadzie można też ustalić, kim był starszy grupy Myszkin. Śledząc logikę autora i podążając tropem cech zewnętrznych byłby nim albo Aleksander Koszkin (o którym jeszcze napiszemy), albo Aleksiej Krysa [27], który po upadku RZN i rozpadzie Związku Słowiańskiego powołał do życia osławiony „Front Odrodzenia Słowian” – niezwykle wybuchową mieszankę bandy Robin Hooda, totalitarnej sekty religijnej i podziemnej organizacji bolszewickiej. „Szczury” przez pewien czas szaleli w Rosji Środkowej, potem ich przegnano za Ural, gdzie organizacja poszła w rozsypkę, a sam Szczur przepadł bez śladu. Koszkin też uniknął kary za swoje grzechy i grzeszki, ale w roku 2021 niespodziewanie odnalazł się w USA, jako ni mniej, ni więcej tylko zalegalizowany współpracownik CIA i wydał bestseller znany w Rosji po tytułem „ASB od wewnątrz” („SSA inside: the True Story of Total Terror”).