– A co ja złego powiedziałem? – obruszył się straganiarz.
– To tylko uprzedzenie. Ja nie słyszałem, o czym ty z nimi rozmawiałeś. Może ich podpuściłeś?
Straganiarz uniósł ku niebu oczy, ręce i wypuścił długą, barwną wiązankę, niczym nieustępującą mistrzostwu wypowiedzi wąsatego sierżanta. Z jego tyrady wynikało, że jeszcze nie zwariował i prędzej zgodziłby się na niebezpieczny dla życia, nietradycyjny seks z samcem hipopotama, niżby dał łapówkę oficjalnemu przedstawicielowi władzy, zarówno podczas wykonywania przez tego ostatniego obowiązków służbowych, jak i w każdych innych okolicznościach.
– Pomimo tego uważaj i bądź ostrożny – skwitował jego wypowiedź Gusiew i ruszył w głąb przejścia.
Straganiarz pożegnał go nieprzyzwoitym gestem.
Milicjanci gdzieś się zwinęli, nie zapłaciwszy za wzięty towar. Zamiast nich na stopniach pojawiła się dorodna, niezbyt urodziwa sprzątaczka w pomarańczowej kurtce. Podniosła porzuconą przez młodego menta drożdżówkę i zaczęła ją oglądać w zadumie.
– Rzuć to! – zawołał do niej straganiarz. – Chodź tu, dam ci naleśnik! Niech będzie z mięsem!
– A czemu wymuszenie nie jest tak groźne, jak łapówka? – zapytał Waluszek, kiedy z Gusiewem przeszli podziemnym przejściem na drugą stronę Nowego Arbatu i niespiesznym krokiem ruszyli wzdłuż lustrzanych ścian urzędu pocztowego.
– Łapownictwo zakłada zmowę obu stron. I jeżeli jedna ze stron natychmiast nie zamelduje na milicję albo do ASB, sprawę można potem mocno rozdmuchać. Dziś podjadali sobie jego smakołyki, jutro on ich poprosi, żeby postraszyli jego szefa. I tak dalej. A jak podchodzą do ciebie, zabierają towar i nie płacą, to jednostronne naruszenie prawa – i teoretycznie bez perspektyw rozwojowych. No nic, Loszka, z czasem się otrzaskasz. Nam specjalnie zostawili kilka takich „widełek”, na pierwszy rzut oka bzdurnych. Żeby można było skuteczniej nad ludźmi popracować. Waluszek kiwnął głowa.
– Jakoś to po dziecinnemu, całkiem głupio rozegrali.
– Bo głupole. Co, myślisz, że ten stary ment wyga ich nie pouczył? Jeszcze jak ich pouczył. Pierwszego dnia im objaśnił – Boże broń, chłopaki, choć jeden cukierek od kogoś wziąć. Przez całe życie się potem nie oczyścicie z podejrzeń. Chłopcy oczywiście przyjęli to do wiadomości. A potem, jak tylko zostali bez nadzoru, postanowili spróbować, czy ta chałwa w istocie jest tak słodka, jak to opisują. Ci smarkacze okropnie potrzebują okazji do potwierdzenia własnej ważności, muszą się poczuć dorosłymi i groźnymi. A potwierdzić swoją ważność można na różne sposoby. Większości ludzi wystarczy darmowe ciastko. Przy okazji, nie zjadłbyś czegoś?
– Przecież oni nawet nie podjęli prób usprawiedliwienia się – nie rezygnował Waluszek. – Nie stawiali nawet psychicznego oporu. Tylko raz, za twoimi plecami, jak się odwróciłeś…
– Owszem, powiedział mi to twój wzrok. Przez chwilę chłopcy mieli ochotą trzasnąć mnie pałką w ciemię. A ty bardzo prawidłowo zareagowałeś. To ci się chwali. A co do usprawiedliwień… Hipnoza sytuacyjna. Słyszałeś o czymś takim?
– Aha.
– A sam nie doświadczyłeś? Na sobie? Niektórzy z nas doświadczyli i klęli potem, na czym świat stoi. Przecież tych dwóch my na gorącym uczynku przyłapaliśmy, z dowodami w rękach. Trzeba być skończonym draniem, żeby się błyskawicznie przestawić. Zawodowi oszuści to potrafią. Potrafią w ułamku sekundy się przeorientować. Miałem kiedyś taki przypadek…
Gusiew zapalił. Mimo woli zrobił ponury grymas – wypadek też był pewnie niewesoły. Waluszek z ciekawością czekał na ciąg dalszy.
– Było tak. Braliśmy na „żywca” dwóch łajdaków. Wypracowali sobie, dranie, sprytną metodę. Jeden idzie i niby niechcący upuszcza człowiekowi pod nogi paczkę banknotów na wabia. Oczywiście, wszystko jest przygotowane. Jeżeli człowiek forsy nie podniesie, tuż obok pojawia się drugi, podnosi, patrzy frajerowi w oczy i pyta szeptem: „Co robimy?” Ofiara nie ma wyjścia. Nawet jeżeli zawoła: „Ej, człowieku, zgubiłeś pieniądze, a ten tu podniósł!”, to nic biedakowi nie pomoże. Mieli opracowane dziesiątki wariantów, jak rzucić na człowieka podejrzenie i poddać rewizji. W razie czego podbiegali inni – też umówieni członkowie szajki – stawali wokół i krzyczeli, że są świadkami i widzieli, jak ofiara brała pieniądze. Sam rozumiesz, podrzucali paczkę człowiekowi wyglądającemu na takiego, co ma w kieszeniach nielichą gotówkę. Namierzali ofiarę w kantorach wymiany walut, dopóki te jeszcze funkcjonowały, a potem zaczęli po sklepach portfelom się przyglądać. I wyobraź sobie, zapasowe warianty banda wykorzystywała nadzwyczaj rzadko. Dwóch na trzech z przechodniów godziło się na podział zdobyczy wespół z prowokatorem. Cóż, chciwi jesteśmy wszyscy, aż strach. Nasz człowiek, który robił za „żywca”, mówił potem – niczego się chłopaki nie bójcie, tylko niech was ręka boska broni od tego, żebyście na cudzych pieniążkach wzbogacić się zechcieli. Przecież, kiedy drań zagląda ci w oczy z propozycją, że podzieli się z tobą zdobyczą i odpowiedzialnością, nie stajesz się draniem takim jak on. Uznajesz po prostu, że masz fart. Czy nie może człowiekowi choć raz się w życiu poszczęścić? Uważa się, że może. Albo powinno.
Gusiew umilkł.
– I co było dalej? – ponaglił go Waluszek.
– Wszystko leciało według planu. Jeżeli ofiara wyciągała swoje pieniądze, natychmiast je przeliczano i oddawano z przeprosinami. Oczywiście, niepostrzeżenie zmniejszywszy zawartość portfela przynajmniej o połowę. Mogliby też po prostu zabrać wszystko i dać w mordę. Ale sam rozumiesz, rozbój i oszustwo, to dwa różne paragrafy, a poszkodowany musiałby jeszcze udowodnić, że miał przy sobie odpowiednią kwotę w momencie, kiedy – jakoby! – został „zrobiony”. Zwykłe prawo jest tu bezsilne, tylko ASB daje sobie z tym radę. No i menty dały sygnał do Centralnego. Więc kiedy capnęliśmy tych gnojków, urządzili nam całe przedstawienie… Moskiewski to może nie, ale każdy z prowincjonalnych dramatycznych teatrów dałby sporo za takich aktorów. A ja patrzę na tego, co pieniądze z portfela wyjmował, żeby „policzyć” i myślę sobie – do diabła! Przecież z ciebie byłby znakomity iluzjonista. Gdybyś na scenie występował, to ludzie by cię kwiatami obrzucali! A ty – tutaj… Przykro, aż niedobrze się robi. Taka mnie wtedy wściekłość ogarnęła na rodzaj ludzki… A ci dwaj krzyczą, rękoma wywijają, świętą niewinność udają. I zauważ, że oni już się zorientowali, iż zostali złapani na „żywca” i z dowodami w ręku. Ale tak czy owak, nie rezygnują. Tego, co ich nam nadał pokazują mi i do oczu stawiają, potem jeszcze dwóch, którzy za świadków byli – a tamci nie, krzyczą, nigdy w życiu ich nie widzieliśmy, a w ogóle to za pół godziny mamy samolot, bo my nie z Moskwy jesteśmy. Chłopak, co frajera, „żywca” znaczy odgrywał, oczy wytrzeszcza… zaraz się tu nam chłopak rozpłacze, myślę sobie. Potem zresztą nie wytrzymał. Inna rzecz zeznania składać, a inna – kiedy człowiekowi w oczy plujesz, a on niewinnego zgrywa. Trudno wytrzymać. Najobrzydliwsze w naszej robocie jest to, że twarzą w twarz z ludzką podłością się stykasz. Tak to, brachu, jest.
– I jak się to zakończyło? – zapytał Waluszek.
– Zastrzeliłem obu od ręki – Gusiew machnął niedbale dłonią.
Waluszek zachichotał, ale zaraz potem zagryzł wargi.
– Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie to było obrzydliwe – wyjaśnił Gusiew. – Po prostu niczego innego nie mogłem zrobić i miałem wrażenie, że lada moment utonę w tym oceanie łgarstw. A najważniejsze, żal mi było „żywca”, przecież to był mój partner. No to wziąłem i obu zastrzeliłem na miejscu. Okazało się, że dobrze trafiłem, chłopaki zaczęli mi brawo bić.
Waluszek sieknął nosem i sięgnął po papierosy.
– Ale ten, co nas naprowadził na cel, strasznie się zdenerwował. Aż w gacie biedaczek narobił. Ale od razu przyznał się do wszystkiego. A jeden z bandy zemdlał. Oni tak zawsze, jak się robi gorąco, to w sentymenty uciekają. I za to szczególnie złodziejów nienawidzę. Loszka, nie pal na razie. Zajrzymy do tego magazynu. Albo jak chcesz, poczekaj na zewnątrz. Nic szczególnego, po prostu chcę sprawdzić, czy nie mają jakiegoś porządnego filmu wideo.