– Ja też zobaczę – odparł Waluszek i otworzył przed Gusiewem drzwi.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Pal okazał się niezwykle efektywnym regulatorem działalności ekonomicznej: kiedy kilku siedmiogrodzkich kupców, oskarżonych o handel z Turkami, oddało ducha na miejskim rynku, nastąpił koniec współpracy z wrogami wiary chrystusowej.
W sklepie dźwięczała muzyka, piękna, ale trochę niesamowita. Pod akompaniament gitary ktoś ponurym głosem ryczał coś, nie sposób było zrozumieć. Gusiew posłuchawszy przez chwilę stwierdził, że to Kinczew. Nie znał tej pieśni, i nie za bardzo mu się podobała. Wprost wywracała duszę na nice.
Oszkloną ladę gniótł grubym brzuchem klient – maleńki Azer w drogim garniturze sportowego kroju. Przedstawiciel skazanego na wymarcie gatunku – niedawno rzucone w masy hasło „Kupujemy tylko u Rosjan” spodobało się ludziom i siła diaspor Kaukazjatów topniała w oczach. Na razie jeszcze się trzymali, jak ten tu, na przykład. Nawet zza jego pleców się wyczuwało – oto prawdziwy pan życia, z tych, co to mają moskiewskie zameldowanie i trzydzieści trzy zęby z dwudziestoczterokaratowego złota.
– Więc jak, kurwa, załatwione? – pytał sprzedawcę, młodego chłopaka, który rzucił na Gusiewa podejrzliwe spojrzenie.
– Już mówiłem, zrobię na przyszły tydzień.
– Ale ty, chuju jebany, wszystko, kurwa, zrozumiałeś?
Akcent Azera zazgrzytał Gusiewowi w uszach jeszcze bardziej dosadnie, niż nieprzerwane wycie z głośników. Na domiar wszystkiego, pan życia nie zwrócił uwagi na ważny element nowej sytuacji: sprzedawca ponownie zerknął z ukosa na Gusiewa. Pan życia gwizdał koncertowo na tych, którzy weszli przed chwilą do sklepu. Co Gusiewa ostatecznie zirytowało.
Waluszek wetknął nos w stojącą pod ścianą, pełną kompaktowych dysków gablotę. Gusiew zatrzymał się obok Azera, przyjrzał mu się, zrozumiał, że nie ma w nim nic interesującego, wysłuchał jeszcze całej serii „ten” i „znaczy”, nieco przytłumionych wokalnymi wyczynami Kinczewa i poczuł, że też ma ogromną ochotę sobie poryczeć.
– Więc, kurwa zrozumiałeś, że przyjdę. A co to za chujostwo tak wyje?
– „Alicja” – wyjaśniła siedząca przy kasie dziewczyna.
– Jaka, kurwa, Alicja? Dziewczynka?
– Grupa wokalna – uśmiechnęła się kasjerka. – Kinczew.
– Nigdy nie słyszałem. Ale chujoza! – zirytował się Azer. – Nawet ja, kurwa, lepiej bym zaśpiewał. No, dobra, to na razie.
Odwrócił się, cudem tylko nie potrąciwszy Gusiewa brzuchem i wyszedł. Kinczew zaś nagle umilkł, jak na zamówienie. Sprzedawca i kasjerka spojrzeli na siebie, nieznacznie i znacząco się uśmiechając.
– No, co u was nowego? – zapytał Gusiew.
– A co was interesuje? – sprzedawca był teraz lekko stropiony.
– Coś nowego.
– A ten widzieliście? Milicyjny film akcji [7].
Rozwinęła się ożywiona wymiana zdań i opinii – dokładniej mówiąc ożywił się sprzedawca, a Gusiew tylko krytycznie chrząkał i kiwał głową. Stopniowo na ladzie wyrósł stos pięciu, sześciu kaset. Zaciekawiony gustem partnera Waluszek podszedł bliżej, popatrzył i doszedł do wniosku, że Gusiew jest kompletnie pozbawiony gustu. Niektóre z kaset były tak bezwstydne, że Waluszek nie chciałby ich oglądać nawet, gdyby mu za to zapłacono. Gdyby teraz Gusiew zapłacił i wyszedł z tymi filmami, jego opinia w oczach podwładnego padłaby na pysk. Ale Gusiew wcale nie zamierzał płacić. Zamiast tego podparł się w boki, rozsuwając poły kurtki tak, że ujawnił znaczek na piersi i kaburę na pasie.
Waluszek mógłby przysiąc, że usłyszał stuk walącej o podłogę szczęki sprzedawcy.
– Loszka, zamknij drzwi – polecił uprzejmie Gusiew.
Waluszek podszedł do drzwi, opuścił roletę i odwrócił na zewnątrz tabliczkę z napisem „Otwarte/Zamknięte”. Nie wstydził się już za Gusiewa, choć kompletnie nie rozumiał jego zachowania.
– Czyli tak, młodzieży – odezwał się Gusiew jeszcze bardziej uprzejmie, niż przed chwilą. – W waszym sklepie zjawia się coś takiego jak to przed chwilą, klnie gorzej od więziennego dozorcy, zachowuje się po chamsku i czegoś tam się domaga. Zamawia z pewnością jakiegoś pornola. Mnie to akurat nie interesuje, pornografia jest u nas zdaje się zabroniona, ale w rzeczy samej nieszkodliwa, więc kciuk jej w bok. Ale wszystko pozostałe…
Sprzedawca stał z kamiennym wyrazem twarzy i tylko mrugał powiekami. Kasjerka drżała – pewnie wolałaby schować się pod kasą, ale nie pozwoliły jej na to gabaryty własne.
– Moi znajomi Azerowie takich jak ten kupczyków uważają za hańbę swojego narodu i doskonale ich rozumiem – Gusiew nie podniósł głosu, a przeciwnie, jeszcze go stłumił, i dodał smutku do przepełniających go uczuć. Co prawda, teraz już przemawiał siedzący w nim cynik. – Ale przez takich jak ty – Gusiew wytknął go palcem i sprzedawca też zaczął się trząść – wszelkiego rodzaju zboczeńcy w naszym mieście czują się swobodnie. Klient zawsze ma rację, ale to nie był klient, tylko cham pierwszej wody. Dlatego posłuchaj, co ci powiem. Jeżeli ten cham zjawi się tu jeszcze raz, popędź mu kota i wyrzuć za drzwi. A jeżeli nie masz dość odwagi na to, żeby go wygonić, to zachowuj się choć godnie i nie trzęś tyłkiem. A żebyś sobie, synku, dobrze to zapamiętał…
– On jest znajomym szefa – wydusił z siebie sprzedawca.
– Czyli odrobina wychowania nie zaszkodzi i twojemu szefowi. Dobrze mnie zrozumieliście, dzieciaki? Czy może coś wam umknęło. Myśleliście pewnie, że skoro jest Wybrakówka, to już nie trzeba tych wygłupów z obywatelską postawą – źli, żądni krwi wujaszkowie zrobią wszystko za was? Wystrzelają wszystkich drani i zacznie się złoty wiek? A figę z makiem! Każdy powinien zapłacić za wolność i osobiste bezpieczeństwo, rozumiecie, każdy! Nie wystarczy przestać śmiecić na ulicy, trzeba jeszcze ludzkie śmieci wyrzucić tam, gdzie ich miejsce. A jak szef zapyta, co tu się stało, to mu wszystko przekażcie. Powiedzcie, że wpadł tu brakarz. Starszy pełnomocnik Centralnego Oddziału Agencji Bezpieczeństwa Socjalnego, Paweł Gusiew. Bardzo zły brakarz i bardzo poirytowany tym, że przytakiwaliście chamowi. A to, drodzy mieszkańcy Moskwy, zostawię wam na pamiątkę.
Gusiew poruszył się nieznacznie i Waluszek zdębiał. W ręce jego starszego kolegi nie wiedzieć skąd i kiedy pojawiła się broń. Ale wcale nie pneumatyczny igielnik, a bardzo efektownie wyglądająca broń palna, w której nawet ostatni burak rozpoznałby charakterystyczną włoską „berettę”.
Sprzedawca i kasjerka wydali z siebie dziki wrzask, nieustępujący wyciu Kinczewa, skoczyli w kąt i tam zamarli w bezruchu. A Gusiew starannie wyrównał leżącą na szklanym blacie lady stertę kaset, wparł w nią lufę pionowo w dół i nacisnął spust.
Pistolet stęknął głucho, kasety osiadły z chrzęstem, wewnątrz gabloty coś rozprysnęło się z głośnym trzaskiem… i powoli, jak na zwolnionym filmie, zaczęło pękać i walić się szkło. Wierzchnia szyba zastanawiała się tylko bardzo króciutką chwilkę i też poddała się losowi z głośnym trzaskiem.
– Kiepskie szkło – głos Gusiewa przerwał grobową ciszę. Otrzepawszy się z odłamków, brakarz schował broń za pazuchę. – Myślałem, że wyjdzie nieco ładniej. Ale tak jest bardziej pouczająco. Wszystkiego najlepszego, droga młodzieży. Pomyślcie o tym, co powiedziałem. Wybrakówka wiele spraw ustawiła we właściwych proporcjach, ale na naszych garbach do raju nie wejdziecie. Zechciejcie się choć troszeczkę sami potrudzić. No to na razie!
Na ulicy Gusiew sięgnął po papierosy. Miał minę zadowolonego z dobrze wykonanej pracy człowieka. Waluszek podał mu zapalniczkę.
– Dziękuję – machnął dłonią Gusiew. – Wiatr. Lepiej zapalę sam. Tak właśnie wygłaszamy pouczenia, agencie Waluszek.
„Ostro wygłaszacie – pomyślał Waluszek. – Ostro, ani słowa”.
Nie odczuwał jednak szczególnego protestu wewnętrznego. Wydało mu się nawet, że rozumie, co brakarz Gusiew chce wbić ludziom do głów. Może trochę przesadzał. Ale stwierdzić, że jego postawa jest błędna, albo że różni się od tego, co zwykliśmy nazywać ogólnie przyjętą moralnością, Waluszek nie mógłby.