– Niezłe. Z jednym maleńkim wyjąteczkiem. Mój przyszły partner jest najpewniej narkomanem adrenalinowym.
– Według ciebie to gorsze, niż ukryty alkoholizm? – zapytał łagodnie szef.
Gusiew lekko wypiął pierś, uniósł nos i wbił w szefa zimne spojrzenie.
– Dobra, dobra – szef podjął próbę pojednawczego poklepania Gusiewa po ramieniu, ale Pe się uchylił. – Przygotuj się, ja go tu zaraz…
– Po co sportowiec się pcha do Wybrakówki? – zapytał Gusiew, zwracając pytanie do pleców szefa. – W dzieciństwie mu bandyci skarbonkę ukradli?
– No przecież jest adrenalinowym narkomanem! – bez cienia sarkazmu odciął się szef i zamknął za sobą drzwi.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Nieustanna i natychmiastowa gotowość do samoobrony była w tamtych czasach głównym i niezbędnym warunkiem utrzymania się przy życiu. Ten, kto usiłował uchylić się ód walki, ginął na miejscu.
Przyszły partner okazał się wyższy od Gusiewa o głowę i znacznie szerszy w barach. Na twarzy neofity zastygł uprzejmy uśmieszek. Wszystko wskazywało na to, że jest zdenerwowany. Ale, jak natychmiast spostrzegł Gusiew swoim wprawnym okiem, znacznie mniej, niż powinien. Albo rzeczywiście bardzo chciał zostać brakarzem i czerpać z tej pracy maksymalne zadowolenie, albo – przeciwnie – w wolnych od strzelania chwilach wszystko inne było mu obojętne. Ani jedno, ani drugie w zasadzie Gusiewa nie urządzało, ale twarz młodzika mu się spodobała.
– Więc tak – zaczął szef. – Oto stażysta pełnomocnik Aleksiej Waluszek. A to starszy pełnomocnik Paweł Gusiew. Kochać się nie musicie, ale szanować – bezwarunkowo.
– Locha – przedstawił się Waluszek wyciągając rękę.
– Gusiew – rzucił leniwie Pe, niedbale ściskając długie, mocne palce. Rękę „chłopaczek” miał, że daj Boże każdemu. Z taką ręką od razu do wyrębu tajgi można się zgłosić. – Pe Gusiew, agent specjalny z licencją na zabijanie.
– Widzę – stwierdził krótko Waluszek.
Gusiew obrzucił go taksującym spojrzeniem i musiał przyznać w duchu, że chłopak ma zadatki jak się patrzy. Waluszek zupełnie nie przypominał brakarza. Ot, w miarę modnie ubrany i wykształcony, dobrze wychowany dwudziestopięcioletni młody człowiek. Wszystko miał w miarę długie – nos, podbródek, ręce i nogi. Długie, odrzucone niedbale w tył włosy i krótką, bardzo dobrze harmonizującą z uczesaniem szczecinę na brodzie. Przypominał muszkietera – najbardziej chyba Aramisa. Podobieństwo wzmagały przebiegłe spojrzenie i uśmiech. Nieco niedbale ruchy uzupełniały wizerunek, którego istotę można było określić jednym zdaniem: „Nie jestem niebezpieczny – a raczej przeciwnie”. Wspaniale, może to nieraz uchronić chłopaka od okaleczeń, i nie będzie odstraszało odeń przyszłych ofiar. Tych, których brakarze określali pojemnym słowem „klienci”.
– No, przejdź się – polecił Gusiew. – O, tam.
Waluszek prawdopodobnie spodziewał się jakiegoś podstępu. Odwrócił głowę w stronę szefa, jakby chciał zapytać go spojrzeniem, czy wykonać polecenie, ale po chwili ruszył tam, gdzie mu kazano. Nieco sztywnym krokiem i trochę się garbiąc. „Zaskoczyło go to – pomyślał Gusiew. – No tak. Za bardzo pewny siebie i dobrze wysportowany”.
Szef bezgłośnie ruszył ku drzwiom, odsuwając się z przypuszczalnej linii strzałów.
– W tył zwrot! – niegłośno rzucił Gusiew, kiedy Waluszek dotarłszy do ściany dotknął jej nosem. – Stój!
Waluszek zawrócił w miejscu i zatrzymał się – ponownie się uśmiechając. Nie chciał być poważny. Nie wyczuwał doniosłości chwili.
Gusiew wyciągnął papierosa, zapalił, wypuścił dym i nie odwracając się rzucił szefowi:
– W rzeczy samej… niczego sobie.
– Przecież mówię – zgodził się szef.
– Waluszek – oznajmił Gusiew – to taki kołdun.
Szef zdusił chrząknięcie, a Waluszek zmrużył oczy. Nie było to zmrużenie zapowiadające agresję, ale raczej zaciekawione, typu: „No i co dalej”.
– Nawet nie kołdun porządny – rozwijał temat Gusiew. – Pierożek. Czy ich nie turlają w tartej bułce?
– Nie mam pojęcia – odparł szef.
– Zresztą nieważne. W sumie Waluszek to taki pierożek, który już zlepiony i obtoczony czeka w kolejce do rondla. Sympatyczny taki, nie ugotowany jeszcze pierożek. Ej, Waluszek! Broń ci wydali?
– Aha – odezwał się Waluszek, kompletnie już na pozór zbity z tropu i onieśmielony.
– Masz przy sobie?
Waluszek odsunął połę kurtki, spod której wyjrzała charakterystyczna kabura z igielnikiem. Pistolet wisiał wygodnie, choć Gusiew umieściłby go nieco inaczej.
– Kombidres włożyłeś?
Waluszek stuknął się w pierś, a ta odpowiedziała głuchym stuknięciem. Stażysta najwyraźniej postanowił unikać otwierania ust, żeby nie naciąć się na kolejną kpinę.
– Nie ciśnie? Leży wygodnie?
– Przyzwyczaję się…
Gusiew kiwnął głową ze zrozumieniem. Waluszek powinien był do dzisiejszego dnia ukończyć miesięczny kurs treningu ze standardową amunicją. Ale oczywiście lekki pancerny komplet (w żargonie pracowników ASB – kombidres) nie stał się jeszcze jego drugą skórą. Prawdziwy brakarz nawet do cukierni nie pójdzie bez pancerza. Moskiewska ulica to nie poligon paintballu. Nigdy nie wiadomo, kiedy i gdzie uczciwemu człowiekowi może się przydać pancerna osłona korpusu…
– A jak on strzela? – zwrócił się Gusiew do szefa.
– Już mówiłem, gunfighter – wyjaśnił szef, przesuwając się jeszcze nieco ku drzwiom. „Ostrzega go – pomyślał Gusiew. – Daje mu sygnał, że zaraz zapachnie prochem. Zrozumiał już, że chłopak mi się spodobał i chce mu teraz podrzucić dodatkową szansę na zrobienie dobrego wrażenia”.
– Hm… – Waluszek, a wiesz ty, kto to taki – gunfighter?
– Strzelec – odpowiedział Waluszek jak najbardziej wymijająco. Nie przeoczył sygnału szefa i w tej chwili otoczył się niewidzialnymi igłami, niczym szykujący się do walki jeż. Co prawda, nie położył dłoni na kolbie igielnika, ani nawet nie wsparł się nią w bok – co Gusiew zapisał mu na plus.
„Dziesięć kroków – doskonały dystans. Przeciwnik najczęściej zwraca na nas uwagę z tej właśnie odległości. No cóż, zobaczymy, jak dobry jest nasz rewolwerowiec Waluszek. Tak, chłopcze, widać jak na dłoni, że czekasz na rozrywkę i chcesz mieć ubaw. Ale nie mylę się też co do dobroduszności – jakoś to w tobie jedno z drugim się godzi. No cóż, dobrze. Gwarantuję ci rozrywkę. Zapamiętasz na całe życie. Jeszcze nie zrozumiałeś, jakie to będzie poniżające i bolesne. A mógłbyś się domyślić, masz w lufie taką samą igiełkę, jak ja. Dlatego nie jesteś jeszcze żadnym rewolwerowcem, a tylko „pistoletem”, jednym z mnóstwa zwykłych chłopaków lubiących bawić się bronią. No cóż, przystąpmy do nauki”.
– Zuch – pochwalił Gusiew. – Terminy znasz. Znaczy tak, strzelec. Ja ci teraz wygłoszę pouczenie. Nie wiesz, co to takiego, więc ci wyjaśnię. Pouczenie to mówka o nieco kpiącym charakterze, nie poparta dowodami. Poucza starszy młodszego, albo – jak w naszym przypadku – przełożony podwładnego. A ponieważ starszy, w naszym wypadku przewodnik, jest przekonany o niezniszczalności i nieskazitelności swojego autorytetu, zamiast części dowodowej pojawiają się gołe emocje. „Masz robić tak i tak, tępaku” – powiada starszy. I nic więcej. Dlatego pouczenie zwykle jest mało skuteczne i produktywne. Niemniej jednak często kierują je starsi do młodszych. Rozumiemy się?
Waluszek lekko się uśmiechnął, jakby mówiąc: „A co tu jest do rozumienia? Wszystko jasne”.
– Jeżeli się zgramy – ciągnął Gusiew – to w najbliższym czasie usłyszysz ode mnie mnóstwo pouczeń. Będę się dzielił z tobą swoim doświadczeniem, nie popierając tego praktyką. Cóż… gwarantuję w każdym razie, że nie będziemy się sami pchali w ogień. Dlatego, że bardzo chciałbym, żeby twoja praktyka różniła się od tego, czego w swoim czasie ja doświadczyłem na własnej skórze. Ale zdarzy się taki dzień, w którym jakieś z moich pouczeń ci się przyda… Aha. Widzę, że zrozumiałeś. Mądrala z ciebie. Słusznie, nie będziesz miał czasu na przypominanie. Trzeba ci będzie natychmiast zareagować. Dlatego bądź uprzejmy wszystkie moje pouczenia nieustannie przegrywać w swojej głowie. Przedstawiaj sobie wzrokowo, jak to było. Próbuj sobie wyobrażać sytuację i siebie w tej sytuacji. Uwierz mi na słowo – od tego, jak starannie będziesz wnikał w sens każdego z moich pouczeń, będzie zależeć, czy przeżyjesz, czy nie. I jeżeli powiem: „Tak nie wolno, nie stawaj tutaj, nie pchaj się tam” – masz nie marudzić, tylko natychmiast mi się podporządkować. Zrozumiałeś?