Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Baby ci trzeba – mruknął Myszkin wciskając zmięte tarcze do skrzyni na śmieci. – Jak to mówią, wszystko minie, jak ręką odjął!

– Mam babę! – odciął się Gusiew. – I znów jakąś, powiedzmy, jednorazówkę. Daniłow zarżał, a instruktor wydał z siebie marzycielskie westchnienie.

– Wcale nie jednorazowa. Wspaniała guma, nie do zdarcia.

Wszyscy trzej rozmówcy wytrzeszczyli na niego oczy.

– Nabraliście się? – zapytał Gusiew bez szczególnej nawet nutki tryumfu w głosie.

– Szlag by was trafił! – warknął instruktor spoglądając na zegarek. – Od pięciu minut mam już przerwę obiadową. Jazda mi stąd! Gusiew, ustaw ich w szyku i wyprowadź. Sami nie potrafią, nogi im się poplączą.

– Zaraz, rozmarzyłem się, powiedzmy – odpowiedział Myszkin. – Majorze Daniłow, przez toaletę zbiórka na ulicy!

– Taaaaest, towarzyszu kapitanie! Można biegiem, towarzyszu kapitanie?

– Zezwalam. Idziesz, Pe?

– Zaraz was dogonię – kiwnął im głową Gusiew, kierując się ku stolikowi instruktora. Ten, nie zadając zbędnych pytań, przysunął sobie dziennik.

– Czego chcecie, towarzyszu? – zapytał. – Pompkę, wibrator, imitator fallusa? Mamy wspaniały rozrusznik analny. Stymuluje bezpośrednio prostatę. Towar z przemytu, spod serca sobie wyrywam. Posłuchaj, Pe, ty naprawdę śpisz z gumową babą?

– Naprawdę.

Instruktor pochylił głowę i niemal przez minutę patrzył uważnie na Gusiewa spode łba. Gusiew z nieprzeniknioną miną czekał na dalsze pytania.

– Łżesz – zakonkludował instruktor. – I jak to jest?

– Tak samo jak z jednorazową.

– A ja bym nawet z jednorazową… Gusiew, bądź człowiekiem. Podrzuć jakiś numer telefonu… A lepiej i ze dwa.

– One nigdy nie zostawiają telefonów, pewnie uznają mnie za niezbyt zabawowego człowieka.

– Szkoda – westchnął instruktor. – Więc co chcesz?

– Paczkę przeciwpancernych.

Instruktor ponownie obrzucił Gusiewa taksującym spojrzeniem.

– Poza dokumentacją. Z zapasowych – rzekł Gusiew półgłosem.

Instruktor odwrócił wzrok i zabębnil palcami po dzienniku.

– I żeby mi żaden drań nie wyniuchał – dobił go Gusiew. – Wiem, że nie jesteś gadatliwy. Ale uprzedzam po przyjaźni.

– Nie jestem gadatliwy. Nikt nie jest, dopóki nie przyjdzie po niego dochodzeniowy ze szprycą w dłoni. A wtedy co mam zrobić?

– Źle mnie zrozumiałeś – uśmiechnął się Gusiew. – Dziwne, niby siedzisz w takim miejscu, gdzie trafiają wszystkie słuchy, a zrozumiałeś mnie źle… Wiesz ilu młodych przeszło przez kursy przygotowawcze w zeszłym miesiącu?

– Od groma – kiwnął głową instruktor. – Nawet się zastanawiałem, gdzie ich podzieją?

– No właśnie. I wszyscy młodzi, żaden nie przekroczył trzydziestki. Zupełnie inni ludzie, wcale do nas niepodobni. Głuptaki. Plastyczni, jak…

– Twój jest chyba inny – stwierdził instruktor z powątpiewaniem.

– Prawie, choć nie do końca. Może właśnie dlatego puścili go na trasę. Ilu do Centralnego przyszło rekrutów? Trzech, czterech? A gdzie pozostali? Kto ich teraz uczy, gdzie – i najważniejsze pytanie: czego ich uczy?

– Może ich wysłali na prowincję?

– Mieszkańców Moskwy?

– Więc co, uważasz, że nastawiają ich przeciwko nam?

– Istnieje i taka możliwość – odpowiedział Gusiew, uchylając się od wyraźnej odpowiedzi.

Instruktor wytrzeszczył nań oczy, z wysiłkiem przełknął ślinę i umilkł na długo.

– Odebrałeś mi apetyt na obiad – burknął wreszcie.

– Dawaj naboje, to sobie pójdę.

– Kurczę, przecież nie przełknę przez ciebie ani kęsa! I co proponujesz w tej sytuacji, Gusiew?

– Proponuję wydać pełnomocnikowi Gusiewowi paczkę nabojów przebijających standardowy kombinezon. Dla siebie też weź.

– A pozostałym? Co, myślisz, że mam cały skład specjalnej amunicji? Gusiew, całkiem ci odbiło! Jesteś pewien? Co robić? Może dać drapaka?

– Dokąd?

– Donikąd – instruktor pokręcił głową ze skruchą. – O Boże, po kiego grzyba zostałem wtedy czekistą? A ślusarka to taki piękny zawód!

– Ślusarzy też brakowano – przypomniał mu Gusiew. – We dwóch ich brakowaliśmy. No to co, dasz w końcu te naboje?

– Dla wszystkich nie wystarczy… – jęknął instruktor. – Nawet po dziesięć na łeb nie wyjdzie. I nie ma skąd ukraść. Gusiew, jakże to tak? Naprawdę jesteś pewien? Domyślasz się tylko, czy już wiesz na pewno? Co, ojczym cię uprzedził? No powiedzże coś, Gusiew!

– Przestań kwękać – zgasił go Gusiew. – Na razie nie wiem nic pewnego. Ale mam bardzo złe przeczucia. I będę znacznie spokojniejszy, jeżeli dostanę choć paczkę solidnych nabojów. Jak coś się zacznie, to zimą. Podczas mrozu łatwiej nas będzie wyławiać. Jest sporo czasu, żeby prysnąć do Afryki.

– Do zimy jeszcze daleko… – instruktor podejrzliwie zmrużył powieki. – Gusiew, jak chcesz to przed tobą uklęknę…

– Po co? – zdziwił się Gusiew.

– Jak coś wyniuchasz, daj sygnał. Może ja się czegoś dowiem starymi kanałami? Pryśniemy razem.

– Znaczy, starych kanałów błoto nie pozalepiało? – uśmiechnął się Gusiew. – Chytrusek z ciebie.

– Nikomu ani słowa – uprzedził go instruktor. – Z tamtego świata cię dostanę.

– Chytrusek – powtórzył Gusiew.

– Nie zadają za to głupich pytań. Kto inny mógłby cię zagadnąć, czegóż ty sam się tak boisz… Pawle Aleksandrowiczu Gusiew.

– To nie zadawaj.

– Nie będę – instruktor znów zerknął na zegarek. – Idziesz dzisiaj?

– Owszem, na nockę.

– Zajrzyj przed wyjściem. Przecież tu ich nie trzymam. I nie gap się tak na mnie. Jeszcze nie wykopałem podziemnego korytarza do twojej ukochanej Afryki.

– A szkoda – odpowiedział poważnie Gusiew.

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

…całej ludności kraju były wiadome i bliskie cele, które popchnęły Vlada do jego czynów.

– Niczego nie rozumiem – burknął dyżurny, patrząc na monitor operacyjny. – Skąd ja im teraz wezmę wolną trójkę?

Gusiew wetknął głowę w okienko.

– A może dwójka się nada? – zapytał.

Dyżurny podniósł wzrok na Gusiewa i natychmiast się rozpromienił.

– Pe, ratuj człowieku! Potrzebna pomoc. Tu niedaleko, na Nowym Arbacie, jakiś samobójca rozsiadł się w oknie. Czeka, skurczybyk, aż tłumek większy się zbierze. A potem, powiada, skoczy.

– Znamy takich – machnął ręką Gusiew. – Nie skoczy. Szczególnie, jeżeli będzie wielu widzów.

– Pe, przecież nie jestem dzieciakiem. Ale akurat w samym centrum miasta zbiegowisko nam niepotrzebne. A ten bałwan zwiesił nogi z parapetu i śpiewa świńskie kuplety. Najgorsze, że nie wiadomo, co to za jeden. Wlazł po prostu do niewielkiego biura, złapał za taboret, wypędził personel i zamknął się od środka. Drzwi stalowe, z zamkiem trzeba się będzie nabiedzić, a jak on usłyszy i mimo wszystko skoczy?

– Gdzie to jest?

Dyżurny odwrócił monitor w stronę Gusiewa.

– Ciekawe, jak się dostał do budynku? – mruknął Gusiew, patrząc na schemat. – Albo ochrona go przegapiła, albo tam pracuje.

Waluszek wspiął się na palce i zajrzał przez ramię przewodnika. Gusiew przesunął się w bok, by umożliwić podwładnemu zerknięcie na ekran.

– W tym budynku jest bez mała setka biur, nie zdążymy po prostu sprawdzić, kim on jest. Wysłałem na wszelki wypadek „karawan” i psychologa.

– Psycholog tu na nic. Kiedy on będzie rozmawiał z klientem, na bezpłatny spektakl zbiegnie się połowa Moskwy.

– A ty co proponujesz?

– Z przeciwległej strony promenady, o, stąd… Tak, z tego balkonu można go strącić kulą do środka. A potem ratownicy mogą się bawić z drzwiami, ile będzie trzeba. Potrzebny będzie tylko karabin snajperski z tłumikiem.

– Aha! – wykrzyknął dyżurny. – Doskonały pomysł. Fantastycznie! Ale jeżeli… – nagle się zająknął. – Mmmm…

– Przecież to wybrakówka jak złoto – stwierdził Gusiew. – Co, może nie?

– Możliwe – niepewnym głosem odpowiedział dyżurny, zwracając się ponownie ku monitorom kamer obserwacyjnych i przekładając jakieś dźwignie. – A jeżeli ten baran jest jakąś fiszą? Ty go stukniesz, a okaże się, że on ma grubego, ważnego tatusia.

48
{"b":"102786","o":1}