Uniósł podnoszony blat i przeszliśmy za kontuar. Ruszyliśmy na zaplecze. Minęliśmy stosy tabletek, buteleczek, torebek z lekarstwami, moździerze i wagi. Abe otworzył drzwi i zeszliśmy do piwnicy.
– Robimy to tutaj – oznajmił.
Niewiele widziałem. Tylko komputer, drukarkę i cyfrową kamerę do zdjęć. To prawie wszystko. Spojrzałem na Abego, a potem na Squaresa.
– Czy ktoś może mnie oświecić?
– Postępujemy ostrożnie – wyjaśnił Abe. – Nie przechowujemy plików. Jeśli policja zechce zarekwirować komputer, proszę bardzo. Niczego nie znajdą. Wszystkie informacje mamy tutaj. – Postukał się w czoło palcem wskazującym. – Z każdym dniem coraz więcej ich ginie bezpowrotnie, mam racje, Squares?
Abe zauważył moją minę.
– Wciąż nie kapujesz?
– Wciąż nie kapuję.
– Lewe dokumenty – wyjaśnił Abe.
– Och.
– Nie mówię o takich, dzięki którym nieletni mogą kupić sobie drinka.
– Rozumiem. Zniżył głos.
– Wiesz coś o tym?
– Niewiele.
– Mówię o papierach dla ludzi, którzy muszą zniknąć, zdematerializować się. Zacząć wszystko od nowa. Masz kłopoty? Raz – dwa i sprawię, że znikasz. Zupełnie jak magik. Jeśli musisz wyjechać, aby nikt cię nie znalazł, nie idziesz do biura podróży. Przychodzisz do mnie.
– Jasne – powiedziałem. – Jest spore zapotrzebowanie na pańskie… – nie byłem pewien, jak to nazwać…usługi?
– Zdziwiłbyś się. Och, to nie jest miłe zajęcie. Przeważnie przychodzą ci, którzy naruszyli warunki zwolnienia albo wyszli za kaucją lub są poszukiwani przez władze. Obsługujemy również mnóstwo nielegalnych imigrantów. Chcą zostać w kraju, no to robimy z nich obywateli. – Uśmiechnął się do mnie. – Od czasu do czasu pojawia się ktoś milszy.
– Taki jak Sheila – domyśliłem się.
– Właśnie. Chcesz wiedzieć, jak to się robi?
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, Abe znowu zaczął mówić.
– To nie tak jak w filmach telewizyjnych – powie dział. – W telewizji to zawsze jest skomplikowane. Szukają jakiegoś zmarłego dzieciaka, a potem listownie proszą o jego metrykę albo coś w tym stylu. Wykonują wiele bardzo skomplikowanych czynności.
– Tymczasem…?
– Tak się tego nie robi. – Usiadł przy komputerze i zaczął stukać w klawisze. – Przede wszystkim, trwałoby to za długo.
– Po drugie, w czasach Internetu, sieci i innych takich bzdur martwi szybko stają się umarłymi. Nie da się przedłużyć im życia. Umierasz i twój numer ubezpieczenia także. W przeciwnym wypadku mógłbym wykorzystać numery ubezpieczenia zmarłych staruszków albo ludzi, którzy zmarli w średnim wieku. Rozumiesz?
– Tak sądzę – odrzekłem. – Jak pan tworzy fałszywą tożsamość?
– Wcale jej nie tworzę – odparł z szerokim uśmiechem Abe. – Wykorzystuję prawdziwe.
– Nie nadążam.
Abe zmarszczył brwi, patrząc na Squaresa.
– Wydawało mi się, że mówiłeś, że pracował na ulicach.
– Dawno temu – wyjaśnił Squares.
– No dobrze, zobaczymy. – Abe Goldberg znowu się do mnie odwrócił. – Widziałeś tego człowieka na górze. Tego, który przyszedł po was.
– Tak.
– Wygląda na bezrobotnego, prawda? I pewnie bezdomnego.
– Trudno powiedzieć.
– Zapomnij o politycznej poprawności. Wyglądał na włóczęgę, prawda?
– Być może.
– Mimo to jest obywatelem. Ma nazwisko. Matkę. Urodził się w tym kraju. A więc… -
Uśmiechnął się i teatralnym gestem machnął ręką. – Ma również numer ubezpieczenia społecznego. Może nawet prawo jazdy, być może takie, którego ważność wygasła. Istnieje dopóty, dopóki ma numer ubezpieczenia. Ma tożsamość. Nadążasz?
– Nadążam.
– Powiedzmy, że brakuje mu pieniędzy. Potrzebuje pieniędzy, natomiast nie potrzebuje swojej tożsamości. Żyje na ulicy, więc po co mu tożsamość. Nie ma karty płatniczej ani kawałka ziemi. Przepuszczamy jego nazwisko przez komputer. – Postukał w obudowę monitora. – Sprawdzamy, czy nie jest poszukiwany. Jeśli nie jest – a przeważnie nie – kupujemy jego dokumenty. Powiedzmy, że nazywa się John Smith. I załóżmy, że ty, Will, chcesz mieć możliwość meldowania się w hotelach pod przybranym nazwiskiem.
Wreszcie zrozumiałem, do czego zmierza.
– Sprzeda mi pan numer jego ubezpieczenia społecznego i stanę się Johnem Smithem. Abe pstryknął palcami.
– Bingo.
– A jeśli nie jesteśmy do siebie podobni?
– Na karcie ubezpieczeniowej nie ma rysopisu. Mając ją, możesz zadzwonić do dowolnego urzędu i wyrobić wszystkie potrzebne papiery. Jeśli ci się spieszy, mogę wystawić ci prawo jazdy z Ohio. Jednak nie wytrzyma dokładnych oględzin.
– Natomiast tożsamość jak najbardziej.
– A jeśli tego Johna Smitha przyciśnie i zechce skorzystać ze swojej tożsamości?
– Może to zrobić. Do licha, pięciu ludzi może to robić jednocześnie. Kto się zorientuje? To proste, mam rację?
– Proste – przytaknąłem. – Sheila przyszła do pana?
– Tak.
– Kiedy?
– No, ze dwa… trzy dni temu. Jak już mówiłem, nie była naszą typową klientką. Taka miła dziewczyna. I piękna.
– Czy powiedziała, dokąd się wybiera?
Abe uśmiechnął się i położył mi dłoń na ramieniu.
– Czy sądzisz, że mamy zwyczaj zadawać dużo pytań? Oni nie chcą mówić, a ja wiedzieć. Nigdy ze sobą nie rozmawiamy. Sadie i ja mamy wyrobioną reputację, a jak już powiedziałem na górze, długi język może cię zabić. Rozumiesz?
– Tak.
– Prawdę mówiąc, kiedy Raquel przyszedł z tym po raz pierwszy, nie puściliśmy pary. Dyskrecja. Na tym opiera się ten biznes. Kochamy Raquela. Mimo to nic mu nie powiedzieliśmy. Ani mru – mru.
– A dlaczego zmieniliście zdanie?
Abe wyglądał na urażonego. Odwrócił się do Squaresa, a potem znowu do mnie.
– Myślisz, że jesteśmy zwierzętami? Że nie mamy żadnych uczuć?
– Nie chciałem…
– Chodzi o morderstwo – przerwał mi. – Słyszeliśmy, co przydarzyło się tej biednej, ślicznej dziewczynie. To nie w porządku. – Rozłożył ręce. – A co miałem zrobić? Przecież nie mogę iść na policję. Rzecz w tym, że ufam Raquelowi i panu Squaresowi. To dobrzy ludzie. Kroczą w ciemnościach, ale rozjaśniają je. Tak jak Sadie i ja, prawda?
Drzwi piwnicy otworzyły się i Sadie do nas dołączyła.
– Zamknęłam – oznajmiła.
– Dobrze.
– Na czym stanąłeś? – zapytała męża.
– Wyjaśniałem mu, dlaczego o tym mówimy.
– W porządku.
– Pan Squares powiedział, że może w to być zamieszana również mała dziewczynka.
– Jej córka – wyjaśniłem. – Ma chyba dwanaście lat. Sadie cmoknęła z ubolewaniem.
– Nie wiesz, gdzie ona jest.
– Właśnie.
Abe pokręcił głową. Sadie przysunęła się do niego i ich ciała zetknęły się, dziwnie do siebie dopasowane. Zastanawiałem się, jak długo są małżeństwem, czy mają dzieci, skąd pochodzą, jak się tutaj znaleźli i dlaczego podjęli taką działalność.
– Chcesz coś usłyszeć? – spytała Sadie. Skinąłem głową.
– Pańska Sheila miała… – potrząsnęła rękami w powietrzu -…miała coś w sobie. Siłę ducha. Była piękna, oczywiście, ale nie tylko. Kiedy dowiedzieliśmy się, że umarła, poczuliśmy… czuliśmy się nieswojo. Przyszła do nas i była taka przestraszona. Może zawiodła ją tożsamość, którą jej daliśmy. Może przez to zginęła.
– Dlatego – dorzucił Abe – chcemy pomóc. – Napisał coś na kawałku papieru i podał mi go. – Daliśmy jej nazwisko Donna White. To jest numer ubezpieczenia. Nie wiem, czy to w czymś pomoże.
– A prawdziwa Donna White?
– Bezdomna narkomanka.
Spojrzałem na skrawek papieru. Sadie podeszła do mnie i położyła dłoń na moim policzku.
– Wyglądasz na miłego człowieka. Popatrzyłem na nią.
– Znajdź tę dziewczynkę.
Skinąłem głową, raz, a potem znowu, i obiecałem, że to zrobię.