– Ocknij się, mistrzu kierownicy – ofuknął go Gusiew. – Bo nie pozwolę ci nigdy usiąść za prawdziwą kierownicą. Może pójdziemy coś zjeść?
W stołówce nakarmili ich jak zwykle smacznie i bezpłatnie. Waluszek spodziewał się, że teraz wrócą na trasę, Gusiew jednak znów skierował się do sali roboczej. Wyjąwszy z szuflady jakieś szmatki, buteleczki i przyrządy, łaskawym skinieniem głowy wskazał Waluszkowi kompa, a sam usiadł obok i zabrał się do czyszczenia „beretty”. Czynił to szybkimi i pewnymi ruchami, jak człowiek, który robi to codziennie od wielu lat. Waluszek zdumiał się szczególnie wtedy, gdy na stole pojawił się specjalny przyrząd, w którym Gusiew podkalibrował wszystkie naboje, nawet te znajdujące się w zapasowym magazynku.
„Tego tylko jeszcze brakuje, żeby je w piaskarce wypolerował” – pomyślał Waluszek.
Gusiew wziął jeden nabój i podniósł go do oczu.
– Do piaskareczki by cię, brudasku – wymamrotał prawie pieszczotliwie.
Zaskoczony trafnością swojego domysłu Waluszek niemal się zakrztusił. Gusiew rzucił mu krótkie spojrzenie, nic nie powiedział i zajął się ładowaniem nabojów do magazynków.
– A mnie kiedyś dadzą coś takiego? – zapytał Waluszek, wskazawszy berettę.
– Nie dadzą – uciął Gusiew akcentując słowo „dadzą” i Waluszek stracił nagle ochotę na zadawanie pytań.
Na parterze Gusiew bez słowa wsunął rękę w okienko dyżurki.
– O co chodzi? – zapytał siedzący za pulpitem pomocnik dyżurnego, młody chłopak w wieku Waluszka.
– Zgaduj do trzech razy – zaproponował Gusiew.
Młodzik już się nadął, ale nagle zasłonił go starszy brakarz, który położył na otwartej dłoni Gusiewa jakiś klucz.
– Zapisz – zwrócił się do młodzika – Gusiew wziął „piętnastkę”.
Wbrew oczekiwaniom Gusiew nie cofnął dłoni.
– Bierz, co ci dają – padło polecenie z drugiej strony.
– A rano miałem czkawkę i nie mogłem znaleźć kogoś, kto by mnie przestraszył… – skrzywił się Gusiew.
– Zostały już tylko same straszaki.
– Nawet dla mnie?
– Szczególnie dla ciebie. Pe, nie irytuj się, przecież jesteś w rezerwie.
– W jakiej, do kurwy nędzy, rezerwie?!
– A co, nie?
– O co właściwie chodzi? – wtrącił młodzik.
– Na Powarską ty wysyłałeś grupę wsparcia?
– No, ja…
– A wiesz ty, kto stamtąd prosił o wsparcie? Wiesz ty, kto tam omal kuli nie zarobił, na tej zasranej ulicy Powarskiej?
– Stop, stop, stop. Time out. – Dyżurny odsunął pomocnika, zasłaniając go przed wybuchem jak najbardziej usprawiedliwionego gniewu Gusiewa i zaczął przeglądać nieco już sterany dziennik służb leżący na pulpicie. – Spokojnie, Pe. Nie ma cię w spisie. W każdym razie nas nie uprzedzono.
– WAS NIE POWIADOMIONO! – warknął Gusiew. – Słusznie – zgodził się dyżurny. – Prawidłowo się mówi „Nas nie powiadomiono”. Hej, a to co? Czemuś ty, bałwanie jeden, zlecenia nie uzgodnił? O, tu masz dodatkowy spis!
– Ależ ja… zaczął pomocnik, ale nie zdążył już niczego powiedzieć na swoje usprawiedliwienie, bo Gusiew bardzo celnie i boleśnie cisnął mu klucze w oko. Pomocnik jęknął i chwycił się za twarz.
– To pierwsze wewnętrzne ostrzeżenie – oznajmił Gusiew. – Zwracam się z oficjalną prośbą do dyżurnego, żeby zanotował to w dzienniku służb.
– Za co?! – wrzasnął pomocnik, zrywając się na równe nogi.
– Zaraz, bratku, zarobisz drugie – uprzedził go Gusiew.
Dyżurny chwycił pomocnika za kołnierz i jednym silnym pchnięciem rzucił go ponownie w fotel.
– Wybacz, Pe – zwrócił się do Gusiewa. – Nie dopatrzyłem…
– Przez takie niedopatrzenie ludzie przechodzą obok sekcji finansowej! – prychnął Gusiew.
– No coś ty! Chcesz, to sprawdzę osobiście! – zamachał rękami dyżurny.
– Powiedzmy, że chcę.
– Obowiązkowo. Słowo honoru. Weź kluczyki, Pasza. Od „dwudziestej siódmej”.
– Hm…
– Spod serca sobie wyrywam.
Gusiew trochę się krzywił, ale kluczyki wziął.
– Nie zapomnij temu bałwanowi wpisać ostrzeżenie – rzucił na odchodnym.
Dyżurny skwitował to westchnieniem.
Na dziedzińcu Gusiew obrzucił uważnym spojrzeniem rząd samochodów i pewnym krokiem skierował się ku „dwudziestej siódmej”, którą znalazł kierując się jakimś szóstym zmysłem.
– Mógłbyś jeszcze tego biedaka walnąć mordą o pulpit – mruknął Waluszek, kierując tę uwagę do pleców swojego przewodnika.
Gusiew zatrzymał się tylko na ułamek sekundy. Po to – jak się okazało – żeby z całej siły kopnąć prowadzonego w brzuch. I nawet się przy tym nie obejrzał, trafił kierując się słuchem.
Uderzenie było tak niespodziewane, że Waluszka zgięło wpół i rzuciło na ziemię.
– Zgłupiałeś? – wystękał, leżąc na asfalcie i patrząc w zmierzchające już niebo.
Gusiew nie odpowiedział. Gdzieś przed Waluszkiem trzasnęły drzwi. Stażysta ciężko stęknął i wstał. Machinalnie otrzepał kurtkę, która została czysta nawet w tym miejscu, gdzie wgniótł ją nieco but Gusiewa. Podziękowawszy w duchu śmieciarzom za utrzymanie porządku, a projektantom kombinezonu bojowego za to, że nic mu się nie stało, poszedł za swoim prowadzącym.
– Nasza służba jest trudna i niebezpieczna – mruknął cicho sam do siebie. – A będzie jeszcze… ojojoj…
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Nigdy się już nie dowiemy, jakim był nasz groźny bohater w życiu codziennym. Czy choć raz zażartował, i czy choć raz twarz tego potwora patrioty rozjaśnił ciepły uśmiech?
Samochód „dwudziesty siódmy” wyglądał jak zwykłe „żiguli”, prymitywny stary grat – tani automobil codziennego użytku. Inni kierowcy starali się trzymać od takich maszyn jak najdalej. Ale nawet jako pasażer Waluszek od razu odkrył, że z „dwudziestką siódemką” coś jest nie tak. Samochód miał sportowe twarde zawieszenie i znacznie potężniejszy od zwykłego silnik. Strzałka szybkościomierza ledwo drgnęła, a połowę długości bulwaru mieli już za sobą.
– W łożysku coś stuka – stwierdził Gusiew. – A może to nie łożysko? Loszka, posłuchaj.
Waluszek demonstracyjnie odwrócił głowę.
– Nie, to nie łożysko – podsumował Gusiew. – Posłuchaj, Aleksieju. Ja oczywiście niepotrzebnie cię potrąciłem. Ale i ty mnie spróbuj zrozumieć…
– Jeżeli nazywasz to potrąceniem…
– No, proszę, wybacz mi. Dość niefortunnie podsunąłeś mi się pod rękę…
– Rękę?!
– Więcej nie będę. Słowo honoru.
– Akurat ci wierzę – prychnął Waluszek. Jasne było, że Gusiew nie chciał mu wyrządzić fizycznej krzywdy – i tak zresztą nie mógłby, nawet gdyby bardzo mu ma tym zależało. Prowadzący po prostu chciał zamknąć usta młodzikowi, który otworzył je nie w porę. A ponieważ Gusiew miał ręce w kieszeniach i nie bardzo chciało mu się je wyjmować… Ale wyszło bardzo poniżająco – jedyna nadzieja w tym, że nikt akurat w tej chwili nie wyglądał z okna.
– W ogóle w każdym konflikcie powinieneś trzymać moją stronę – zauważył Gusiew, skręcając na Ostożenkę. – Wynika to z układu służbowego. Bez zastanowienia i tym bardziej bez sprzeciwów. Dłużej pożyjesz.
– Nawet w przypadku konfliktu wewnątrz ASB?
– Szczególnie w takim przypadku, mój drogi! Szczególnie… Rozumiem, że twoje pragnienie obrony młodszych kolegów przez prześladowaniami starszych jest jak najbardziej naturalne. Ale, łaskawco, spróbuj to pragnienie jakoś stłumić. Nie myszkujesz po wydziale, nie biegasz z rozmaitymi idiotycznymi papierkami, nie siedzisz za pulpitem. Od razu przydzielili ci robotę. Znaczy, mój drogi, trzymaj się agentów operacyjnych, a w szczególności starszych służbą. Na patrolu nikt tobą pomiatać nie będzie, przeciwnie, wszystkiego nauczą i nawet w razie czego obronią, przynajmniej na początek. To nie armia, u nas fala kwitnie tylko w biurze. Na polu walki młodszych strzegą i osłaniają. W przeciwnym razie, skąd bralibyśmy nowych brakarzy?
– No dobra – kiwnął głową Waluszek. – Przeprosiny przyjęte. Choć…
– To wszystko z nerwów, Loszka – Gusiew cmyknął zębem i wyciągnął papierosa. – Wszystko przez ten pieprzony fundusz emerytalny.