Ale to zrobiłbym ja. Gdyby to był mój chłopak. Ciekawe, czemu ona tego nie zrobiła? Chyba mam rację, nasza dzisiejsza klientka urządziła sobie po prostu zabawę. Tragiczną, pełną udręki, sadomasochistyczną zabawę. Jak Boga kocham, lepiej by było, gdyby sobie kupiła jakieś zwierzątko i je męczyła. Na przykład morską świnkę.
Ciekawe, a czy ty, panie Gusiew, oddałbyś swoje dziecko do wybrakowania? Ty, który znasz mechanizmy gry od środka? Gdyby chodziło o noworodka, to z pewnością tak. Ale gdyby anomalia wyszła na jaw znacznie później, po kilku latach? No właśnie mówię, na wieś. Takiego wała by go tam znaleźli. No, dobra, Gusiew, wyluzuj. Zawsze miałeś możliwość wyboru. I uczciwie wybierałeś. Właśnie uczciwie, to kluczowe słowo. Zgodnie z prawem. Doskonale też wiesz, jakie w danym przypadku jest to prawo. Prawo ubiera się w biały kitel. No to wzywaj je, to swoje prawo”.
Kobieta nadal stała pośrodku pokoju i wyłamywała sobie palce. Gusiew usiadł na poprzednim miejscu, z westchnieniem ulgi wsunął igielnik do pochwy i wyjął transiver.
– Wybaczy pani, Wiero Pietrowa, ale ten wypadek leży poza moimi kompetencjami. Powinien go rozpatrzyć specjalista. Za waszym pozwoleniem, skorzystam z radiotelefonu. Halo, tu Gusiew. Proszę na górę specjalistę medyka.
– Zabijecie go… – wyszeptała kobieta. – Wy go zabijecie…
– Po co? – zdziwił się Gusiew tak szczerze, jak tylko szczerze dziwić się można.
– Ja wiem, wy go zabijecie. Po co kłamać! Wy wszystkich zabijacie! Łajdaki!
– Pojedzie do szkoły specjalnej…
– Łajdaki! Faszyści!
– Będzie miał wreszcie jakichś przyjaciół. A pani może go odwiedzać…
– Bydlę plugawe! Śmierdzący pederasta! – Kobiecie wreszcie udało się zapanować nad swoimi rękami – zgięła je w łokciach, mierząc palcami w twarz Gusiewa. I lekko ugięła nogi w kolanach. – Morderca! Skurwiel zasrany!
– Przecież pani sama niemal wpędziła go do grobu! – ryknął tracący panowanie nad sobą Gusiew. – A teraz chłopak będzie żyć! Będzie, do kurwy nędzy!
Waluszek strzelił w samą porę. Kobieta upadła głową na kolana Gusiewa, który z odrazą zepchnął ją na podłogę.
– W oczy mierzyła – wymamrotał. – Za każdym razem te baby chcą się dobrać do moich oczu.
Waluszek patrzył na kobietę, opierając się plecami o framugę drzwi. Nigdy jeszcze nie czuł tak intensywnej fali obcej nienawiści, która oblała go całego. Kobieta obrzucała przekleństwami Gusiewa, ale i Waluszek dostał swoje.
Gusiew mocno się wzdrygnął. Trzeba było wezwać wsparcie, ale zabrakło mu sił, żeby podnieść rękę i ponownie nacisnąć guzik wywołania. Czuł się jak wyżęty do cna.
– Co z dzieckiem? – zapytał go chicho Waluszek.
– Jeszcze sobie pożyje – odparł Gusiew. – Mam nadzieję. Niech sobie jeszcze choć trochę pożyje… W zasadzie jesteśmy mu to winni. Dziesięć lat życia, albo żadnych męczarni. A teraz go uśpić, to byłaby wielka niesprawiedliwość. Z nauczycielką sprawa prosta jak drut – straciła panowanie nad sobą. Ale jej strach przed Wybrakówką… W pewnym sensie przenosi winę na nas. Jak pan myśli, panie agencie specjalny? A przy okazji, chwat z ciebie nie lada. Dziękuję.
Waluszek w nieokreślony sposób poruszył brwiami, wyjął papierosy i od razu zapalił dwa. Widać było, że Gusiewowi potrzebna jest pomoc. Nigdy jeszcze Waluszek nie widział Gusiewa tak przybitego.
Co ciekawe, on sam nie odczuwał żadnych wyrzutów sumienia.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Okres niewoli jest kluczem do zagadki całego dalszego życia naszego bohatera. Jakie uczucia przepełniały jego serce, kiedy patrzył na przedśmiertne męki ludzi – strach, litość, nienawiść? A może chęć zastosowania tych samych mąk wobec ludzi, trzymających go w niewoli? Jakkolwiek było, Vlad musiał ukrywać swe uczucia i doskonale opanował tę sztukę. Dokładnie tak samo w dalekiej Wołoszy jego ojciec z zaciśniętymi zębami słuchał nadętych przemówień tureckich posłów, wstrzymując dłoń sięgającą po rękojeść szabli.
Waluszek akurat jadł śniadanie (choć może raczej trzeba byłoby rzec, że jadł obiad), kiedy zadzwonił do niego Gusiew.
– Wstałeś już? – zapytał. – To pięknie. Posłuchaj, Loszka, byłeś kiedykolwiek w sztabie podziemnej organizacji?
– Nieaa… – odpowiedział Waluszek, dławiąc się przełykanym właśnie kęsem. – A czy to ciekawe?
– No, jak by ci to powiedzieć… Terrorystów z bombami obiecać ci nie mogę. Ale w sumie będzie pouczające. To czysto przyjacielska wizyta – posiedzimy i wypijemy herbatkę. Doświadczysz… nowych wrażeń.
– A czy to mi potrzebne? – zapytał Waluszek absolutnie poważnie, jakby chciał rzec: sam decyduj, przewodniku, ty wiesz lepiej.
– Myślę, że tak. Sam z własnej inicjatywy do tych ludzi nie dotrzesz. Po prostu nawet się nie domyślisz, że tacy istnieją. Oni zresztą też z własnej woli sami cię nie poszukają.
– A ciebie poszukali?
– Ja jestem dla nich interesujący. Jako poglądowy przykład, jakim być nie należy. Więc co, zajechać po ciebie? Będę gdzieś za czterdzieści minut.
– Przyjeżdżaj – zgodził się Waluszek. – Szafę mi pomożesz przesunąć.
– Szlag by to, rodzinny człowiek mi się trafił… – wymamrotał Gusiew. – Szafy, kanapy, próżniowe okna. Masz na co pieniądze tracić. Prawie ci zazdroszczę. Dobra, poczekaj.
Waluszek chciał wyjaśnić, jak najlepiej do niego dojechać, ale Gusiew już przerwał połączenie. Pojawił się, jak obiecał, po czterdziestu minutach. Obejrzał krytycznie mieszkanie, prawie je obwąchując, a potem wydał werdykt:
– Stylowo.
– Posłuchaj, Pe – odezwał się Waluszek. – Dawno już cię chciałem zapytać. Oczywiście, o ile to nie za bardzo drażliwy temat… Ty byłeś kiedyś żonaty?
– Byłem, jasna sprawa. Kiedyś. Dawno.
– A teraz… eee…
– Teraz dziewczyny mnie nie kochają – uśmiechnął się Gusiew. – Widać się starzeję.
– Ciebie? – podchwycił Waluszek. – Nie kochają?
– Nie kochają, choć na wszystko są gotowe się zgodzić – wyjaśnił Gusiew. – Ale na wszystko to ja nie jestem gotów. Loszka, wyluzuj. Kiedyś ci to wyjaśnię. No to gdzie ta szafa?
Pojechali w kierunku centrum i im głębiej w nie wjeżdżali, tym większe zdziwienie ogarniało Waluszka. Albo Gusiew mówiąc o podziemnej organizacji żartował, albo nie była za bardzo podziemna, albo przeciwnie – znakomicie się zamaskowała. Waluszek wyobrażał sobie do tej pory, że konspiratorzy powinni byli kryć się w punktach kontaktowych i norach gdzieś w proletariackich dzielnicach miasta i prowadzić tam daremną agitację rewolucyjną. Potem dotarło do niego, że proletariuszy agitować jest niebezpiecznie – mogą dać po karku i wezwać brakarzy. Ale tak czy owak ogromnie trudno było mu pogodzić się z mysią, że w wypucowanym do połysku centrum miasta ktoś prowadzi podziemną działalność.
„A właściwie skąd mi przyszło do głowy, że oni prowadzą jakąś działalność skierowaną przeciwko prawu? Zresztą, niedługo wszystko sam zobaczę. Gusiew bardzo lubi pokazywać mi niezwykłe rzeczy i obserwować moją reakcję – zrozumiałem, czy nie. Pedagog domorosły. Choć trzeba mu przyznać, że umie być szczerym i uczciwym. Obiecał dawać mi pouczenia – i dawał. A każde pouczenie okazywało się bardzo trafne”.
Waluszek zapalił. Gusiew rzucił krótkie spojrzenie na trzymaną przez partnera paczkę papierosów i chrząknął z aprobatą. Biała naklejka ze słowami TYTOŃ ZABIJA była bardzo pognieciona – widać Waluszek chciał ją zdrapać paznokciami, ale poniósł sromotną klęskę. Naklejki na specjalne zamówienie umieszczał na paczkach sam importer i kleju przy tym nie żałował.
– Natarczywa, prawda? – zapytał Gusiew.
– Co? A-aa… No, istotnie, nieprzyjemna.
– Świetny pomysł – stwierdził Gusiew z powagą. – I bardzo stary. Pojawiło się to jakieś dwadzieścia lat temu.
– Twój, czy co?
– Nie. Wymyślił to jeden zdolny chłopaczek.
– Takich zdolnych dusić, to mało. Dziś tytoń… A jutro na wódce napiszą: „Alkohol wyśle cię do grobu”?!