– To jakaś głupia pomyłka – odezwał się głucho Pismak. Bandyta mówił z pozamoskiewskim akcentem, choć Waluszek nie umiałby określić, z jakim właściwie.
– Stanowczo protestuję! – odezwał się z godnością Szacki, wczuwając się w swoją rolę. – Jestem producentem filmów, dyrektorem studia… – i nagle go zatkało. Waluszek pojął, w czym rzecz – Szacki poznał Gusiewa.
– ASB! Operacja specjalna! – zagrzmiało od wejścia. – Wszyscy niech zostaną na swoich miejscach. Nic nikomu nie grozi, od tej chwili znajdujecie się państwo pod naszą ochroną!
Postrzelony przez Gusiewa goryl spłynął nareszcie na podłogę, gdzie zajął całą niemal wolną okoliczną przestrzeń, układając się u nóg Pismaka. Była to niebezpieczna gra – ale rozgrywał ją Gusiew, który wszystko sobie musiał przemyśleć.
– Chcesz, to ci powiem, kto cię wydał – zaproponował Pe, zwracając się do bandyty. – Masz ochotę porachować się przed śmiercią ze sprzedajnym mentowskim skurwysynem?
Pismak zamrugał powiekami. Coś tam odbywało się pod stołem, pomiędzy nim i Gusiewem. Najpewniej Pismak poczuł napór wgniatającej mu się w sekretne miejsce „beretty”. Wokół stolika nie działo się nic szczególnego, jedynie napięte twarze i usztywnione grzbiety wskazywały na to, jak klienci restauracyjki przeżywają groźny moment. Po sali spacerowali już nie wiadomo skąd przybyli ludzie z igielnikami w rękach. Wyjścia z restauracji były zamknięte. Kilku barczystych mężczyzn zasłaniało fatalny stolik przed wzrokiem pozostałych gości. Jednym z nich był starszy grupy, który zgodnie z instrukcją powinien był dowodzić z zewnątrz. Obok niego zjawił się stary wyjadacz, który wbił posępne spojrzenie w kark Szackiego.
„A przy podjeździe stoi już «karawan» – pomyślał Waluszek. – Ciekawe, czy dziś powiezie prawdziwe trupy?”
– Zabij tego kudłatego pedała! – półgłosem zażądał od Pismaka Gusiew. – Na razie jeszcze ci na to pozwolę. A potem cię szybko wykończę. Przecież nie chcesz zdychać na katordze?
– A idź ty w chuj!
– Nie wierz mu! – kwiknął Szacki. – Komu wierzysz?!
– Zabijesz go? – nalegał Gusiew.
– Zrób mi laskę, frajerze!
Szacki zaczął się rozglądać, jak zaszczuty królik. Wyglądało na to, że spektakl w reżyserii Gusiewa zupełnie nie przypadł producentowi do gustu.
– No to kładź kopyto na stole. Bardzo powoli.
– A jeb się! Sam sobie weź!
– Szkoda, że oceniłem cię za wysoko – stwierdził beznamiętnie Gusiew.
Waluszek nadal trzymał Szackiego na muszce i nie zdążył się zorientować, co jest grane. A Gusiew po prostu wpakował Pismakowi igłę w brzuch i bandzior natychmiast sflaczał.
Szacki westchnął z ulgą, jak skazaniec, któremu zdjęli z karku sznur.
Jak się okazało, była to ulga przedwczesna.
Gusiew błyskawicznie wyrwał igłę z brzucha Pismaka, wetknął ja sobie w klapę marynarki, szybko wsunął igielnik w kaburę i równie szybko wyjął Pismakowi „makara” zza pazuchy. Potem wysunął spod stołu rękę, w której miał „berettę”. Trzymając oba pistolety w dłoniach, skrzyżował ręce w nadgarstkach, jak to robili z parą „Uzi” wszelkiego rodzaju asy oddziałów specjalnych na zapomnianych już w Związku amerykańskich filmach akcji.
– Co wy… – pisnął przerażony Szacki.
– Panowie, proszę się nie ruszać, ja wszystko bardzo dobrze widzę – uprzedził Gusiew „obu” rozmówców.
I zaczął strzelać.
Szacki dostał dwie kule z „Makara” w okolicę serca i runął na ręce brakarzy. Nieruchomy Pismak został zabity dwoma strzałami z „beretty” w brzuch i środek czoła, a potem Gusiew rzucił broń Pismaka na stół.
W sali rozległy się niezbyt głośne okrzyki i piski kobiet.
– Niechże cię… – zaczął dowódca grupy, ale się rozmyślił i tylko splunął pod nogi.
– Powiedziałem, że wszystko doskonale widziałem. – Gusiew schylił się nad Pismakiem. Nieco oszołomiony i trochę ogłuszony bliskimi wystrzałami Waluszek zrozumiał, że Gusiew robi martwemu bandycie zastrzyk neutralizujący. Za kilkanaście minut nie da się wykryć obecności paralizatora we krwi nieboszczyka. A dziurkę po igle Gusiew usunął, trafiając w nią kulą.
– A gdybyś ty go na wylot?
– Z „makarowa”? Boże broń. No co, panowie? Nasza umowa nadal obowiązuje? Wszyscy za jednego, a Bóg za wszystkich?
– Nie inaczej – poświadczył dowódca grupy. – Ten morderca ukrył lufę w bucie. Buty ma w sam raz. Co miałeś robić, skoro zaciął ci się igielnik?
– Nad wyraz kiepska broń – potwierdził stary wyjadacz. – Dwa razy mi się zacinał w krytycznych momentach.
– Pech to pech – wtrącił się ktoś jeszcze. – A przy okazji, twój drugi klient… też jest gotów.
Gusiew podniósł z podłogi komórkę i z nieudawaną sympatią uśmiechnął się do brakarzy. Do Waluszka też, choć ten wciąż jeszcze stał nachmurzony.
– Dziękuję, koledzy – raz jeszcze uśmiechnął się Gusiew. – Pomogliście mi zrzucić ciężar z duszy. Nigdy wam tego nie zapomnę. No, to pojadę pisać raport. W razie czego wiecie, gdzie mnie znaleźć.
– Żyj – pozdrowili go brakarze.
Na ulicy Gusiew zapalił z widoczną przyjemnością. I klepnął po ramieniu wciąż jeszcze nabzdyczonego Waluszka.
– Jeżeli chcesz mnie sądzić, to mogę ci ze szczegółami opowiedzieć, jak Szacki pociął swoją żonę. Loszka, ona miała dwadzieścia trzy lata. Zaledwie dwadzieścia trzy. Zwykła, młodziutka i głupia dziewczyna – normalna kobieta za takiego by się nie wydała – ale w danym przypadku wcale nie zmienia to istoty rzeczy. Nie można z kuchennym nożem brać się do brzemiennej kobiety, rozumiesz? I nie ma takich wyższych interesów, w imię których można zostawić przy życiu człowieka, co się czegoś takiego dopuścił.
Waluszek milczał.
– A tego, że w Agencji starzy towarzysze kryją się wzajemnie, mógłbyś się sam domyślić.
– No nie!!! – nie wytrzymał wreszcie Waluszek. – Nie!
– Co „Nie”? – zapytał Gusiew.
– Ty… ty… Niewiele brakowało, a trafiłbyś mnie w rękę! Ledwo zdążyłem ją cofnąć!
– Loszeńka! – Gusiew ponownie trzepnął Waluszka po ramieniu. Wyglądało na to, że spodziewał się czegoś gorszego. – Kochany ty mój! Osądź sam – gdyby istniała możliwość, że trafię w twoją rękę, z pewnością bym cię uprzedził!
W odpowiedzi Waluszek tylko splunął – jak niedawno starszy grupy.
Z pewnością obaj przeżyli bardzo podobny stres.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Żal po tysiącach skazanych wyrażał się tylko w modlitwach, okazywano go zaś jedynie podczas pogrzebów, i nie zmieniał się w gniew skierowany przeciwko tyranowi – władzę Vlada uświęcała przecież cerkiew, a cele miał dobre i szlachetne.
Kolejną próbę wytrzymałości los podrzucił dwójce Gusiewa pewnego zwyczajnego wieczoru. Zaczęło się wszystko też jak najbardziej zwyczajnie – na pulpicie leżało zgłoszenie, które Gusiewowi przekazał dyżurny zmiany. Gusiew, jak zwykle niezadowolony i znudzony, spojrzał na papier i od razu zerknął na Waluszka. Jego prowadzony obracał na palcu kluczyki „dwudziestki siódemki”, nucił sobie cichutko jakąś piosenkę i sądząc z pozorów, miał doskonały nastrój. „No, zaraz się przekonamy, jakim jesteś obywatelem, agencie Waluszek – westchnął w duchu Gusiew. – Paskudne zgłoszenie. Ostatni raz widziałem takie przed dwoma laty. Wiadomo, czemu podrzucono je akurat mnie – Gusiewa przecież nie ma co żałować. A Waluszka? Hmm… Mimo wszystko nie stracili nadziei, że nastawią chłopaka przeciwko mnie. Co za świnia mąci tam wodę na górze? Wiadomo, że nie szef. Więc kto? W każdym przypadku trzeba będzie na Loszkę uważać. Bo jeszcze z przesadnej dobroci serca załatwi starego Gusiewa. Podczas ostatniego miesiąca trochę się otrzaskał, nie pęka już przed byle robotą, ale coś takiego… Hm…”
– Skocz do samochodu i uruchom silnik – polecił podwładnemu. – Ja zaraz zejdę, tylko zamówię „karawan”. Dziś będzie nam potrzebny specjalny…
Przyszło im jechać na samą granicę strefy odpowiedzialności Oddziału Centralnego. Waluszek prowadził jak zwykle szybko i pewnie, nie gorzej od Gusiewa. Wraz ze zniknięciem słynnych na cały kraj moskiewskich korków ulicznych średni poziom umiejętności miejskich kierowców nieustannie się obniżał i Gusiew był rad, że choć jego prowadzony nie uległ powszechnemu trendowi.