Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Instrukcja bardzo dokładnie wyjaśniała, czemu trzeba chodzić trójkami. I jak się zachowywać w tych wyjątkowych sytuacjach, kiedy można iść we dwójkę. Gusiew jednak uważał, że wszystkie te chytre odstępy i odległości, obliczone specjalnie dla każdej trójki na podstawie balistycznych charakterystyk broni i indywidualnej odporności psychologicznej bojówkarzy, wprowadzono tylko po to, żeby zamącić ludziom w głowach. On sam doskonale wiedział, dlaczego agenci ASB powinni chodzić grupami. Gdyby to od niego zależało, swoich kolegów nie tylko na patrole, ale do sklepu po chleb samych by nie wysłał.

A siebie, oczywiście, przede wszystkim.

Samotny brakarz, zastraszony, podejrzliwy, niezbyt pewny siebie, wlokący po asfalcie długi ogon licznych kompleksów, jest dla spokojnych obywateli znacznie większym niebezpieczeństwem, niż cała grupa przestępców. A ponieważ szajki, bandy i rodziny mafijne na obszarze Związku zostały przez brakarzy skutecznie wytępione…

Właśnie na tym zdaniu wczoraj Gusiewowi przerwano. Naczelnik Wydziału Centralnego uprzejmie go poprosił, żeby zamknął pysk. Gusiew zamknął pysk i usiadł na miejscu, czując wbite w swój kark nieprzyjazne spojrzenia kolegów. Jak zwykle nie został zrozumiany. W ogóle nikt go nigdy nie rozumiał. Nikt. Przez całe życie.

Co prawda, tym razem aluzja była może zbyt subtelna. Ale jak przekazać kolegom swoje obawy o ich bezpieczeństwo? Jak wyjaśnić, że dosłownie całym ciałem Gusiew przeczuwał nieszczęście? A przecież jest w ASB od sześciu lat – niemal od samego początku służby – i któż jeżeli nie on, miałby wziąć na siebie niewdzięczną rolę wyroczni i zwiastuna? Gdy prawda dotrze do pozostałych, będzie już za późno. Jeden jedyny rozkaz z góry i znudzeni przedłużającą się bezczynnością chłopcy z OMON-u i SORB-u wytłuką brakarzy jak ślepe kocięta. I zrobią to z dziką rozkoszą. Takich jak Gusiew, wypalonych weteranów, wyłowią po kolei i każdy na miejscu zostanie „powieszony podczas próby ucieczki”. A drobnicę wytłuką hurtem i żaden się nawet nie zająknie.

„Jest nas w Moskwie niewielu ponad tysiąc chłopaków. I może z dziesięć tysięcy w całym kraju. Jesteśmy niczym… Jesteśmy żałosnymi insektami, które bez trudu strącą rękawem ze stołu. A potem nakryją stół od nowa”.

Oddając się niewesołym rozmyślaniom Gusiew dokończył piwo i w zadumie zerknął na lodówkę. Nie inaczej – dopić drugą i lulu. Jeżeli oczywiście ten bydlak…

Uderz w stół, a nożyce się odezwą. Spośród talerzy i kubków rozległ się pełen urazy brzęk.

Gusiew wstał, dwoma palcami chwycił słuchawkę za ogryzek anteny i wyciągnął ją z muszli. Wziął ręcznik i starannie wytarł aparat. Nacisnął guzik odbioru i ponurym głosem, starając się, żeby ten absolutnie nie zdradził przepełniających go uczuć, rzucił do mikrofonu:

– Czemu mnie obudziliście?

Na drugim końcu linii rozległo się pełne ulgi westchnienie.

– Pasza, jak to dobrze, że cię złapałem! Ratuj, chłopie! Oprócz ciebie…

– A, towarzysz podpułkownik… No no…

Słychać było, jak podpułkownik Łarionow, komendant leżącej nieopodal jednostki milicji, walczy z wyrzutami sumienia. Ilustracją tego było posapywanie i chrząknięcia.

– Pasza…

– Nie wiadomo czemu, ale nie mogę sobie przypomnieć, gdzie to mnie przed dwoma dniami nazwano oprawcą… – rozmyślał głośno Gusiew.

– Ależ co ty! – zdumienie w głosie Łarionowa było równie prawdziwe, jak trójkątny kwadrat.

– A wiesz ty, towarzyszu podpułkowniku, że ja nie cierpię, kiedy mi ot tak, prosto w oczy, rżną prawdę mateńkę…

– Pasza, no dobra, wystarczy…

– Prawda mnie w oczy kole, rozumiesz?

– Dobra, powiem im…

– Bardzo słusznie, powiedz im.

– I powiem! Tak powiem, że przez tydzień żaden nie usiądzie!

– No to od razu idź, i powiedz. Temu… jak go tam… No, ten taki cwaniaczek mordziasty. Z wąsami.

– Pasza, może najpierw dokończymy rozmowę, a dopiero potem pójdę i mu powiem?

Gusiew uśmiechnął się do słuchawki.

– Oni się mnie boją – oznajmił scenicznym szeptem. – Wszyscy się mnie boją. Posłuchaj, podpułkowniku, a ty się mnie boisz?

– Wybacz, ale nie za bardzo.

– A to czemu?

– Śmiały człowiek ze mnie. Taki się już urodziłem, odważny. Posłuchaj, Paszka, mamy tu spory pasztet. Pomóż nam jeszcze raz. No, bardzo cię proszę.

– Twoi psychopaci znów zabili jakiegoś aresztowanego?

– Jakby on był aresztowany, to ja bym do ciebie nie dzwonił.

– No to kogo?

– Wiesz… taka sprawa… Muraszkin z piątego komisariatu, wspaniały chłop, wziął i zastrzelił jednego zboczeńca. W afekcie go zastrzelił.

– Niczego nie rozumiem – zdziwił się Gusiew. – Wasze chłopaki przynajmniej raz dziennie muszą kogoś zastrzelić w afekcie. I w obronie własnej. Narąbie się jeden z drugim do stanu silnego afektu, a tu naprzeciwko człapie porządny obywatel, też w stanie afektu, i zaczyna się obrona własna na cały gwizdek i z czego tam kto ma… Dziwne, żeście jeszcze sami siebie nie pozastrzeliwali. Przecież wy wszyscy od rana do wieczora jesteście w stanie silnego afektu…

Mógłby tak jeszcze długo, ale Larionow mu przerwał.

– Pasza – powiedział – słucham cię i dyszę zachwytem. Mógłbym tak przez całe życie. Wezwij jakiegoś smarka z „Moskiewskiego Komsomolca”, podzielicie się potem honorarium. Ale ja rzeczywiście potrzebują twojej pomocy.

– Znaczy, ten wspaniały chłop, dzielnicowy Gówniaszkin, nie umie pisać i nie potrafi podciągnąć przypadku pod obronę własną…

– Przecież leży w szpitalu! – warknął Łarionow.

– Czemu? W jakim?

– W Aleksiejewskim, bałwanie!!!

Gusiew się zamyślił.

– No, nieźle… – mruknął. – Wariatkowo, znaczy… No dobra, szefie, uważaj, że ci darowałem. Melduj, co i jak.

– Melduję – zgodził się Larionow. – Mamy dwa trupy…

– Ale mówiłeś…

– Nie, on jeszcze stuknął jedną babę.

– Aaa… napad zazdrości…

– Gusiew, zamknij się. Ja ci mówię, co i jak. Są wybite drzwi, za nimi dwa trupy, mężczyzny i kobiety. Kobieta jest właścicielką mieszkania, a mężczyzna żył razem z nią. Jest jeszcze pięcioletnia dziewczynka, córka właścicielki, żywa, ale w głębokim szoku… sądząc ze wszystkiego, zgwałcona…

Gusiew chciał już rzucić w słuchawkę: „No, nieźle sobie pohulał dzielnicowy Gówniaszkin”, ale ugryzł się w język. Domyślał się już, o co chodzi. Wypadek był w zasadzie typowy.

Przez coś takiego przechodził kiedyś chyba każdy brakarz – na twoich oczach ktoś odrażający popełnia jakiś wyjątkowo obrzydliwy czyn. I w tejże chwili po raz pierwszy w życiu naprawdę cię „ponosi”. Oto dlaczego pełnomocnicy ASB nie noszą ze sobą prawdziwej broni. Mają tylko niezbyt poręczny pneumatyczny igielnik – pistolet strzelający igłami o natychmiastowym działaniu paraliżującym. Co prawda, ubocznym efektem tego paraliżu jest piekielny ból. Chemicy trochę przesadzili – albo któryś z nich miał osobiste porachunki z wrogami narodu.

– Fakt, że gwałciciel jest kochankiem właścicielki mieszkania nie budzi wątpliwości – wyjaśniał tymczasem Łarionow. – Muraszkina znaleźli w stanie kompletnego szoku i długo jeszcze nie będzie mógł niczego opowiedzieć. Co tu zresztą opowiadać – i tak wszystko jasne. Zajrzał, żeby przeprowadzić rozmowę profilaktyczną, coś usłyszał, zadzwonił, tamci nie otworzyli, wybił drzwi… I tak dalej. Nerwy mu puściły. Przysięgam, że bardzo dobrze go rozumiem. No, nic… podleczy się i jeszcze posłuży…

Gusiew chrząknął, ale wstrzymał się od komentowania. Widać było, że Łarionow będzie bronił podwładnego, tym bardziej, że uznał go za niewinnego człowieka, który przypadkowo wdepnął w nieszczęście. Ale ponownie dać takiemu w ręce broń i władzę… „Gusiew, przestań się nadymać! Sam nie jesteś lepszy”.

– Krótko mówiąc, był telefon o strzelaninie – ciągnął Łarionow. – Sąsiedzi zadzwonili do oficera operacyjnego Komendy Głównej. Przyjechała grupa, i owszem, wszystko formalnie zarejestrowano i wciągnięto na ewidencję. Chwała Bogu, chłopaki mieli dość oleju we łbach, żeby na miejscu się zorientować, co i jak. Chwilowo nie nadali sprawie dalszego biegu. Gusiew, brachu, weź to na siebie, co? Wyobraź sobie, jak paskudny „głuszec” [3] z tego wszystkiego wyjdzie! W zasadzie nie ma komu przypiąć tych dwóch trupów!

вернуться

[3] – „Głuszec” - w gwarze rosyjskich milicjantów nierozwiązana, otwarta i drażliwa sprawa, którą przełożeni podtykają pod nos podwładnym, gdy chcą go im utrzeć.

7
{"b":"102786","o":1}