ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY
Maleńkie księstewko wołoskie leżało między Siedmiogrodem a muzułmańskim kolosem, odgrywając rolę swoistego bufora. Przed napaścią na transylwańskie miasta, Turcy musieliby podbić Wołoszczyznę. W interesach Siedmiogrodzian było więc stworzenie takiej sytuacji, iżby sułtan dwa razy pomyślał przed rozpoczęciem nowej wojny z Wołoszczyzną.
Gusiew nie znał osobiście aktualnego dyrektora Agencji, który objął stanowisko pół roku temu i był – jak mówiono – rzadko spotykanym okazem świni i intryganta. Co prawda, tak mówiono w Centralnym, gdzie za świnie i intrygantów uważano wszystkich, którzy wspięli się na kierownicze stanowiska bez wychodzenia zza biurek. Ten dyrektor, jak zresztą dwaj jego poprzednicy, nigdy nie poszedł na patrol.
Z bliska ów łajdak i drań pierwszej wody robił dość dobre wrażenie. Gusiew bezwarunkowo wierzył takim mężczyznom – wielkim, silnym, rosłym, poruszającym się z niepowtarzalną, ciężką gracją niedźwiedzia niezdary, który stara się jak najrzadziej machać rękoma, żeby przypadkiem nie przewrócić szafy. Gusiewowskie ego znacznie przekraczało jego fizyczne gabaryty i całe życie cierpiał z powodu braku pięciu centymetrów wzrostu i dziesięciu kilogramów wagi. Najpewniej zaś czuł się idąc po ulicy pomiędzy Daniłowom i Myszkinem. Nawet z nieboszczykami Żeńką i Kostikiem było inaczej – mimo wszystko to on odpowiadał za prowadzonych. A w towarzystwie obu drągali nareszcie znikało gdzieś jego podskórne oczekiwanie na bandycką napaść zza rogu.
– Witajcie, Pawle Aleksandrowiczu – zaczął dyrektor. – Słyszeliśmy już o waszych wyczynach.
Gusiew uśmiechnął się skromnie, ale z godnością. Jakby chciał rzec: nie byle jakie to wyczyny.
– Uważa się… – dyrektor zawiesił na chwilę głos. – Uważa się, że wasze zdolności nie zostały w pełni docenione. Niewybaczalnie zasiedzieliście się wśród agentów operacyjnych, towarzyszu Gusiew. Pierwsza linia, niewidzialny front – wszystko to bardzo piękne. Ale tak utalentowany pracownik jak wy, towarzyszu Gusiew, w pełni zasługuje na coś lepszego.
Gusiew aż do bólu zapragnął zapalić. Nijak nie mógł się zorientować, czy dyrektor zeń kpi, czy nie. W oczach dyrektora czaiła się jakaś nieuchwytna przekora, ale Gusiew nie wiedział, jak ją zinterpretować.
– Podpisano rozporządzenie o stworzeniu nowego oddziału w systemie GUŁAK. Ten pododdział ma się nazywać… – dyrektor zajrzał do leżących przed nim na biurku dokumentów – „Oddziałem Projektowania Systemowego”. Jego szef będzie miał rangę mojego zastępcy. Wy jesteście przecież ekonomistą, Pawle Aleksandrowiczu?
Gusiew, starając się nie wytrzeszczać zdumionych oczu usiłował sobie przypomnieć, co napisano w jego dyplomie.
– Jestem raczej ekspertem rzeczoznawcą – stwierdził niepewnym głosem. – To znaczy pamiętam nieco wszelkiego rodzaju kombinacje typu „towar-pieniądze-kod kreskowy”, ale…
– Akurat po waszej linii. Zadaniem oddziału będzie kompleksowa ocena i opracowanie perspektywicznych rekomendacji i zaleceń dotyczących zastosowań i przekształceń pododdziałów, których przydatność zaczyna być wątpliwa. Wiecie przecież, Pawle Aleksandrowiczu, że w spadku po byłym Ministerstwie Sprawiedliwości dostaliśmy ogromną liczbę najrozmaitszych struktur. Na przykład wszelkiego rodzaju zakłady penitencjarne… W swoim czasie wykorzystywaliśmy je z powodzeniem, ale znaczna ich część przestała już nas interesować.
– Co, katorżnicy poumierali? – nie wytrzymał Gusiew.
– Właśnie tak. Wy z pewnością jeszcze się nie orientujecie, ale GUŁAK czeka kompletna restrukturyzacja. Trzeba się teraz zorientować, które obiekty przenieść, powiedzmy, na cywilny reżim, a które nietknięte przekazać pod skrzydła MSW.
– Chwileczkę – poprosił Gusiew. – Ja jestem brakarzem. Szeryfem. A GUŁAK, o ile mnie pamięć nie zawodzi – to zwykła organizacja państwowa. No, może nie tak do końca zwykła, ale tak czy owak – kancelaria.
– Nie, drogi Pawle Aleksandrowiczu. Nie kancelaria, a potężna organizacja przemysłowa. Jedna z podpór ekonomicznego dobrobytu Związku Słowiańskiego. Wy, jak widzę, nie oceniliście perspektyw. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z opracowanym planem, za kilka lat, towarzyszu Gusiew, znajdziecie się w kierownictwie najpotężniejszej państwowej korporacji kraju. Rozumiecie, co to dla was oznacza?
– Rozumiem, że koniec z Wybrakówką – odpowiedział Gusiew. – Przepraszam, czy tu można palić?
– Tak, oczywiście. Proszę, oto popielniczka. A jak wy sami uważacie, towarzyszu Gusiew, jak długo jeszcze będzie w rzeczywistości potrzebne „zarządzenie sto dwa”?
– A co będzie, jak je odwołają? – zapytał Gusiew, zapalając papierosa. Niełatwo mu było udawać bałwana szeryfa, nie sięgającego wzrokiem poza koniuszek własnego nosa, ale się starał.
– Będzie, co było wcześniej. Stary, dobry system – prokuratura, Ministerstwo Sprawiedliwości, MSW. Oczywiście z uwzględnieniem nagromadzonego doświadczenia. Przestępczość w kraju została zlikwidowana, pozostaje tylko utrzymanie status quo. Spróbujmy spojrzeć na sprawy realnie – ASB, jako organ represji, wypełniła już swoje zadanie. Na dzisiaj istnienie Agencji po prostu nie ma sensu. Przy okazji nie sposób nie zauważyć, że wedle rozmaitych sondaży ulicznych stopień społecznej aprobaty dla działalności ASB wyraźnie spada. Ludzie nie uważają już Wybrakówki za czynnik stabilności. Przeciwnie – pojawia się obawa, że z braku realnych przeciwników ASB zacznie „polowania na czarownice”. – Dyrektor westchnął, całym sobą demonstrując, jak bardzo jest mu przykro z tego powodu. – Zgódźmy się, że taki stan rzeczy nie jest miły ani dla mnie, ani dla was, i nic dobrego dla kraju z tego nie wyniknie. Powiem wam w sekrecie: na górze – dyrektor wskazał wzrokiem sufit – opinie się podzieliły. Jedni uważają, że należy nas rozpuścić, dopóki spadek popularności Agencji nie przybrał rozmiarów katastroficznych. Większość jednak na szczęście jest zdania, iż powinniśmy tylko trochę się oczyścić i wypucować. Dlatego myślę, że jeszcze z roczek pociągniemy. Ale przygotowania do rozformowania Agencji polecono rozpocząć już teraz.
– Mówicie ze mną tak… – Gusiew przez chwilę szukał odpowiedniego słowa -…otwarcie.
– Z wami tak. Uważa się, że właśnie wy umiecie patrzeć prawdzie w oczy, nie odwracając wzroku. Z takich właśnie ludzi, sprawdzonych, pewnych i godnych zaufania, myślących o przyszłości kraju i gotowych do przyjęcia na siebie odpowiedzialności za jego losy, będą formowane kierownicze kręgi nowych struktur państwowych. Więc radzę wam, Pawle Aleksandrowiczu – niechże się pan zgodzi. Przyszłość należy właśnie do takich – jak pan to określił – kancelarii. Bezkompromisowa wojna, jaką Agencja prowadziła w przeciągu minionego bez mała dziesięciolecia, zakończyła się naszym całkowitym zwycięstwem. Nadszedł czas, żeby pomyśleć, jak się przystosować do czasów pokojowych. Właśnie teraz trzeba się nad tym bardzo poważnie zastanowić. I podjąć jedyną słuszną decyzję. Potem może być za późno. Rozumiecie?
– Owszem – kiwnął głową Gusiew. – W ostatnim wagonie na południe może się rozpętać bójka o miejsca na półkach.
Dyrektor potarł dłonią podbródek. Gusiew palił i czekał, czy jego ostatnie słowa okażą się dostatecznie przejrzystą aluzją.
– Niezupełnie – odpowiedział dyrektor po krótkim namyśle. – Ja bym to określił nieco bardziej wyraziście. Ale z zastrzeżeniem, że zostanie to między nami. Rozumiecie? Absolutnie. Zresztą nie mnie was uczyć, czym jest tajemnica państwowa. Ale powinniście mnie też zrozumieć – nikt mnie nie upoważnił do podzielenia się nią z wami. Powiedzmy, że to moja własna inicjatywa. Od tego, jakie wyciągniecie wnioski, zależeć będzie…
„No tak – pomyślał Gusiew. – Teraz już wszystko staje się jasne. Teraz rozumiem, dlaczego stary tak wybałuszył na mnie oczy, kiedy go zapytałem o odstrzał brakarzy. On po prostu niczego nie podejrzewa. Jest zbyt ważny i za mało elastyczny, żeby wejść do nowego ugrupowania, które zamierza od nowa podzielić władzę i zakres kompetencji. Ciekawe, czy poważnie zastanowił się nad moimi ostrzeżeniami? Wątpię. Ale tak czy owak, stary piernik zawsze starał się mnie chronić i bronić, nawet gdy niebezpieczeństwo było hipotetyczne. Przecież od razu zaproponował mi opuszczenie kraju. A kiedy zrozumiał, że nie zamierzam uciekać, postanowił mnie choć uratować od przypuszczalnej kuli w łeb i szepnął słówko dyrektorowi. A ten, jak się okazuje, wie znacznie więcej. I teraz na wszelki wypadek zamierza sobie zabezpieczyć dupsko. Na razie nie wiadomo jeszcze, kto weźmie górę w szykującej się kotłowaninie na Kremlu i zapobiegliwy dyrektor zamierza ukryć za pazuchą Pe Gusiewa. Później wzmiankowanego Pe Gusiewa z radością wyda się zwycięskiej stronie.