Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Załatwione! – oznajmił Losza patrząc na ekran. – A on też jest załatwiony. Trzy ostrzeżenia, wszystkie za molestowanie seksualne. Dwa badania psychiatryczne, ostatnie w tym roku. Ograniczenie praw obywatelskich w zdolności do pracy… No tak, przecież on się ukrywał! Nie zgłosił się na badania kontrolne! No, chłopie, doigrałeś się!

– Może pani zapomnieć o składaniu oskarżeń – zwrócił się brakarz do Iriny. – Ten orzeł jest już trupem, bez żadnych ekspertyz.

I uśmiechnął się zaraźliwie.

„Czyli zniknie – pomyślała Irina. – Zniknie i nigdy go już nie zobaczę. Co za ulga! Mogę o nim już nie myśleć, nie wspominać go i nie bać się. Niełatwo będzie przekonać siebie, że nic się nie stało, ale dam sobie radę, wiem, jak to robić”.

– Dziękuję – wyszeptała. – Dziękuję… Pawle.

Zaczęły nią targać dreszcze i odruchowo chwyciła Gusiewa za ramię.

– Nie ma za co – odezwał się brakarz uprzejmie. -…Iro.

– Szefie! – podbiegł trzeci brakarz, Andriej, zupełnie jeszcze młody chłopak. – Wszystko załatwione, wóz już jedzie, milicję też powiadomiłem.

– Zrozumiałem. Zuch z ciebie. Losza, zwijaj się.

– Jasne – Loszka z kompletnym brakiem szacunku wyrwał przewody z gniazd z boku laptopa. – Ot, zwykły zakup aspiryny…

Gusiew parsknął śmiechem i rzucił Irinie wyraźnie ciepłe spojrzenie.

– Rozbolała mnie głowa – wyjaśnił. – I w samą porę, jak się okazało. W przeciwnym razie musiałaby pani znosić obecność tego psychola aż do wyjścia. Tam stoją menty, też by pomogli. A teraz… Pozwoli pani, że po cichu wyjdziemy na górę. Podjedzie nasz furgon, będzie w nim lekarz, który da pani coś uspokajającego. A potem odwiozę panią do domu. Mieszka pani gdzieś tutaj?

– Tak, dziękuję… – Irinie wydało się nagle, że odwożenie jej do domu to przesadna uprzejmość, na którą nie zasłużyła. Ale bardzo pragnęła, żeby Gusiew choć na krótko pobył z nią razem. Czuła się przy nim dobrze i bezpiecznie. – Mieszkam niedaleko stąd, na Trzeciej Frunzego…

– Zechce pani wybaczyć nieskromne pytanie… Dawno pani tu mieszka?

– Przez całe życie. A czemu pan pyta?

– Bo jesteśmy sąsiadami – uśmiechnął się Gusiew. – Szkoda, żeśmy się wcześniej nie spotkali.

– Może się spotykaliśmy…

– Nie, z pewnością bym zapamiętał – stwierdził stanowczo Gusiew. – No to co, pójdziemy? Świetnie. Loszka, zostań tutaj. Andriej, za mną.

Przy wyjściu stała karetka pogotowia, z której jacyś barczyści młodzieńcy wyjmowali nosze.

– Andriej, pokaż drogę – polecił Gusiew. – Ej, doktorze. Niech pan obejrzy poszkodowaną. Trzyma się bohatersko, ale ja bym nie ryzykował.

Irina pozwoliła usadowić się w karetce. Gusiew został z papierosem na zewnątrz.

Lekarz otworzył drzwi po kilku minutach, wysiadł i wyciągnął rękę, żeby pomóc Irinie, ale Gusiew go uprzedził.

– Wszystko w porządku – powiedział mu doktor. – Całkowicie zdrowa młoda kobieta. Nieco podwyższone ciśnienie, ale w tych okolicznościach to nic niezwykłego. W sumie nic, z czym nie można się uporać odrobiną waleriany i mocnym snem.

– Dobrze się pani czuje? – zapytał Gusiew Irinę.

– Tak – odpowiedziała z uśmiechem. – Chyba puściło. Wie pan, nie trzeba mnie nigdzie odwozić. Z chęcią się przejdę. Taka piękna pogoda…

Obok nich „sanitariusze” przenieśli leżące bezwładnie na noszach ciało. Irina nawet nie spojrzała na niedoszłego napastnika. Przestał dla niej istnieć, został wybrakowany. Patrzyła na Gusiewa, jakby na coś czekała.

– Może ja panią odprowadzę? – zapytał Gusiew. Trochę się przy tym zmieszał – być może powodem było to, że dawno nie składał takiej propozycji żadnej kobiecie, a może mina doktora, który stał obok targany jawną zawiścią. A Gusiew pytał zupełnie szczerze i poważnie.

– A czy pan może… teraz?

– On wszystko może, jest szefem – burknął doktor. – No to do widzenia, zwijamy się.

– Dziękuję… żyj. Tak, Irino, ja mogę wszystko… o ile pani pozwoli.

– Oczywiście – odpowiedziała Irina. – Będę bardzo zadowolona.

– Powiem tylko dwa słowa chłopakom i jestem na pani rozkazy – Gusiew odszedł ku podwładnym, którzy z pełnej szacunku odległości stali i wywracali oczami, szczerząc radośnie kły. Szczególnie zabawnie wyglądał Losza, który z zachwytu niemal wzbijał się w powietrze. „Widać, że ci chłopcy go kochają – pomyślała Irina. – Świetne chłopaki, byle kogo nie obdarzą szacunkiem i miłością, znaczy – jest za co. Zresztą sama wiem, za co. To człowiek nie za bardzo szczęśliwy, ale bardzo dobry. Ze wszystkich sił tłumi w sobie tę dobroć i nic nie może z nią zrobić. Wstąpił do brakarzy pewnie dlatego, że bał się otaczającego go świata, okrutnego i nieprzyjaznego. Postanowił, że sam stanie się potworem i wtedy nie będzie mu tak ciężko żyć w tym świecie. Pewnie jakiś uraz z dzieciństwa. Głuptas. Czemuż ci wszyscy mężczyźni są tacy niemądrzy…”

– Żyjcie! – Gusiew odesłał prowadzonych krótkim machnięciem dłoni. Chłopcy z daleka pozdrowili Irinę ukłonami. A Gusiew wrócił do swej niedawnej rozmówczyni. Irina wzięła go pod rękę i stało się to tak naturalnie, jakby codziennie chodzili razem ze stacji metra do domu. „On pewnie jeździ samochodem. Ciekawe, który należy do niego?” Irina odprowadziła wzrokiem odjeżdżające od trotuaru samochody brakarzy – niski, wtulony jakby w ziemię wiśniowy samochód zagranicznej marki i jakiś osobliwie muskularny i krępy „Żiguli”.

– Długo pracuje pan w ASB? – zapytała Irina. Po prostu tak wypadało. Mogłaby milczeć, i bez tego czuła się z Gusiewem dobrze.

– Długo – westchnął w odpowiedzi. – Zbyt długo. Najwyższy czas zmienić zawód. Tylko jeszcze nie wiem, na jaki. Taki, który mógłby się przydać w Afryce.

– W Afryce?

– A czemu nie? Tu niedługo zrobi się zimno, a ja, wie pani, mam już dość mrozów. Przestałem kochać naszą wieczną zimę.

– Ja też – zgodziła się Irina. – Bez przerwy mam ochotę wyjechać gdzieś, gdzie jest ciepło. Niechby nawet było gorąco. Byleby dalej stąd.

– W obu przypadkach – pani i moim – przyczyną jest nasza praca – stwierdził Gusiew. – Pani widzi w pracy zbyt wielu chorych ludzi. A ja – złych. Mimo woli nastrajamy się wrogo i zaczynamy nienawidzić kraju, w którym żyją tylko dranie, łajdaki, nienormalni i zboczeni. W zasadzie Związek to nie najgorszy kraj. Tylko bardzo chłodny.

– Bardzo chłodny – kiwnęła głową Irina.

Gusiew na chwilę oderwał myśli i wzrok od towarzyszki – naprzeciwko szła bardzo sympatyczna para. Niewysoki, krępy milicjant prowadził za rękę piękną, jasnowłosą sześcio-, może siedmioletnią dziewczynkę. Dziewczynka szczebiotała coś radośnie, a milicjant jak najbardziej poważnie jej potakiwał. Widać było, że rozpływa się z radości i nie wstydzi się pokazać tego całemu światu.

„Klasyczny przykład szczęśliwego ojca – pomyślał Gusiew. – No proszę, jak go radość rozpiera. Czemu ja zawsze bałem się mieć dzieci? Tchórzliwy dureń. Może jeszcze nie jest za późno? Oczywiście, że nie jest! Wyjechać stąd do diabła, ożenić się, postarać o dziecko… Trzeba tylko podjąć decyzję. Choć raz w życiu na coś się zdecydować. Postąpić wreszcie jak mężczyzna. Boże, jak dobrze jest iść obok kobiety, która ci się naprawdę podoba! Chwytaj ją, stary… i choćby do Afryki!”

– Jak pana głowa? – przypomniała sobie Irina.

– Zdążyłem już zapomnieć. Przeszło. Zupełnie. Po prostu jest mi dobrze. Z panią.

– Wie pan… mnie też.

– To wspaniale – stwierdził Gusiew.

Na chwilę się odwrócił, odprowadzając wzrokiem milicjanta i dziewczynkę.

Posterunkowy Muraszkin odwrócił się, posadził sobie Maszeńkę na ramieniu i delikatnie pocałował ją w policzek.

72
{"b":"102786","o":1}