– Tajemnica służbowa – oznajmił z dumą Gusiew. – Ale wedle źródeł ściśle tajnych…
– Ależ oczywiście, ściśle tajnych.
– Wypełniając sekretne zadanie poległ bohaterską śmiercią nieetatowy współpracownik MSW.
– Ach tak…
– Można powiedzieć, że złożył głowę na ołtarzu…
– Powtarzasz się, Pe. O tym ołtarzu już było.
Waluszek popijał kawę, która w istocie okazała się znakomitą, i czekał na rozwój wydarzeń. W powietrzu wisiało lekkie napięcie – Gusiew nie przeciągał sytuacji bez powodu: czekał na coś lub na kogoś. I gotów był to oczekiwanie okupić gadaniną na bardzo poufne tematy. Choć w ogóle statystyka aktualnej Wybrakówki była jawną, każdy mógł ją znaleźć na internetowej stronie Agencji, lub w informacyjnym miesięczniku ASB. Ta reguła obowiązywała od niepamiętnych czasów, Waluszek sam zobaczył po raz pierwszy grube tomiszcze zatytułowane „Agencja Społecznego Bezpieczeństwa. Raport miesięczny” kiedy skończył dwadzieścia lat. Księga robiła wrażenie. I wtedy pomyślał: „Cholera, zaczęło się. Nikt nie wierzył, a jednak się zaczęło. Nie było nawet nadziei, a tu – masz…” I słuchy, jakie to były wspaniałe słuchy, a jak zaskakująco szybko się potwierdziły… Bywało, jeszcze za sowieckich czasów, że zatwardziali recydywiści uprzedzali przed wyjściem na wolność siedzących z nimi kumpli z ferajny – czekajcie, niedługo wrócę, nie mam tam niczego do roboty. I rzeczywiście ledwo wyszli za bramę napadali na pierwszy sklep. Ale kiedy zaczęła się masowa Wybrakówka, trzeba było z obozów kopniakami wyrzucać tych, którzy do tej pory tylko spali i kombinowali, jak by tu się na wolności zakręcić. Stare złodziejskie wygi, zatwardziali bandyci, którzy w życiu palcem o palec uczciwie nie stuknęli, błagali, żeby zrobić z nimi cokolwiek, byle ich nie wysyłać za bramę. Bali się. Po raz pierwszy w życiu poznawali prawdziwy strach.
Przecież te właśnie miesięczniki docierały bez przeszkód i do każdego obozu. Zaczytane do ostatniej strony nieubłaganie przypominały: następne przestępstwo będzie twoim ostatnim. Złodziej, bandyta, gwałciciel czy morderca mógł sobie oczywiście tymi stronami choćby podetrzeć dupę. Ale nie dało się zetrzeć z nich imion i nazwisk ludzi, których znał jako złodziejów, bandytów, gwałcicieli czy morderców. Ludzi, których głośno i publicznie nazywano w nich wrogami narodu, potworami niegodnymi miana człowieka. Uznawano ich za takich oficjalnie i tępiono jak robactwo, żeby zapobiec rozprzestrzenianiu się przestępczości.
Gusiew i Maja rozmawiali o jakichś filmach, a Waluszek pogrążył się we wspomnieniach. Ocknął się dopiero wtedy, kiedy trzasnęły wejściowe drzwi i niemal od razu na progu kuchni pojawił się młody człowiek o subtelnie rzeźbionej, szczupłej twarzy i figurze atlety.
– Ciż sami i Wania! – ucieszył się Gusiew.
– Tenże sam i gestapo! – odpowiedział nienaturalnie szeroko uśmiechnięty Iwan. Widać było, że nie znosi Gusiewa, a i Waluszek od razu poczuł się jakoś nieswojo – zapragnął wyjąć i odbezpieczyć igielnik. Alergia młodzieńca rozciągała się najwyraźniej na całą Wybrakówkę bez wyboru.
– Zgadłeś – stwierdził Gusiew obojętnie. – Nie inaczej. A jaki gestapowiec wydaje ci się bardziej sympatyczny: grany przez Broniewa, czy Hauera? Wybieraj, mogę i tak, i tak. Co prawda ty Hauera nie widziałeś, ten film ścięła cenzura.
– Najbardziej odpychającego gestapowca gra Gusiew – odciął się młody człowiek. – Gusiew ma chyba do tego talent. Czego ode mnie chcecie, towarzyszu starszy pełnomocniku?
– A skąd ci przyszedł do głowy pomysł, że przyszedłem po twoją duszę? – widać było, że Gusiew nieźle się bawi. – Co, zgwałciłeś kogoś ostatnio? Na zabójstwo masz za miękkie jaja, ale przemoc seksualna…
Młody człowiek pobladł z wściekłości.
– To wszystko przez sport – stwierdził Gusiew pouczająco. – Aktualna moda na zdrowy tryb życia prowadzi do tego, że młodzież zbyt wiele czasu poświęca na kulturę fizyczną. Gdyby zamiast tego jurni chłopcy zajmowali się onanizmem, krzywa przestępstw seksualnych znacznie by się obniżyła. Popatrzcie tylko, jakie sobie muskuły wyhodował… ciekawe, wszędzie masz takie?
– Czego chcecie, Gusiew? – syknął Iwan.
– Wania! – prawie krzyknęła Maja. – Uspokój się!
– O właśnie – poparł ją Gusiew. – Uspokój się i usiądź. Napij się kawki.
Iwan, sapiąc niczym rozjuszony byk przecisnął się obok Waluszka i usiadł przy Mai, położywszy na stole zaciśnięte pięści o niemal białych knykciach. Maja nalała mu filiżankę i młodzieniec kurczowo przypiął się do napoju.
– A teraz mi powiedz, dlaczego z taką niecierpliwością czekasz na wybrakówkę – zaproponował mu Gusiew.
– Odwal się!
– Na razie nikt cię o nic szczególnego nie oskarża. A może już zdążyłeś coś zmalować?
– A idźże w cholerę!
– Wania… – Maja wzięła młodzika za rękę, ten jednak natychmiast ją cofnął.
– Zostaw, mamo! – rzucił ostro. – Wiesz, co teraz będzie. Dobry i miły wujaszek Pasza zacznie mi wygłaszać pouczenie.
– Aha! – kiwnął głową Gusiew.
– A ja go nie będę słuchać! Zrozumieliście mnie, Gusiew?
– Ojo-joj!
– Nie będę i koniec!
– Będziesz, Wania – odpowiedział Gusiew, który nagle przemówił głosem człowieka absolutnie przeświadczonego o swojej racji. – Będziesz, i to jeszcze jak! Dlatego, mój drogi, żeś troszeczkę się zagalopował w swoim pragnieniu dotarcia do prawdy absolutnej. Pomyliłeś się, Wania. Miałeś prawdę pod nosem, ale ją ominąłeś i wdepnąłeś w okrutne łgarstwa.
– Chcecie powiedzieć, że nic się nie zdarzyło?! – eksplodował wreszcie Iwan. – Że nikt w samym środku Saratowa nie ostrzelał z automatu tramwaju pełnego ludzi? Że nie było dziesięciu zabitych i czternastu rannych?
Waluszek otworzył oczy i wbił zdumione spojrzenie w Gusiewa. O niczym takim nie słyszał. Nie było w tym zresztą nic dziwnego – o takich rzeczach nie mówi się w telewizji. Nikt w ogóle o takich rzeczach nie pisał. Oprócz jednej gazety, „Echa Moskwy”, dla którego każde wydarzenie kryminalne to świetny temat. Głównym zadaniem „Echa” było udowadnianie, że Wybrakówka nie daje sobie rady ze swoją robotą.
– Owszem, wszystko to miało miejsce – stwierdził Gusiew. – A czy wiesz, kto strzelał?.
– Brakarz. Stuknięty brakarz. Taki sam psychol, jak wy wszyscy.
– Wania! – Maja najwyraźniej próbowała powstrzymać młodzieńca, ale tego już poniosło.
– I wy chcecie, żebym o tym nie pisał! – krzyczał Iwan. Krzyczał tak głośno, że za ścianami ucichł stukot klawiszów i gwar głosów. – Rzuciliście cały kraj na kolana! Wypędziliście z niego wszystkich normalnych ludzi! A pozostałych przekształciliście w bydło, które tylko żre i się pieprzy! A teraz już wam odbija, bo nie macie kogo mordować! I chcecie, żebym milczał?! No dalej, zamknijcie mi gębę! Mam to gdzieś, numer jest już na ulicach! Dalej, wygłaszaj swojego „ptaszka”, faszysto!
Nachyliwszy się nad stołem ku Gusiewowi Iwan ryczał coś niezrozumiałego o oprawcach i sadystach, a Waluszek ukradkiem rozpiął kaburę igielnika. Gusiew zaś tylko się krzywił i machał ręką odwróciwszy twarz, jakby chciał powiedzieć, że nie ma powodów do krzyku, bo wszystko doskonale słyszy. Maja targała Iwana za rękaw. Chłopak wreszcie się zmęczył i nastała względna cisza. Gdzieś za ścianą ktoś kaszlnął hałaśliwie i demonstracyjnie, a potem znów rozległ się klekot klawiszy.
– Kto ci powiedział, że to był brakarz? – zapytał Gusiew, wycierając twarz chusteczką do nosa – Iwan niemal zapluł rozmówcę na śmierć.
– A wy oczywiście nie wiecie, kto to był? – łagodnie zapytał Iwan. Jego głos brzmiał tak uprzejmie, że aż obraźliwie.
– Przed godziną jeszcze nie wiedzieliśmy. Jedną chwileczkę. Loszka, daj mi „książkę”.
Waluszek jedną ręką wyciągnął notebook i podał go Gusiewowi. Ten szybko, prawie nie patrząc, podłączył go do transivera, nawiązał łączność i zaczął naciskać klawisze, patrząc uważnie na ekran.
– Nie, Wania, do tej pory nie wiemy – powiedział wreszcie, oddając notebook Waluszkowi.