– Wam by się to spodobało, panie Gusiew – uśmiechnął się miło Iwan. – Rozumiem. Ale niechże pan będzie tak dobry i kontynuuje.
– Tak, żeby wszystko wewnątrz się skręcało i krzyczało: „Za co?!” – Gusiew z rozmarzeniem spojrzał w sufit. – I nogami cię, nogami… i żebyś wstał, zalany łzami i krwią jako całkowicie inny człowiek. Całkowicie inny, Wania.
– A was często bili, towarzyszu starszy pełnomocniku? – tak samo przyjaźnie jak przedtem zapytał Iwan.
– Bywało – odpowiedział Gusiew. – Przykro mi rzec, ale bili. Paskudne to wrażenie, Wania, kiedy cię biją, a ty niczego nie możesz zrobić. Jeżeli umyślnie pozwalasz się bić, tak żeby nie zabili – to inna sprawa. Zakrwawiony, zalany łzami, przeżywasz przecież moment triumfu – udało się, uszedłeś z życiem, przechytrzyłeś przeciwnika. Ale bywa, że cię stłuką, a ty leżysz i myślisz: powiesić się, czy co?
Maja westchnęła ciężko, odebrała Gusiewowi filiżankę i nalała do niej kawy. Gusiew podziękował jej, kiwając głową.
– Więc tak – odezwał się po chwili milczenia. – Wróćmy do mojego imiennika. Zaczął się z nimi bić. Z wozu wyskoczyła jego żona – chciała mediować. Źle się wybrała, bo Paszce już zdążyli rozpruć nożem bok, rozwalić mu kolano gazrurką, a potem tą samą gazrurką złamali mu rękę. Bandyci zaciągnęli oboje do lasu, przywiązali Pawła do drzewa i szybciutko na jego oczach zgwałcili mu żonę. Potem oboje dostali na odchodne kilka razy nożem. Żona umarła, a Paweł wyżył.
– Znaleźli ich potem? – zapytała Maja. – Tych bandytów?
– Nie.
– Jak to – nie?!
– Po prostu, nie dało się ustalić, co to byli za jedni. Samochód ukradziony, a twarzy Paweł nawet nie zapamiętał – za ciemno było. Tamci zresztą najpewniej jak tylko oprzytomnieli, dali w długą. A Paweł dość długo nie mógł mówić… w ogóle miał ogromne szczęście. Oczywiście, o ile można w tym wypadku mówić o szczęściu. Przeżyć coś takiego… brrrr! Leżał przykuty do łóżka i przez cały czas coś pisał w notebooku. Zaczął, jak tylko odzyskał na tyle sił, żeby ruszać ręką. Przychodziłem do niego i rozmawialiśmy… Nie, to nie był człowiek zdeptany przez los. Pozostał dawnym Pawłem, ale coś w nim zasadniczo się zmieniło. Zaczął inaczej widzieć niektóre sprawy. Ogólnie rzeczy biorąc, leżał, pisał i strasznie się męczył, ponieważ chyłkiem ukrywał pod materacem tabletki przeciwbólowe, żeby potem, po zakończeniu pracy się otruć. I tak jakoś wyszło, że okazałem się chyba ostatnim człowiekiem, który widział go żywego. Zaszedłem do niego na chwilę, a on wyglądał jak człowiek ogromnie znużony, ale i jakiś taki rozświetlony od wewnątrz, jakby przeżył katharsis. Jakby zdołał odepchnąć od siebie pamięć o nieszczęściu. Zobaczyłem, że jest gotów. Wiedziałem, że lada dzień skończy z sobą, albo po prostu po cichutku umrze. Utwierdziłem się w tym przekonaniu, kiedy dał mi dyskietkę i odebrał ode mnie przysięgę, że będę jej strzegł, ale przejrzę dopiero po jego śmierci, nie wcześniej. Oczywiście powiedziałem, że kiedy on umrze, to napędu do odczytywania trzycalowych dyskietek trzeba będzie na dalekiej prowincji ze świecą szukać. Ale on się tylko uśmiechnął. Pożegnaliśmy się i wyszedłem. A on wyjął zebrane tabletki i zjadł je wszystkie.
– Gdybyś się domyślił… – zaczęła Maja.
– Hm… nie zrobiłbym niczego, choćbym był pewien i na sto procent.
– Dlaczego?!
– Przypomnij sobie, z kim rozmawiasz – uśmiechnął się jadowicie Iwan.
– Widzisz, Maju… – Gusiew łyknął kawy i przetarł dłonią oczy. Miał zmęczony wygląd, jakby opowiadając tę historię mocno się zestarzał. – W zasadzie człowiek nie ma prawa do samobójstwa. Bóg tego zakazuje, a zresztą to wyjście dla mięczaka albo wariata. Ale bywają wydarzenia szczególne. Przydarzają się. I Paszy Ptaszkinowi coś takiego akurat się wydarzyło. Dla mnie stało się to jasne, kiedy przejrzałem zawartość dyskietki. Widzisz, Paszka nie był szczególnie uzdolniony, i w zwykłym rozumieniu nawet nie był za mądry życiowo. Ale był doskonale poinformowany. Doskonale mógł zaobserwować pewne procesy na szczytach władzy, które w ciągu kilku najbliższych miesięcy powinny znaleźć swoje rozwiązanie. Brakowało tylko koncepcji, dobrze sformułowanej idei, żeby te procesy mogły uzyskać, powiedzmy, bazę ideologiczną. Brakowało dźwięcznego słowa, które można byłoby rzucić ludziom w twarze.
– Zrozumiałem – na wargach Iwana znów zakwitł jadowity uśmieszek. – Mówisz o źródłach „Styczniowego Puczu”.
– No nie, jak zwykle wszystko upraszczasz. Pucz musiał nadejść. Co więcej, nie mógł się nie udać. Ale jego następstwa okazały się takimi… jakimi się okazały właśnie z powodu opracowania Paszy.
– Oddaliście dyskietkę ojcu, który zachwycił się jej treścią i ją rozpowszechnił! – wyglądało na to, że Iwan lada moment zacznie chichotać.
Oszołomiony wiadomościami Waluszek popatrzył na Gusiewa. A Gusiew znów się uśmiechał.
– A po co? Myślę, że Paweł sam rozesłał tekst po sieci, gdzie trzeba. A ja w ogóle nikomu jej nie pokazałem. Co więcej, ja ją zniszczyłem. Ale co nieco zapamiętałem na zawsze. Na przykład oryginalny tekst „ptaszka”. Zaczynał się od słów „Macie prawo umrzeć”.
– Ptaszkin! Oczywiście! – westchnęła porażona domysłem Maja.
– To był mój ostatni obowiązek wobec imiennika – kiwnął głową Gusiew. – Nikt z obywateli nie wie, że „Teorię Przemocy Nadrzędnej” i główne zasady Wybrakówki opracował właśnie on. Ja myślę, że on nawet zakładał, iż jego imię przepadnie w odmętach Lety [15]. Ale Paweł strasznie chciał się zemścić na tych łajdakach. I osiągnął swoje, co prawda w dość niezwykły sposób. A ja zadbałem o to, żeby choć pośrednią drogą się dowiedzieli, kto się z nimi rozlicza i komu zawdzięczają swoją sytuację. Kiedy wasz pokorny sługa zaczął pracować w Wybrakówce, „ptaszka” nazywano rozmaicie. Jedni „ostatnim słowem”, inni „modlitwą”. A ja opowiedziałem chłopakom historię Pawła Ptaszkina. Co szczególnie ciekawe – nic mi z tego powodu nie zrobiono.
– Tatuś was osłonił – wtrącił Iwan. Ciągle jeszcze usiłował odepchnął od siebie nieodparte wnioski z historii, którą przed chwila usłyszał.
– Wania, ty mnie z kimś mylisz – Gusiew zewnętrznie zachował obojętność, ale w jego głosie zgrzytnęło coś ledwo słyszalnie. – Mój ojciec umarł wiele lat przed puczem. I nawet choćby miał takie wpływy, o jakie go posądzasz…
– Chwileczkę! – Mina Iwana wyrażała teraz zdziwienie i niedowierzanie. Waluszek po raz pierwszy od początku rozmowy ujrzał Iwana zbitego z pantałyku. Historia Ptaszkina zupełnie go nie poruszyła. – Więc wy nie jesteście TYM Gusiewem?
– W ogóle nie jestem Gusiewem – stwierdził Gusiew. – I Pawłem też nie jestem.
Nie wiadomo dlaczego, Iwan zerknął na Waluszka.
– A idźcie do diabła, towarzyszu Nie-Gusiew… – poradził. – Idźcie w cholerę z waszymi bajkami i z waszą nieskończoną grą.
– A pewnie, że pójdę – Gusiew wstał, więc Waluszek także się podniósł. – Maju, dziękuję za kawę. Jeszcze się zobaczymy. A z tobą Wania, mam nadzieję, widzieliśmy się po raz ostatni…
– Co to ma znaczyć? – zapytała cicho Maja. Jej twarz nagle jakby się zapadła w głąb samej siebie.
– Maju Zacharowna, on niczego nie zrozumiał. On chyba w ogóle nie rozumie, w jakim kraju żyje. O czym mam z nim rozmawiać?
– Gusiew!!! – głos Mai załamał się w krzyku.
– Jesteś w Rosji, chłopcze – powiedział Gusiew patrząc Iwanowi prosto w oczy i nie zwracając uwagi na innych. – Pomyśl o tym, w jakiejś wolnej chwili. Przypomnij sobie historię tego kraju. Postaraj się znaleźć choć jakiś maleńki kontakt z jej pulsem. A jak nie wyjdzie, to posłuchaj mojej rady – wal do tego twojego Izraela i nigdy tu nie wracaj.
– A co, Iwan jest Żydem? – zapytał Waluszek, gdy wsiedli obaj z Gusiewem do samochodu i przewodnik zapalił z widoczną ulgą.
– Skąd ci się to wzięło? – zdziwił się Gusiew.
– No, sam powiedziałeś – wal do tego swojego Izraela…
– A-aaa… Nie, to tylko tak. Szpileczka i tyle. Wańka sądzi, że ja nie wiem, jakim on jest zajadłym antysemitą. Czytałeś taką broszurkę: „Kremlowskie Gwiazdy Syjonu”? Nie? To nie czytaj. Jego robota. Myśli, że w Agencji o tym nie wiedzą. Ha! I popatrz, robi za Europejczyka, obrońcę praw człowieka… S-smarkacz… Z przyjemnością bym go stuknął przy zatrzymaniu, tylko Mai mi żal.