– Na wódce nie – pokręcił głowa Gusiew. – Mimo wszystko to narodowy rosyjski trankwilizator. A zresztą, połowa naszego budżetu trzyma się na monopolu spirytusowym…
Kwatera sztabu konspiratorów znajdowała się o dwa kroki od biur Centralnego, w jednym z zaułków Arbatu. Waluszek doskonale się już orientował w okolicy i na wszelki wypadek zapamiętał dom i bramę. Nigdy nie wiadomo, co się może w życiu przydać…
– Czyli niczemu się nie dziwić – stwierdził Gusiew. – Uprzejmość i jeszcze raz uprzejmość. Przyszliśmy tu jako goście.
Siedziba sztabu podziemia nie odpowiadała swoim charakterem nazwie, bo znajdowała się na czwartym piętrze. Brakarzy wpuszczono do środka bez żadnych haseł i odzewów. Drzwi otworzył ponuro wyglądający chłopak w wyświechtanym i przepoconym swetrze, który natychmiast odwrócił się do gości plecami i przepadł w głębi mieszkania.
– Maju Zacharowna! – zawołał Gusiew. – Gdzie pani jest?
– Tutaj! – padła odpowiedź z kuchni. – Tutaj, chodźcie!
Waluszek rozejrzał się dookoła i natychmiast zrozumiał, co go tak bardzo zdziwiło po wejściu do mieszkania – nie było w nim drzwi wewnętrznych. Najpewniej zostały usunięte ze względu na oszczędność miejsca. Pokoje pełne były komputerów. Przy każdym z nich ktoś siedział i wściekle walił w klawisze. Niektórzy jednocześnie rozmawiali, tak że hałas był spory. Ściany ledwo było widać zza licznych, ponaklejanych na nie plakatów, a same plakaty były brutalnie pozasłaniane samoprzylepnymi kartkami z rozmaitymi notatkami. „To jakaś redakcja albo agencja reklamowa – domyślił się Waluszek. – Gusiew znowu robi sobie ze mnie jaja”.
W kuchni rozlewała do filiżanek świeżo zaparzoną kawę zmęczona, umalowana blondyna w wieku pobalzakowskim. Miała okrągłą twarz i papierosa w zębach.
– Wiedziałam – stwierdziła. – Gdzieś ty się podziewał, Pe?
– Cały czas rozstrzeliwałem więźniów politycznych – Gusiew usiadł bez zaproszenia i skinieniem głowy wskazał Waluszkowi drugie krzesło. – Siadaj.
– Niechże pan siada, młody człowieku – gospodyni nie odrywając się od swojego zajęcia podsunęła Waluszkowi krzesło nogą. – Czyli już nie jesteś w rezerwie, Pe. No, no…
– Owszem, znów mam zajęcie. Maju Zacharowna, raczy pani poznać: Aleksiej Waluszek, agent specjalny, postrach przestępców. Okrutnik, co samym wyglądem zwala z nóg i wybija zęby. Pierwszego dnia w pracy obezwładnił trzech przyjezdnych bandziorów. Następnie osiadł na laurach i już od miesiąca kijem gruchy obija…
Straszny człowiek agent specjalny westchnął ponuro i opuścił głowę. Haniebną historię, jaka przydarzyła mu się w łaźni, do tej pory wspominał ze wstydem.
– Maja – przedstawiła się zwięźle kobieta. – To nic, Aleksieju, przyzwyczai się pan. Wasz kolega Pe Gusiew ma paskudny zwyczaj przypominania każdemu o jego potknięciach i błędach, i robi to przy każdej sprzyjającej okazji. Chłopcy, posiedźcie chwilkę sami, zaraz wracam…
Ustawiwszy filiżanki na tacy wyniosła kawę w głąb „redakcji”.
– Co to jest? – scenicznym szeptem zapytał Waluszek.
– To gazeta „Echo Moskwy” – takim samym szeptem odpowiedział mu Gusiew. – I jego wydawca.
– Aaaa… – Waluszek kiwnął głową, przypominając sobie wszystko, co wiedział o sprawie. „Echo Moskwy”, gazeta która stała się pełnomocną następczynią zamkniętej niegdyś radiostacji, swego czasu istotnie wychodziła nielegalnie. Teraz sprzedawano ją spod lady, choć nikt szczególnie się z tym nie ukrywał.
– I jak ona… ono… – Waluszek wykonał nieokreślony gest dłonią w powietrzu.
– Poprzednia redakcja wyjechała w całości, kiedy otworzono granice. A Maja została i proszę – pracuje. Ma na przedmieściu maleńką fabryczkę – robi tam jednorazowe zapalniczki, czy coś w tym guście, i cały dochód przeznacza na utrzymanie gazety. Agencja na początku ją straszyła, ale potem dała sobie siana…
– Ty ją straszyłeś? – przerwał Waluszek dumny ze swojej domyślności.
– Nieee, coś ty? Ja bym się nawet chyba nie zgodził. Chyba. Tutaj Myszkin dzwonił bronią. Albo Daniła. No, ogólnie rzecz biorąc któryś z weteranów. Ale wtedy z góry przyszło polecenie, zostawić i zapomnieć. Rządowi już wtedy potrzebna była jakaś przyzwoita antyrządowa gazetka. Adziś jest po prostu niezbędna. Myślę, że na dniach ich w ogóle zalegalizują. Nadciąga czas swobody, wolności słowa, mój stary. I innych swobód także. Na przykład sumienia. A przy okazji, jak tam u ciebie z sumieniem, Loszka?
– O co ci chodzi? – Waluszek podejrzliwie łypnął okiem na Gusiewa. Pytanie zabrzmiało dość ostro. I towarzyszyło mu przenikliwe, zimne spojrzenie.
– Żartowałem – Gusiew błyskawicznie powrócił do poprzedniej pozy i spojrzenia, rozluźnionych i można by rzec, domowych. Oparłszy łokcie o poręcze krzesła, założył nogę na nogę, i całym sobą dawał do zrozumienia, że czuje się tu dobrze i przytulnie. – Wyluzuj, stary. Jeżeli nie masz wrażenia, że z twoim sumieniem jest coś nie w porządku, czyli wszystko z nim w porządku. Ciekawe, czy ty w zasadzie potrzebujesz wolności sumienia?
– Co masz na myśli?
– Doskonałe pytanie. Maju – zwrócił się Gusiew do gospodyni, która właśnie wróciła z pustą tacą – wyjaśnij nam, ludziom prostym i ubogim duchem, co to takiego, ta wolność sumienia.
– A po co ci to? – odcięła się Maja. – Ty przecież nie masz sumienia, Pe.
– Ja?! W życiu! Nic bardziej błędnego! Za każdym razem, kiedy jakiegoś szlachetnego dysydenta wykończę gdzieś pod bezimienną ścianą zimnej katowni, całą noc nie mogę potem usnąć. Oczami wyobraźni nieustannie widzę jego ostatnie, surowe i bezkompromisowe spojrzenie, którym przeciwnik faszystowskiego reżimu na wylot przeszywa moją nędzną duszyczkę rządowego kata i oprawcy…
– Gusiew, nie zmyślaj! – przerwała mu Maja. – Czyś ty choć raz w życiu kogoś rozstrzelał?
– Tak mówisz, jakbyś nie wiedziała – nadął się Gusiew. – Oczywiście, że nikogo nie rozstrzelałem. Mam niestety nieodpowiedni układ nerwowy i psychikę. Z natury nie jestem oprawcą, ale szeryfem. I w ogóle, o ile dobrze pamiętam, karę śmierci w Związku zniesiono sześć lat temu. Jak tylko nastał nowy porządek, od razu ją zniesiono.
Maja ponownie nastawiła ekspres do kawy, zapaliła kolejnego papierosa i usiadła naprzeciwko Gusiewa, uważnie mu się przyglądając.
– Zmęczyłeś się, Paszka – stwierdziła. – Żarty masz płaskie i sam jakiś taki jesteś… Jakbyś wpadł pod walec.
– Jeszcze nie wpadłem, ale się do tego szykuję. Nadciąga ten walec, jest coraz bliżej. No dobra – klepnął po ramieniu Waluszka – przedstawiam ci tego tu młodzieńca. Trzeba go kochać i hołubić. Nowa generacja brakarzy. Rycerz bez skazy i strachu. Jak do tej pory ani jednego, ani drugiego nie zaobserwowano. Oni wszyscy jak jeden są normalni psychicznie, znakomicie zaadaptowani społecznie i gotowi złożyć głowę na ołtarzu wspólnego dobra.
Waluszek skrzywił się i strzepnął dłoń Gusiewa ze swego ramienia. Teraz jego Maja poddała obserwacji. Patrzyła nań, jakby był pod mikroskopem.
– I wielu ich jest – ciągnął Gusiew. – Powiedziałbym, aż za wielu.
– Ilu? – zapytała Maja. Waluszek już zamierzał kopnąć Gusiewa pod stołem, ale się rozmyślił. Z jednej strony niby przyszedł tu jako gość, z drugiej zaś Gusiew wedle instrukcji wciąż pozostawał jego przewodnikiem.
– Na jednego naszego co najmniej półtora do dwóch.
„Nasi, to starzy, weterani – domyślił się Waluszek. – Ale skąd Gusiew ma taką informację? A może po prostu łże?” Maja ponownie spojrzała z uwagą na Waluszka. – I co ty o tym myślisz, młodzieńcze? – zapytała. Pytanie było tak niespodziewane, że Waluszek drgnął.
– O czym?
– O tym, komu i do czego aż tylu was potrzeba?
– Nie mam pojęcia – odparł szczerze Waluszek.
– A ty co powiesz, Pe?
– Nic nie powiem. Łyknę sobie twojej wspaniałej kawusi i pójdę dalej służyć ukochanej ojczyźnie.
Maja rozgniotła papierosa o dno popielniczki i straszliwie się rozkaszlała.
– Nie oszukuj się, że to astma – uprzedził ją Gusiew.
– Dzięki za pocieszenie. – Maja wstała i wyjęła z szafy dwie filiżanki. – Posłuchaj, co to była za historia w tej restauracji? No, kiedy zastrzelono tego drania Szackiego? Nie byłeś tam przypadkiem?