Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Czyli człowiek ze znaczkiem ASB na klapie kurtki rozstrzeliwuje cały tramwaj, a wy nie wiecie, kto to jest?!

– Wania, nie bądź dzieckiem. Zajmij się lepiej onanizmem, co?

Waluszek niepostrzeżenie wyjął pod stołem igielnik i skrycie wymierzył lufę w Iwana. Był święcie przekonany, że teraz obaj z Gusiewem zostaną brutalnie pobici taboretem. W ciasnej kuchni nie za bardzo można się było zamachnąć, Maja zresztą z pewnością chwyciłaby chłopaka za ręce, ale Iwan wyglądał na zbyt silnego, żeby się z nim certować. Waluszek zdążył już sobie wbić do głowy pierwszą zasadę brakarzy – nigdy nie strzelaj bez potrzeby, ale zawsze strzelaj pierwszy. Przekonał się o jej prawdziwości na własnej skórze.

– Wania, wiesz przecież, że on nigdy nie kłamie – powiedziała Maja. Iwan zmierzył ją pogardliwym spojrzeniem, po którym każda dobra matka otworzyłaby drzwi na oścież i wlepiła synowi pożegnalny policzek. Ale Maja nie była dobrą matką – była z pewnością bardzo dobrą matką. Waluszek spostrzegł przy okazji, że syn zupełnie do niej nie był podobny. „Idę o zakład, że jest synem adoptowanym, a jego prawdziwych rodziców wybrakowano – pomyślał. – Wygląda na melodramat, ale niby dlaczego nie? Tak czy owak, Agencja mieszała się do losów milionów ludzi. Załatwiliśmy co dwudziestego. My. I ja też. Teraz już ja też”.

– Iwan, od dawna ryjesz pod ASB – stwierdził Gusiew bardzo spokojnym głosem. – Wiesz też doskonale, że ja mam w Agencji… eee… szczególną pozycję. Mam swoje kanały informacji i tak dalej. Przy okazji godzi się zauważyć, że właśnie dlatego, przyjacielu, znosisz moje zainteresowanie… pracą waszego wydawnictwa. Ośmielę się też przypomnieć, że wciąż jeszcze nie do końca legalnego. Znosisz mnie, Wania, nie zaprzeczaj. I oto teraz ja chcę cię zapewnić – żadnego z naszych nie brakuje. Zrozumiałeś?

– A na jakiej podstawie, Gusiew, doszliście do wniosku, że ja wam nie wierzę? – zwodniczo łagodnym głosem zapytał Wania.

– Taa… – zaciągnął Gusiew.

– No właśnie. Spróbujmy na chwilkę założyć, że wasze osławione poufne informacje przechodzą przez filtr. Tam, na górze. Na samej górze. I wy, panie Gusiew, po prostu nie wiecie, co się wyrabia w ubóstwianej przez was Agencji. Nie, nie… – Iwan otwartą dłonią powstrzymał zjadliwą replikę, która lada moment powinna była sfrunąć z wykrzywionych pogardliwie warg brakarza. – Nie jestem aż tak zarozumiały w stosunku do „Echa”, żeby uważać, że ten filtr ustawiono ze względu na nas. Wam też mogą mącić w głowie. Właśnie z powodu waszego szczególnego statusu, którym się tak pysznicie, towarzyszu starszy pełnomocniku.

– Rad jestem, że się uspokoiłeś – stwierdził cicho Gusiew. – Bardziej mnie to cieszy, niż fakt, że nie chcesz słuchać moich argumentów.

– To był brakarz – stwierdził ostrym tonem Iwan. – Udowodnijcie, że nie.

– Złapiemy go, to udowodnimy.

– Och, jak już człowieka złapiecie, to możecie udowodnić, co tylko zechcecie.

– Wiesz, Wania, chemia nie kłamie. „Serum prawdy” wynaleziono dostatecznie dawno, żeby nie wątpić w jego skuteczność.

– Zeznania przeciwko sobie samemu, nawet złożone pod działaniem środków psychotropowych…

– Przyjacielu, o tym to sobie możesz mówić na spotkaniach grupy helsińskiej. Możesz nawet krzyczeć. Istnieje prawo, które mówi: przyznałeś się – to pogódź się z konsekwencjami. Właśnie dlatego ASB nie stosuje tortur ani gróźb. Takie metody nie są nam do niczego potrzebne, musimy mieć informację w stu procentach dokładną. Oto dlaczego prawie nie popełniamy błędów.

– Prawie… – Iwan uśmiechnął się krzywo. – Bardzo dobre słowo. Prawie. Rozciągliwe. Zresztą, panie Gusiew, może pan sobie wyobrażać, co tylko pan zechce. Ala ja wam mówię – poczekajcie. Wypadek w Saratowie, to tylko pierwszy dzwonek ostrzegawczy. ASB do tego stopnia przesycona jest przemocą, że zaczyna ją już wylewać na ulice. Niech pan poczeka, Gusiew. Jeszcze będzie pan musiał polować na swoich. Będziecie jeszcze zabijali jeden drugiego. A ja się wtedy będę śmiał. Przez łzy, ale będę się śmiał. Rzeczywiście jesteście tacy ślepi, panie Gusiew? Oczywiście, zawsze uważałem was za mordercę, i teraz też tak myślę, wstręt mnie bierze, gdy siedzę z wami przy jednym stole, ale mimo wszystko… Pan chociaż jest w jakimś sensie godnym przeciwnikiem, a nie durnym psycholem, jak pozostali inkwizytorzy. Niczego pan nie widzi?

Waluszek niepostrzeżenie schował igielnik i popatrzył na Gusiewa. „Wylewać przemoc na ulice…” Przypomniał sobie scenę, która na zawsze utkwiła mu w pamięci – przestraszony złodziejaszek i Gusiew z garścią drobnych w ręku…

A Gusiew znów się uśmiechnął. Tym razem był to bardzo smutny uśmiech.

– Chciałbym zakończyć rozmowę dość nieoczekiwanym zwrotem – oznajmił.

Iwan spojrzał nań ze zdziwieniem i pytaniem w oczach. Spodziewał się dyskusji, sporu… Ale przeciwnik już przejął inicjatywę. Gusiew uciął rozmowę nie tylko tematycznie, ale i genialnie zmienił intonację.

– Opowiem ci, Wania, jedną krótką historyjkę. Nie marszcz nosa, nie jest to bynajmniej historyjka pouczająca. Być może słyszałeś jakieś tam jej fragmenty. Ale nawet wewnątrz Agencji niewielu ją zna całą i bez zniekształceń. Można?

– Noooo… – Iwan pokręcił głową w niezbyt określonym geście.

– Pe, napijesz się jeszcze kawy? – wtrąciła Maja z wyraźną ulgą w głosie.

– Nie, dziękuję, zaraz sobie pójdziemy. Więc tak… to nie jest nawet historia człowieka. Powiedziałbym raczej, że to historia pewnej koncepcji.

Za ścianą znów zapadła pełna napięcia cisza – wyglądało na to, że tam też wszyscy zamienili się w słuch.

– Miałem przyjaciela o nazwisku Pasza Ptaszkin – zaczął Gusiew. – Chłopak, że do rany przyłóż, spokojny, domator, wzruszająco zakochany w swojej żonie, krótko mówiąc, prawie ideał. Z wykształcenia był socjologiem. Pracował na państwowej posadzie w jakimś tajemniczym instytucie badań strategicznych. Ważne jest to o tyle tylko, że idee Paszki znajdowały zastosowanie. Więc znaliśmy się od dzieciństwa i często się spotykaliśmy – głównie po to, żeby wypić i pogadać od serca. I zawsze zdumiewała mnie i ujmowała jedna cecha charakteru Paszki – był zadziwiająco dobroduszny. Ja, na przykład, jestem zły z natury i ze wszystkich sił staram się tej swojej wewnętrznej wrogości nie wypuszczać na zewnątrz… No, dobrze, Iwanie, nie śmiej się. A mój imiennik przeciwnie, w ogóle jakby nie zauważał okrucieństwa i surowości naszego świata. Pewnie dlatego, że był wielki i bardzo silny – mniej więcej tak jak ty, Wania. I pewny, że każdego drania rozgniecie o paznokieć. Co zresztą mu się udawało – pamiętam jak raz chcieli nas pobić, więc nawet nie zdążyłem mrugnąć okiem, a przeciwnik już znikał za horyzontem. I raz przydarzyła się temu najłagodniejszemu z ludzi taka… eee… jakby to łagodnie powiedzieć… Przydarzyło mu się coś, czego najgorszemu wrogowi się nie życzy. Jechali nocą po mieście z żoną, nikogo nie zaczepiali i nagle ni z tego, ni z owego w samochód Paszki wpakował się z tyłu jeep, nabity naćpanymi bandziorami. Najpewniej były to jakieś drobne płotki, zwykli trzeciorzędni mordobije, którzy chcieli się wykazać. Ale sam wiesz, co z człowiekiem robi narkotyk…

– Nie mam pojęcia – pokręcił głową Iwan.

Gusiew zerknął nań taksująco jednym okiem.

– A wiesz, wierzę ci – kiwnął głową. – Takie szczegóły mogłyby ci zburzyć starannie wypracowany wizerunek świata. Nie mógłbyś wtedy tak zaciekle występować przeciwko wybrakówce narkotykowych dealerów. Chrystusiku ty nasz…

– Pe, tego już za dużo! – uniosła się Maja. – Czemu ty go tak…

– Przecież niedobry człowiek jestem – wyjaśnił Gusiew bez cienia uśmiechu. – Dobrze, darujemy sobie sądowe przepychanki. Ale tym, co chcieliby wiedzieć, wyjaśnijmy, że każdy narkotyk w mniejszym lub większym stopniu usuwa hamulce podświadomości. Tylko że wódki do tego trzeba wiele i padniesz jak kawka, zanim zdążysz tę swoją pozbawioną hamulców podświadomość rozkręcić jak należy i dać nią bliźniemu swemu po mordzie. Ale na przykład haszyszu, żeby otworzyć się w całej swojej pierwotnej krasie potrzeba bardzo niewiele, tyle co nic. A bandyci, którzy wjechali w Pawła, byli już w odpowiednim nastroju. I zaczęli się spierać, ile Paweł jest im winien za podrapanego „Kangura”. A Paweł popełnił poważny błąd. Rozumiesz, dali mu po mordzie, żeby się nie stawiał i poznał swoje miejsce w szyku. A on, taki wielki i silny, obraził się. I zaczął tych bandziorów rozstawiać po kątach. Tylko że nie wziął pod uwagę, że – po pierwsze – jest ich pięciu i – po drugie, nie znajdowali się w centrum miasta, ale w jakiejś dzielnicy sypialnej i w dodatku na skraju lasu. Jakoś się nie domyślił. Bywa. Ostatecznie pracował w tajnym departamencie, ale nie jako agent operacyjny, tylko jako badacz, a zresztą był okularnikiem, który nawet w wojsku nie służył. Dokładnie tak samo, jak ty, Iwan. Masz chyba jakiś wrzód, prawda? Do wojska cię nie mogą wziąć, boby ci to zaszkodziło… A w ogóle, Wania, kiedy ostatni raz cię pobili? Tak żeby nie była to bójka, ale solidne, pełnowartościowe mordobicie?

45
{"b":"102786","o":1}