Agent specjalny Waluszek mruknął coś niezrozumiałego i spiął się jeszcze bardziej.
– Oczywiście możemy od wejścia się ujawnić, unikając w ten sposób dalszych komplikacji – stwierdził Gusiew. – Ale zanim dotrzemy do gabinetu, szefa z dołu mogą uprzedzić, że idzie po niego ASB. Bywały już takie przypadki. Jeżeli ten cap wypchnie dziewczynę przez okno, żeby za dużo nie powiedziała, obu nam się dostanie po łbach.
– Poważnie mówisz? – zdumiał się Waluszek. – Tak po prostu weźmie i wyrzuci dziewczynę przez okno?
– Oczywiście. To ostatnio zdarza się coraz częściej. A zostawić cię samego, żebyś przypilnował ochroniarzy, nie mam prawa. No i taki nam dali pasztet, psiakrew. Rozumiesz teraz, czemu brakarze chodzą trójkami?
Waluszek kiwnął głową na znak, że zrozumiał.
– W najgorszym wypadku wszystkich pozabijamy – pocieszył go Gusiew.
Na Powarskiej brakarzy wyprzedziła karetka pogotowia ratunkowego, przejechała ze sto metrów i zręcznie podjechała do trotuaru.
– A oto nasz „karawan” – Gusiew skinieniem dłoni wskazał karetkę. – Wszystko gra, jak w zegarku. Waluszek, podczas akcji ściśle trzymać się schematu numer dwa. A dokładniej?
– Nie ujawniać przynależności do ASB, nie pchać się przed gospodarza, osłaniać ci plecy – wybębnił Waluszek.
– Na wszelkie sposoby strzec przewodnika, aktywnie kręcąc głową i tocząc wokół złowieszczym spojrzeniem – zakończył Gusiew z uśmiechem. – No dobra, zdejmujemy znaczki i chowamy je w kieszeń. I zapnij się. Nie, poczekaj. W tył zwrot!
Gusiew uważnie obejrzał Waluszka, patrząc, czy partnerowi rie wystaje spod kurtki broń. Poklepał samego siebie po bokach. Nie, tu potrzebne byłoby wyjątkowo doświadczone oko. Jak to dobrze, że kombidres jest elastyczny i nie krępuje ruchów… A jeszcze lepiej, że Waluszka, jako praktykanta, nie objuczono ciężkim oporządzeniem, które powinien dźwigać prowadzony: superpłaskim notebookiem, przenośnym retlanslatorem, skanerem odcisków palców i pozostałymi cudeńkami nowoczesnej techniki śledczej.
„Wygląda na to, że się przebijemy”.
– Idziemy! – polecił Gusiew.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Proces sądowy w jego czasach był prosty i szybki: włóczęgę czy złodzieja, niezależnie od tego, co ukradł, czekał stos lub szafot. Taki sam los zgotowano wszystkim Cyganom, jako osławionym koniokradom, i w ogóle próżniakom, ludziom niepewnego pochodzenia oraz profesji.
Karetka ustawiła się za niewielką ciężarówką i nie trafiła w pole widzenia ochroniarzy budynku. Gusiew i kierowca „karawanu” wymienili znaczące spojrzenia. Waluszek poczuł ogarniającą go zazdrość. Brakarze rozpoznawali się na ulicy, posługując się skomplikowanym systemem umówionych znaków. Gusiew jednak nie potrzebował takiego systemu identyfikacji – wyglądało na to, że wszyscy znają go z widzenia. „Ciekawe, czy bandyci też go znają? – pomyślał Waluszek. – Chyba nie. Ci, co go widzieli, niedługo już pozostawali na wolności, a na katordze opisowy portret nikomu się nie przyda, zresztą, stamtąd i tak nikt nie wraca… Zadziwiające
– jakkolwiekbym się starał, nie umiem sobie wyobrazić siebie na katordze. Ja tam po prostu nie trafię. I to, do stu diabłów, bardzo dobrze. Czyżbym był takim dobrym człowiekiem? Wygląda na to, że tak. A Gusiew? A ci brakarze, którym sam czytał „ptaszka”? Z pewnością początkowo też byli świetnymi chłopakami, ale potem robota ich złamała. No nic, ja się nie złamię. Za dobrze wiem, co to takiego zło, a co dobro”.
Pod drzwiami biura Gusiew zatrzymał się na sekundę, jakby sobie coś przypominał albo wyobrażał, a potem stanowczo nacisnął guzik dzwonka.
– Tak? – odezwał się wbudowany w ścianę głośnik.
– Interesanci do pana Jurina – oznajmił Gusiew.
– Jesteście umówieni?
– Rozumie się! – rzucił nieco urażony Gusiew.
W drzwiach coś szczęknęło i weszli.
Ochroniarzy w recepcji było niewielu – trzech, ale każdy sam mógłby obu brakarzy skręcić w precel. Gusiew natychmiast zwrócił uwagę na najsłabiej umięśnionego i najstarszego z nich – był to pewnie naczelnik zmiany. Jegomość miał chyba nawet drobniejszą budowę od Gusiewa, na dodatek rozparł się za stolikiem, ale wyczuwało się w nim człowieka doświadczonego, prawdopodobnie byłego komandosa, który zwykł brać wroga sposobem i szybkością reakcji. „Oj, ten nas zaraz rozgryzie – mignęło w głowie brakarzowi. – Nie widzę tu detektora metalu, ale mimo wszystko ryzykujemy. Może jednak się przedstawić?”.
Rozmieszczenie stanowisk było na dyżurce dość przypadkowe, ale na inne nie pozwalała konfiguracja hallu. Było tu wąsko i ciasno. Stanowisko komputera i monitoringu kamer ustawili w jedynym możliwym miejscu. Skupienie ochroniarzy dawało Gusiewowi przewagę przy ataku z zaskoczenia, ale nie wiedzieć czemu myśl o tym wcale nie syciła go otuchą. Gusiew nie cierpiał uczciwej walki z równymi szansami. Na pasach ochroniarzy wisiały solidne gazowe rewolwery, ale pod biurkiem, za którym siedział dowódca zmiany z pewnością znajdowała się jakaś broń o większym kalibrze i przynajmniej półautomatyczna. „Uwzględniając ciasnotę miejsca i możliwość zahaczenia swoich – obrzyn i niewykluczone, że z nabojem w komorze. Ale czemu tak się denerwuję? Dawno nie byłem w akcji i stąd to wszystko”.
– My do pana Jurina – powtórzył Gusiew. – Kupczenko i Bunin.
– Dokumenty proszę.
Brakarze wyjęli dokumenty osobiste. Zgodnie z nimi Gusiew był niejakim Kupczenką, wiceprezesem do spraw ogólnych towarzystwa handlowego o niewyraźnej i niełatwej do zapamiętania nazwie. Waluszek z powodu młodego wieku i wyglądu musiał się zadowolić dość pojemnym określeniem „menedżer do spraw marketingu”.
Naczelnik ochrony rzucił okiem na monitor, kiwnął głową i oddał gościom dokumenty.
– Piąte piętro. Winda jest tam, w rogu.
– Dziękujemy.
Korytarz miał długość około trzydziestu metrów. Czując na plecach nieprzyjemne, taksujące spojrzenia, Gusiew ruszył we wskazanym kierunku. Z tyłu dudniły kroki Waluszka.
– Kto załatwił spotkanie? – zapytał Waluszek, gdy znaleźli się w windzie.
– Poszkodowana. Zwykle tak właśnie się dzieje. Ludzie nam bardzo chętnie pomagają. Co prawda ich motywy… – Gusiew skrzywił się i niewiele brakło, a splunąłby pod nogi, ale się rozmyślił.
– Ten Jurin sam się załatwił.
– No, dziewczyna też niezłe ziółko. Mogła mu zwyczajnie dać w pysk i byłoby po zawodach. Niewykluczone, że nabrałby do niej szacunku.
– Bardzo wielu ludzi nie potrafi po prostu odpłacić krzywdzicielowi pięknym za nadobne. Według mnie to dość naturalne – stwierdził Waluszek.
– Dzięki za pouczenie. Jakbym nie wiedział. Sam taki jestem.
Waluszek przechylił głowę w bok i zmierzył Gusiewa pełnym powątpiewania spojrzeniem.
– Właśnie dla takich pracujemy – zakończył Gusiew wychodząc z windy. – Tylko dziwna rzecz… biedne owieczki z dnia na dzień robią się coraz bardziej świniowate. Brr… Tak. No, ale zobaczmy, dokądże to nas zaniosło.
Drzwi windy otwierały się na niewielką salkę z kilkoma drzwiami. Pośrodku sali stało stanowisko robocze przynajmniej trzech sekretarek. Zza oparcia fotela widać było tylko czubek starannie ułożonej damskiej fryzury. I słychać było suchy trzask klawiszów.
– Witajcie – zaczął Gusiew obchodząc biurko.
– Dzień dobry – odparła młodziutka dziewczyna, podnosząc wzrok znad klawiatury. Miała czujne spojrzenie, a gdzieś na dnie jej oczu czaił się jeszcze strach. – Czym mogę służyć?
„Pan Jurin lubi świeże mięsko – uśmiechnął się do siebie Gusiew. – I sądząc po tej awanturze ma niezły apetyt. Pisać na kompie dziewczyna najwyraźniej nie potrafi, ledwo ukończyła szkołę, zgodzi się na każdą pensję… i na co jeszcze gotowa się jesteś zgodzić, biedna dziewczyno? I ile takich jeszcze błąka się po świecie, głupiutkich i potrzebujących obrony? Co z wami będzie, jak mnie skoszą?”
– Panowie do kogo? – zapytała dziewczyna, przywracając Gusiewa rzeczywistości.