Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Kroki, które usłyszała za sobą, wcale nie wzbudziły w niej niepokoju, dopóki przechodzień nie zatrzymał się nieco wyżej i nie odwrócił ku niej twarzą. Był to młody, dość wysoki chłopak, o nieco zgarbionych ramionach i zbyt długim nosie, w bejsbolówce, spod której wysypywały się jasnorude włosy. Ogólnie rzecz biorąc, zwyczajny typ, tylko jakiś taki niesympatyczny.

– Dziewczyno, jesteś piękna! – odezwał się nieco głuchym głosem.

– Naprawdę? – Uśmiechnęła się. A co miała zrobić?

– Dziewczyno, ty się krępujesz. Ja chcę tylko zawrzeć znajomość.

– A ja nie – ucięła Irina.

– Nie o tym mówię – znów się troszkę przysunął. – Wszystkie dziewczyny kochają romantykę, widzę to z twoich oczu. Jesteś Wenus z Milo. Wywiozę cię samochodem za miasto. Pokażę ci takie miejsca! Zobaczysz, jak diabły i wiedźmy tańczą tam na drutach!

„Mamo! – mimo woli cofnęła się o stopień w dół. – Boże, i nikogo wokół nie ma!” Po raz pierwszy w życiu nagle zapragnęła obecności innych ludzi.

– A wiedźmy są piękne jak ty, choć ty jesteś inna, masz inny rodzaj energii! I ja też. Pozwolisz mi się wykąpać w wannie i poczujesz wielki przypływ energii!

Tego już znieść nie mogła.

– W jakiej wannie! Nie chcę pana znać i nie chcę słuchać! – Irina spojrzała w oczy natręta i przeszył ją dreszcz. Oczy chłopaka były absolutnie czyste i zimne jak dwie bryłki lodu. Osobliwego wyglądu przydawały im źrenice. Idealnie czarne, budziły tylko jedno skojarzenie na poziomie pierwotnego strachu – były jak dwie czarne, zasysające wszystko dziury.

„Jak u naszych pacjentów! Ale dlaczego teraz, kiedy absolutnie nie jestem przygotowana? Czemu nie w klinice? I co mam teraz z nim zrobić?”.

– Masz taką czystą duszę… wszystko widzę. Nie to, co u tamtych – kompletny mrok. – Podniósł głos i przysunął się bliżej.

– U kogo? – zapytała odruchowo.

– Jeszcze tego nie wiesz… – umilkł na chwilę, przechylając głowę na bok. I nagle jego twarz pojaśniała. – Ale ty… Jesteś czysta, moja piękna. Zawsze wiedziałem, że kiedyś spotkam tak cudowną dziewczynę! Jedyny cud na świecie, to człowiek o wzniosłej duszy i wzniosłym umyśle!

– Chyba tak… – Nie można się było z nim nie zgadzać. Za bardzo był podniecony. Ale Irina chciałaby się odsunąć, zerwać zbyt bliski już i natrętny kontakt z nieznajomym człowiekiem. I zrozumiała – nie zdoła w tej sytuacji wykorzystać swoich zawodowych umiejętności, była po prostu na to nieprzygotowana. I bała się, okropnie się bała. „Niech mi ktoś pomoże!”.

– Oczywiście wzniosłym, takim, jaki mają prawdziwi ludzie – nieznajomy nie przestawał tokować. – Budzącym pokorę u innych. Ale i tych sobie podporządkujemy. Później, znacznie później. Nie smuć się. Będę przy tobie. Zatroszczę się o ciebie i zajmę się tobą. Będę ci mył nogi i będę cię kąpał. Nigdy jeszcze w kąpieli nie czułaś takiego strumienia energii. Przekażę ci ją…

„O Boże! Znowu ta kąpiel!”.

W jej głowie zrodziło się niejasne podejrzenie i nawet nie zdążywszy się sformułować, wzbudziło jeszcze większy strach. Wbrew sobie ponownie spojrzała mu w oczy: nieruchome, patrzące bez jednego mrugnięcia w głąb siebie. Irina wyczytała w nich wyrok: „Wyprowadź mnie tylko na zewnątrz, uwolnij mnie – i śmierć!”

„Przecież on jest chory – szaleniec na wolności. I absolutnie już nad sobą nie panujący. Eskalator już się kończy. Co z takimi robi się na otwartej przestrzeni?” – myślała rozpaczliwie, jednocześnie kiwając głową i mówiąc:

– Tak, przejęcie potoku energii drugiego człowieka i oddanie mu części swojej – to przejaw najwyższego zjednoczenia… – nareszcie obudził się w niej zawodowy psychiatra.

Eskalator wyniósł ich już niemal na górę. Przed nimi pojawili się jacyś ludzie, ale wątpliwe było, czy potrafią jej pomóc. Irina wreszcie pojęła, z kim ją postawił twarzą w twarz złośliwy los. Najmniejszy niewłaściwy gest, drobny błąd w rozmowie – i psychol wybuchnie. A co ma w kieszeni, w której trzyma rękę? Nóż?

Nie zdążyła dokończyć tej myśli. Kątem oka spostrzegła tylko, że przed nią i nieco z lewej przy aptecznym kiosku stoi jakiś mężczyzna, który z uwagą przygląda się jej twarzy. Potem czas się jakoś skompresował i w ciągu kilku sekund zdarzyło się bardzo wiele naraz. Mężczyzna przy kiosku błyskawicznie poruszył dłonią, rozległ się dźwięczny trzask i psychol, wytrzeszczywszy puste oczy zaczął powoli padać na plecy. Dwaj młodzi chłopcy, którzy wyłonili się jakby znikąd, podskoczyli i dosłownie zerwali go z eskalatora. A ciemnowłosy mężczyzna znalazł się nagle tuz obok i podał jej rękę. Lewą. W prawej trzymał broń – wielki i jakoś tak śmiesznie wyglądający pistolet.

– Proszę – powiedział i Irina wreszcie zeszła na twardy grunt. Po raz pierwszy podczas tego całego męczącego dnia.

– Loszka! – mężczyzna odwrócił się do obu chłopaków. – Weźcie go w kąt, żeby tak nie leżał na widoku. Ustalcie jego dane personalne. Andriej. Połącz mnie szybko z tutejszymi mentami i załatw z nimi, co trzeba. Wezwij „karawan”. Tak… – schował pistolet.

– Wszystko w porządku – rzucił nadbiegającej, zaniepokojonej dyżurnej.

Odsunął klapę kurtki i na jego piersi mignęła złotymi blaskami jaskrawa oznaka.

„ASB! – pomyślała Irina. – No jasne, któżby inny. Chwała Bogu!” Nigdy wcześniej jeszcze nie widziała z bliska prawdziwego brakarza i znaczek nieznajomego błysnął przed nią jak symbol kompletnego i całkowitego wybawienia od wszelkich wyimaginowanych nieszczęść i opresji.

– Starszy pełnomocnik Agencji Społecznego Bezpieczeństwa, Gusiew – przedstawił się mężczyzna stojący nad drobniutką dyżurną niczym skała. – Oddział Centralny. Może pani wrócić do pracy, nie ma powodów do niepokoju. Teraz pani. Witam. Paweł Gusiew. Zdążyliśmy chyba w porę, prawda? No, niechże się pani uspokoi, nic już pani nie grozi. Jest pani pod ochroną ASB. Czy ten człowiek pani groził?

– Tak… jak się pan domyślił?

– Miała pani… eee… trochę przestraszoną minę. Co konkretnie się stało?

– Chryste! – odezwał się z kąta brakarz Losza.

– Przepraszam panią. – Jego szef odwrócił głowę ku partnerowi. Teraz Irina była już pewna, że ten Gusiew musi być szefem.

Losza pokazał coś błyszczącego, pochwycił wzrokiem pełne strachu spojrzenie Iriny i błyskawicznie wsunął znalezisko w kieszeń.

– Drobiazg – uspokoił Gusiew Irinę. – Proszę, niech pani mówi.

– To wariat – wyjaśniła Irina, czując, jak wraca jej spokój i pewność siebie. – Urojenia, brak kontroli, nie ma wyczucia dystansu. Więcej na razie nie mogę powiedzieć; trzeba by go zbadać, ale niewątpliwie jest niebezpieczny. Widzi pan, jestem… – wyjęła legitymację służbową.

– Ach tak… – brakarz zerknął na dokument i kiwnął głową z zadowoleniem. A Irina wreszcie dokładnie mu się przyjrzała. Niezwykle sympatyczny mężczyzna mniej więcej czterdziestoletni, z początkami siwizny w ciemnych włosach. Bardzo miła twarz… można by rzec, że urodziwy mężczyzna. – No cóż, Irino… Georgiewa.

– Można bez patronimiku [26].

– Bardzo chętnie. Po pierwsze, szczerze pani współczuję. Mnie też niekiedy trafiają się… eee… klienci w bardzo niedogodnych okolicznościach i czasie. Za każdym razem jest to jak grom z jasnego nieba. Dlatego doskonale panią rozumiem. Teraz, co po drugie? A tak, po drugie. Rozumie pani, miła Irino, skoro to niebezpieczny psychol, odpada cała masa niemiłych formalności. Po prostu grzecznie weźmiemy go za rączki i odstawimy na badania. Po czym zajmą się nim lekarze, którzy raz na zawsze oduczą go jeżdżenia metrem. Oczywiście – Gusiew podniósł wskazujący palec – o ile pani nie zechce przedstawić mu oskarżenia. Niech się pani zastanowi. Loszka, co u ciebie?

Długowłosy Losza usiadłszy na piętach pochylił się nad ekranikiem laptopa. Inny przyrząd przycisnął do ucha, podtrzymując go ramieniem. Wariat leżał zupełnie bez ruchu, jak nieboszczyk. Nieliczni schodzący z eskalatora pasażerowie zezowali ostrożnie w jego stronę. A niektórzy po prostu nie zwracali na niego uwagi.

вернуться

[26]Patronimik - druga część imienia Rosjan. Lew Nikołajewicz Tołstoj - Nikołajewicz to właśnie patronimik – Lew syn Nikołaja.

71
{"b":"102786","o":1}