Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jakby co, dzwoń od razu – stwierdził zwracając się do sprzedawcy. – I nie na milicję, tylko od razu do nas. Daj mi „Captain Black”. Nie, nie te. Ja palę ciemne, aromatyzowane.

Na ladzie spoczęły papierosy. Jedną stronę paczki całkowicie pokrywała biała naklejka z wyraźnym napisem wielkimi literami: „Tytoń zabija”.

– Oho – mruknął Gusiew. – Zaczęło się. Jak ty tu wysiedzisz, biedaku, skoro wszystkie wystawione paczki masz odwrócone napisem do środka kiosku.

– Okropność – zgodził się sprzedawca. – Aż dreszcz człowieka bierze. Właśnie rzucam palenie. Dobrze jeszcze, że nie wpadli na pomysł, żeby na wódce jakieś świństwa wypisywać.

Gusiew kiwnął mu głową ze współczuciem, zapłacił, wsunął papierosy w kieszeń i odwrócił się do Waluszka. Wyraz twarzy starego wygi świadczył o jego poirytowaniu.

– Nie rozglądaj się tak na wszystkie strony, ty niedorobiony desperado – syknął. – Szkło witryny nie jest gorsze od lustra, wszystko doskonale widać.

– Przepraszam – wymamrotał Waluszek.

– Zapamiętaj na przyszłość. Przez to ruszanie głową wokół mogą cię wziąć za mojego ochroniarza, chociaż zupełnie nie przypominasz typowego goryla. A po co nam to? Ja zamierzam jeszcze trochę pożyć, i tobie życzę tego samego. Nie przepatruj okolicy okiem pana i władcy, tylko się w nią wżyj. Jeżeli tak bardzo masz ochotę się porozglądać, to rób to niedbale i beztrosko. My nie patrolujemy dzielnicy – po prostu idziemy przez nią za swoimi sprawami.

– Rozumiem.

– Zuch. No to jazda dalej.

Czyściutko wysprzątane stopnie wiodły na drugą stronę Nowego Arbatu. Pod ziemią, przy szklanych drzwiach przejścia, ustawiono niewielki stolik, pokryty bułeczkami i napojami. Obok stolika stali dwaj milicjanci, uśmiechający się dobrodusznie i grzebiący w towarze. Sprzedawca też uśmiechał się szeroko.

Pod przeciwległą ścianą stał kosz na śmieci. Gusiew zatrzymał się i zaczął otwierać paczkę papierosów. Paczka była oporna i folia wpadła w śmieci dopiero wtedy, gdy obładowani towarem milicjanci odeszli od stolika. Gusiew dogonił ich już na schodach.

– Wydaje mi się, sierżancie, że ten sprzedawca was wrobił – szepnął uprzejmie do ucha jednemu z milicjantów.

Sierżant obejrzał się, podskoczył i upuścił pod nogi drożdżówkę. Jego partner też zmienił się na twarzy. Gusiew akurat rozsunął lekko poły kurtki i na jego piersi wszystkimi barwami tęczy rozbłysł znaczek ASB.

– A o co chodzi? – zapytał sierżant.

– A o to chodzi, synku, że ten typ doskonale zna moją twarz. Widział, że stoję obok. A jednak pozwolił wam odejść, nie uiściwszy zapłaty.

– Ależ zapłaciłem! – żachnął się sierżant, upychając po kieszeniach pojemniki z wodą. – Mam świadka. Co jest, cholera jasna! Za kogo mnie bierzesz?

– Biorę cię za smarkacza, który chodzi tu nie dłużej, niż tydzień. W przeciwnym razie bym cię zapamiętał. A przy okazji, domorośli wymuszacze, pokażcie mi swoje dokumenty. Loszka, sprzedawca chce uciec. Zatrzymaj go.

Waluszek zbiegł po stopniach w dół i chwycił znikającego w bocznym pomieszczeniu sprzedawcę za kołnierz. Czerwoni jak ćwikła milicjanci wyjęli służbowe legitymacje.

– Ta-ak… Sierżant Loginów. Młodszy sierżant Kozyriew. – Gusiew zdjął z pasa transiver [6] – Centralny? Tu Gusiew! Sprawdźcie mi dwóch młodych stróżów prawa i porządku publicznego… – podyktował nazwiska, stopnie i numery legitymacji. – Czekam. Ta-ak… No, mają szczęście. – Schował aparat, oddał milicjantom dokumenty, wyjął notes i coś w nim zapisał. – Więc tak, młodzieży, darować wam ten pierwszy raz, czy nadal będziecie łamać prawo?

Sierżant rzucił zaszczute spojrzenie na straganiarza, którego Waluszek odwrócił gębą ku milicjantom. Sprzedawca bezczelnie się uśmiechał.

Partner sierżanta przesunął się i zasłonił Gusiewa przed wzrokiem przechodniów. Gusiew z nieukrywaną ciekawością rozejrzał się na boki. Waluszek przeciwnie – nastroszył się i wsunął dłoń za pazuchę.

– Głupia sytuacja – stwierdził milicjant. – Ludzie patrzą.

– A brać i nie płacić – to co, nie głupia sytuacja?

– Nie mieliśmy pieniędzy – wydusił z siebie sierżant. – Chcieliśmy zapłacić później.

– Więc tak, młodzi ludzie. Albo płacicie, albo zwracacie towar. Za to – Gusiew trącił czubkiem buta leżącą pod nogami drożdżówkę – zapłacicie także. I weźcie pod uwagę, że jesteście już w kartotece. Oficjalne ostrzeżenie w sprawie próby wymuszenia korzyści pieniężnej.

Sierżant ponownie popatrzył na sprzedawcę. Ten skromnie spuścił oczy.

– Jak wam nie wstyd, chłopcy? – zapytał Gusiew. – Od takiego haniebnego epizodu służbę zaczynacie? A ci dobrzy, prości ludzie, przed którymi wam teraz głupio, przecież oni na was liczą. Myślą, że ich obronicie, a w razie czego im pomożecie… A wy, zamiast tego pozbawiacie ich uczciwego zarobku.

– Przecież on sam nam to wetknął w ręce! – wymamrotał sierżant. – Chciał się zaprzyjaźnić, postanowił nas obdarować na początek znajomości…

– Tej wersji w ogóle nie słyszałem – uciął Gusiew. – Dlatego, że jest dla was dużo gorsza.

– Ależ spytaj go!

– Nie ma sprawy! – Gusiew zszedł nieco niżej, ku sprzedawcy. Milicjanci poszli za nim; w ich oczach malowała się chęć dania brakarzowi w łeb i spisania potem meldunku o samoobronie. Byli naprawdę młodzi i niedoświadczeni – przed popełnieniem głupstwa powstrzymał ich tylko widok wsuniętej za pazuchę dłoni Waluszka i jego taksujące, uważne spojrzenie.

– Cześć, prowokatorze – zwrócił się Gusiew do straganiarza.

– Heil, gestapo! – odparł wesoło sprzedawca.

– Opowiedz, jak to było.

– Jak zawsze. Podeszli, żeby zawrzeć znajomość. Tego, owego… a potem mówią – weźmiemy? No to mówię – bierzcie. I tyle.

– Bydlę! – jęknął sierżant ogarnięty bezsilną wściekłością. – Ja cię… Łże, gnojek jeden! Mam świadka!

– Loszka, puść człowieka – polecił Gusiew. – Niech wraca do handlu. Więc tak, chłopaki. Albo zrobicie, jak powiedziałem i zostaniecie w służbie z pierwszym, oficjalnym ostrzeżeniem. Z centrum miasta wyślą was gdzieś do jakiegoś Jebichowa, gdzie będziecie bruki szlifować. Ale to i tak lepiej, niż w kopalni z bandziorami ziemię ryć. Albo zechcecie mi coś udowodnić. W takim przypadku od razu wyrecytuję wam „ptaszka”, wzywam „karawan”, i już wkrótce nie będziecie rozmawiać z poczciwym brakarzem, tylko z bardzo złym śledczym. Pięć minut przesłuchania na psychotropach i wszystko będzie wiadomo. No to jak?

Od strony wyjścia na ulicę rozległo się ciężkie, słoniowate stąpanie i pomiędzy Gusiewa a przygnębionych młodzików wcisnął się jeszcze jeden milicjant, starszy, wąsaty i tęgi.

– A-aaa! – ucieszył się Gusiew. – Więc to twoje szpaczki? Tęgi jednym rzutem oka ocenił sytuacje i postawił diagnozę.

– Kurwa wasza w dupę jebana mać! – sarknął. – Na minutę zostawić was nie można! Wysrać człowiekowi się nie dacie! Od razu w gówno się wpakować musicie!

– Bezwarunkowo! – poparł go Gusiew. – Bałwany, jakich ze świecą szukać! Mamy do czynienia z jednym z dwojga. Albo łapówka, albo wymuszenie. Ja, oczywiście, stawiam na wymuszenie. Ostrzegłem ich i wpiszę do akt. A oni się łamią i chcą na przesłuchanie!

– Kurwa! – stwierdził tęższy z młodszych.

– Więc tak, zabierz ich i wlej im trochę rozumu do łbów. A ja pójdę swoją drogą. Zgoda?

– Ja im nogi z dup powyrywam! – warknął półgłosem wąsacz. – Wy mnie, gnojki jedne, jeszcze popamiętacie!

Sądząc z wyglądu wąsacza, był mocno wytrącony z równowagi. Nie rozsierdzony, ale właśnie wytrącony z równowagi. W istocie idiotyczna sytuacja – zostawił podwładnych tylko na chwilę, a oni go tymczasem wpakowali po uszy w gówno.

– Głupstwo, ty się jakoś wykręcisz! – pocieszył go Gusiew.

– Akurat! – machnął ręką wąsaty. – Teraz to…

– No to my pójdziemy – stwierdził Gusiew. – Wszystkiego najlepszego.

Waluszek się nie pożegnał, tylko wyjął dłoń zza pazuchy.

Straganiarzowi Gusiew podsunął pięść pod nos.

вернуться

[6]Transiver – przenośny wielozakresowy radiowy aparat nadawczo-odbiorczy. Pełny opis – patrz Komentarze”. (przypis autora).

17
{"b":"102786","o":1}