Waluszek znów kiwnął głową.
– Doskonale. A teraz wysłuchaj pouczenia numer jeden twojego przewodnika Pe Gusiewa. Dobry brakarz, to żywy brakarz. A najlepszy brakarz to ten, co żyje jak najdłużej. Żeby osiągnąć długowieczność, powinieneś dawać baczenie na wszystko i wszystkich. Nie bać się, ale dawać baczenie. Nieustannie się spodziewać, że pierwszy lepszy idący ku tobie człowiek zechce ci zrobić krzywdę. I zawczasu go za to nienawidzić. Obawa o swoje życie i nienawiść do otaczającego świata – to dwie siły kierujące brakarzem. Każdy złodziej, zabójca, gwałciciel czy bandzior, jakich spotkasz na moskiewskiej ulicy, to oczywiście wróg narodu. Ale przede wszystkim jest twoim osobistym wrogiem. Zechce zdeptać właśnie twoje wartości. Zechce ci sprawić ból. A wiesz, jaki ból ci może sprawić? Ot, taki…
Po takim przeciągającym się wstępie Waluszek powinien był obowiązkowo skoczyć i skryć się za ławką. Co też uczynił, jednocześnie wyrywając z kabury pistolet. Ale Gusiew go przechytrzył. Wygłaszając całe „pouczenie” miarowo gestykulował lewą ręką z trzymanym w niej papierosem. I Waluszek się na to nabrał. Oczywiście nie na prymitywną hipnozę, ale na sam fakt hipnotycznego działania. Zaczął się zastanawiać, jak właściwie zechcą uśpić jego czujność. Niepotrzebnie – bo przeciwnikowi właśnie o to chodziło.
Pozycja siedzącego na stole Gusiewa nie była najdogodniejsza, ale gdy Waluszek padał i wyciągał przed siebie rękę z pistoletem, stary wyga od biodra ciął go krótką serią po nogach. Waluszek runął na podłogę z takim łoskotem, jakby zamierzał zwalić się przed strop do pokoju leżącego pod nimi. Po łomocie jego upadku stuk wypuszczanego przezeń z ręki igielnika zabrzmiał prawie melodyjnie.
– Mam nadzieję, że nie rozbił sobie głowy – stwierdził szef. – A widziałeś, jak on…
– Nie trzeba było go podpuszczać – mruknął swarliwie Gusiew, wkładając na miejsce swój igielnik.
– Kto go podpuszczał? – zdenerwował się szef. – Sam go podpuściłeś! On po prostu zdążył się rozluźnić akurat wtedy, gdy ty wreszcie postanowiłeś mu pokazać klasę Clinta Eastwooda!
– Najpierw się naładował, a potem rozładował – stwierdził Gusiew, zeskakując ze stołu i wyciągając futerał z apteczką.
– Słuchaj, Pe – zamyślił się szef. – A podczas pracy klientom też lekcje wygłaszasz?
– Interesujące pytanie. A czymże według was jest „ptaszek”? Przecież trzeba go recytować trzydzieści sekund! Jedyny sposób – igielnik już tkwi w uchu klienta. Zazwyczaj…
Przeszli przez klasę i zatrzymali się nad leżącym w kącie nieruchomym ciałem. Waluszek głowy sobie nie rozbił, ale wyglądał nie najlepiej. Paralizator nie przeszkadzał mu w oddychaniu; ofiara mogła też nieznacznie poruszać oczami. W tych oczach malował się taki ból, że szef pospiesznie się cofnął.
Gusiew przykucnął, odszukał na biodrze Waluszka żółty punkcik nici stabilizatora, pociągnął i ostrożnie wyjął igłę z futerału.
– Jedna z trzech – powiedział. – Trzeba było brać niżej. Przeszkodziła ci ta głupia ławka. No nic, Loszka, pocierp. Tak trzeba, sam rozumiesz.
Waluszek chlipnął boleśnie. Podczas miesiąca treningów opowiadano mu o Wybrakówce wszystko, co tylko można było sobie wyobrazić. Ale firmowa sztuczka Gusiewa nie wchodziła w zestaw standardowy. Co więcej, nikt o niej nie wiedział, oprócz szefa i tych, co z Gusiewem pracowali. Gdyby Gusiew albo któryś z jego partnerów się wygadał, pozostali agenci ogłosiliby bojkot ekscentrycznego weterana. Inni przewodnicy i dowódcy grup nie bez podstaw uznaliby najpewniej Gusiewa za ostatniego drania. Nie mówiąc już o tym, że „lekcja” nie zawierała żadnych elementów pedagogiki, a na milę śmierdziała psychopatią. Uczyć życia prowadzonego strzelając do niego, znaczyło na zawsze wszczepić mu tę bojaźń zmieszaną z nienawiścią, o których Gusiew przed chwilą mówił. Co prawda, te emocje nie były skierowane przeciwko otaczającemu światu, a ku przewodnikowi.
Gusiew miał jednak inne zdanie.
– Teraz – ciągnął wyjmując strzykawkę z antidotum – wiesz już, partnerze, co będziesz ludziom robił. Będziesz tak postępował ze wszelkimi społecznymi mętami, zboczeńcami, wrogami społeczeństwa i twoimi osobistymi. Będziesz na prawo i lewo zadawać ból. Okropny ból. Ból nie do wytrzymania.
Wstrzyknął lekarstwo i uśmiechnął się szeroko.
– Zaraz odpuści – obiecał. – I jeżeli się nie rozmyśliłeś, szczerze zapraszamy do naszej skromnej Agencji Społecznego Bezpieczeństwa. Wiesz, jak mnie niedawno nazwał jeden z milicjantów? Hersztem oprawców. A ja głupi przez cały czas myślałem, że jestem ostatnim Mohikaninem.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Stoker rzeczywiście zgrzeszył przeciwko prawdzie: Vlad nie żywił się krwią swoich poddanych, wolał mniej egzotyczne potrawy. Ale na swoje przezwisko zapracował aż nadto.
Patrol, który im przydzielono był zawsze najbardziej „urodzajny” – od osiemnastej do drugiej w nocy. Gusiew poprosił o niego nie bez celu. Waluszek zjawił się na instruktażu o wyznaczonej porze, był cichy, skromny i nie rozglądał się na boki. A było na co popatrzeć – dziś w centrum miasta operowała grupa Myszkina i cztery inne trójki – jedna bardziej egzotyczna od drugiej. Każdy z siedzących w klasie co chwila rzucał badawcze spojrzenie na nowicjusza. Bez głośnych komentarzy, ale z autentyczną troską. Wygląd i maniery świeżo upieczonego brakarza były dla weteranów bezspornym świadectwem na to, że ASB karleje i się wyradza. Dziś w klasie zebrały się stare wilki, swego rodzaju szeryfowie bez lęku i skazy, przywykli do myśli, że każdy z nich jest uosobieniem Prawa. Ludzie z absolutną pewnością przekonani o tym, że gdyby nie ich pragnienie służenia społeczeństwu do krwi ostatniej, świat byłby zgubiony.
Waluszek, wedle ich pojęć, nie nadałby się nawet na pomocnika szeryfa. Brakowało mu w oczach bezwarunkowej gotowości rzucenia się na pierwszy zew z pomocą porządnym obywatelom. Choćbyś pękł – brakowało. Oto jeszcze jeden młody bałwan, który doszedł do wniosku, że w pracy będzie mógł się wyżyć. I oczywiście czuć się bardziej zabezpieczonym przed wszelkimi niespodziankami w normalnym życiu.
Gusiew, który doskonale wyczuwał tę wiszącą w powietrzu łagodną wrogość, na wszelki wypadek pochwycił spojrzenie siedzącego nieopodal Myszkina i mrugnął doń niepostrzeżenie. Myszkin jednak tylko w nieokreślony sposób poruszył gigantyczną żuchwą i odwrócił wzrok.
„Tym lepiej – pomyślał Gusiew. – Chłopak będzie miał mniej okazji do zaprzyjaźnienia się z naszymi dziarskimi paladynami i podłapania od nich głupot. Na przykład Myszkin niedawno pieprzył jakieś androny na temat rasy panującej i przeznaczonej jej wielkiej roli w historii. Z pewnością tak podziałało na niego hasło: „Kupujemy tylko u Rosjan”. Ten Myszkin w ogóle łatwo poddaje się rozmaitym wpływom. Przeczyta napisaną przez jakiegoś psychola książkę i natychmiast zostaje apostołem nowej wiary. Najpierw był zajadłym wielbicielem jogi, potem równie zajadłym antysemitą, w zeszłym roku nie wyłaził z cerkwi, a teraz podejrzewam, że ciągnie go do nazistów. A przecież ma pod sobą bez mała trzydziestu ludzi i wszystkim im nieustannie robi wodę z mózgów… Może mu podrzucić coś na temat poznania pozazmysłowego? Niech odkryje w sobie cudowny dar i niech komunikuje się z kosmosem. Choć nie, to też niebezpieczne – a nuż mu prosto z jądra wszechświata jakiś kretynizm podeślą…”
– …i są zobowiązani do natychmiastowego stawienia się na wskazanym punkcie – bębnił jak zwykle szef. – Proszę też zwrócić uwagę na szczególną poprawność w stosunkach z pracownikami Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Nie dalej jak wczoraj jeden z bojowców grupy… nieważne, której i czyjej, pozwolił sobie na nietaktowne, żeby nie rzec chamskie zachowanie. Trzeba z tym skończyć. Choć ustawowo ASB istnieje na takich samych warunkach, jak MSW, tym niemniej jednym z naszych podstawowych zadań jest bezpośrednie i pośrednie wsparcie…